— Chcę być wolnym człowiekiem, oswobodzonym od wszelkich krępujących związków ego — odparła lodowato.
— Zamierzasz to osiągnąć poprzez prostytucję?
— Prostytutki uczą się rozbrajać swoje ego. Istnieją tylko po to, by zaspokajać potrzeby innych. Tydzień lub dwa w burdelu miejskim nauczy mnie podporządkować żądania ego potrzebom tych, którzy mnie odwiedzą.
— Mogłabyś zostać pielęgniarką. Mogłabyś zostać masażystką. Mogłabyś…
— Wybrałam to, co wybrałam.
— I to masz właśnie teraz zamiar zrobić? Spędzić następny tydzień lub dwa w miejskim burdelu?
— Prawdopodobnie.
— Czy Catalina Yarber podsunęła ci ten pomysł?
— Sama na to wpadłam — powiedziała uroczyście Sundara. Jej oczy ciskały płomienie. Stanęliśmy na skraju najgorszej kłótni naszego życia: „Zabraniam ci/Nie będziesz mi rozkazywał!” Przeszył mnie dreszcz. Wyobraziłem sobie Sundarę, której pożądali zarówno mężczyźni, jak i liczne kobiety, wciskającą minutnik w jednym z tych ponurych, sterylnych pokoików miejskich, Sundarę stojącą przy zlewie i obmywającą krocze płynami antyseptycznymi, Sundarę na wąskim łóżku z kolanami podciągniętymi na piersi, obsługującą jakiegoś nie ogolonego, cuchnącego potem chama, podczas gdy u jej drzwi czeka już niekończąca się kolejka klientów z biletami w rękach. Nie, tego nie mogłem przełknąć. Grupy czteroosobowe, sześcioosobowe, dziesięcioosobowe, seks grupowy w dowolnej konfiguracji, jaką chciała, zgoda, ale nie grupy n-osobowe, nie grupy nieskończone. Nie mogłem się zgodzić, by za pieniądze oddawała swoje drogocenne, delikatne ciało każdej ohydnej nowojorskiej łajzie, którą stać było na zapłacenie za wstęp. Przez chwilę kusiło mnie, żeby unieść się staromodnym mężowskim gniewem i kazać jej skończyć z tymi wszystkimi idiotyzmami. Ale było to oczywiście niemożliwe. Nie powiedziałem więc nic, choć rozwierała się między nami pustka. Znajdowaliśmy się na osobnych wyspach na wzburzonym morzu, niesieni w przeciwnych kierunkach potężnymi prądami, nie mogłem nawet krzyknąć do niej przez stale poszerzającą się otchłań i nadaremnie wyciągałem do niej ręce. Gdzie się podziała nasza kilkuletnia jedność? Dlaczego przepaść stawała się coraz szersza?
— Idź więc do swego burdelu — mruknąłem wychodząc z mieszkania w ślepym, dzikim i wcale nie stochastycznym szale wściekłości i strachu.
Jednak zamiast zarejestrować się w domu publicznym, Sundara pojechała kapsułą na lotnisko im. Kennedy’ego i wsiadła do rakiety lecącej do Indii. Kąpała się w Gangesie na jednej z przystani w Benares, w Bombaju spędziła godzinę bezskutecznie poszukując dzielnicy swoich przodków, zjadła ostro przyprawiony curry obiad w Green’s Hotel i wsiadła w następną rakietę do domu. Jej pielgrzymka trwała ogółem czterdzieści godzin i kosztowała dokładnie czterdzieści dolarów za godzinę, ta symetria nie przyczyniła się bynajmniej do poprawy mojego nastroju. Miałem jednak dość rozsądku, żeby nie robić kolejnej afery. Tak czy inaczej, nic nie mogłem począć; Sundara była wolnym człowiekiem, co dzień stawała się coraz bardziej niezależna, i miała prawo wydawać własne pieniądze na to, na co jej się żywnie podobało, nawet na szalone jednodobowe wycieczki do Indii. Po jej powrocie nie chciałem pytać, czy naprawdę zamierza skorzystać ze swojej nowej licencji prostytutki. Być może już to uczyniła. Wolałem nie wiedzieć.
19
Tydzień po moich odwiedzinach na Brooklynie Carvajal zadzwonił, aby zapytać, czy nie zjadłbym z nim lunchu następnego dnia. Zaproponował Klub Kupców i Spedytorów w dzielnicy bankowej.
Miejsce spotkania zaskoczyło mnie. Klub Kupców i Spedytorów to jedna z tych szacownych knajp odwiedzanych wyłącznie przez swoich członków, czyli najpoważniejszych w mieście bankierów i maklerów. A mówiąc „wyłącznie” — mam na myśli, że nawet Bob Lombroso, Amerykanin w dziesiątym pokoleniu i potęga na Wall Street, posiada cichy zakaz członkostwa ze względu na żydowskie pochodzenie i woli nie podnosić z tego powodu krzyku. Jak we wszystkich podobnych miejscach, bogactwo nie wystarcza, żeby dostać się do środka; należy być prawdziwym klubowiczem, odpowiednim, przyzwoitym, dobrze urodzonym człowiekiem, który uczęszczał do odpowiednich szkół i pracuje we właściwej firmie. O ile było mi wiadomo, Carvajal nie spełniał tych wymagań. Jego richesse było nouveau, a on sam był z natury outsiderem, bez pożądanego wykształcenia i korporacyjnych kontaktów na wysokim szczeblu. W jaki sposób udało mu się więc uzyskać członkostwo?
— Odziedziczyłem je — powiedział z samozadowoleniem, kiedy siadaliśmy pod oknem w przytulnych, sprężystych, miękko wyściełanych fotelach, sześćdziesiąt pięter ponad burzliwą ulicą. — Jeden z moich przodków został członkiem założycielem w 1823 roku. Statut klubu stanowi, że członkostwo jedenastu założycieli przechodzi automatycznie na najstarszych synów ich najstarszych synów, i tak bez końca. Wiele podejrzanych indywiduów skalało świętość organizacji ze względu na tę klauzulę. — Twarz Carvajala niespodziewanie rozjaśniła się łotrowskim uśmiechem. — Przychodzę do klubu raz na pięć lat. Zauważył pan pewnie, że założyłem najlepsze ubranie.
Rzeczywiście — miał na sobie złoto-zielony, plisowany garnitur w jodełkę, który wyszedł z mody przynajmniej dziesięć lat temu, odznaczał się jednak daleko większą elegancją i smakiem niż reszta jego posępnej i zatęchłej garderoby. W ogóle tego dnia Carvajal sprawiał wrażenie całkowicie odmienionego, był ożywiony, pełen energii, a nawet rozbawiony i znacznie bardziej młodzieńczy niż ten przygnębiony, szary człowiek, którego widziałem dotychczas.
— Nie pomyślałem, że ma pan jakichś przodków — powiedziałem.
— Carvajalowie pojawili się w Nowym Świecie na długo przedtem, zanim „Mayflower” pożeglował do Plymouth[29]. Na początku osiemnastego wieku nasza rodzina zajmowała niezwykle ważną pozycję na Florydzie. Kiedy półwysep zaanektowali Anglicy[30], moja gałąź rodziny przeniosła się do Nowego Jorku i w pewnym okresie posiadaliśmy tam połowę nadbrzeża i większą część Upper West Side[31]. Wytracono nas jednak podczas słynnej Paniki w 1837[32] roku i jestem pierwszym członkiem rodziny od stu pięćdziesięciu lat, który wzniósł się ponad szlachetne ubóstwo. Ale nawet w najgorszych czasach utrzymywaliśmy dziedziczne członkostwo tego klubu. — Carvajal szerokim gestem wskazał wspaniałą boazerię z sekwoi, lśniące, chromowane ramy okienne i dyskretne oświetlenie. Wokół nas siedzieli tytani przemysłu i finansów, budujący oraz niszczący imperia pomiędzy jednym drinkiem a drugim. — Nigdy nie zapomnę chwili, kiedy mój ojciec po raz pierwszy przyprowadził mnie tu na koktajl — powiedział Carvajal. — Miałem mniej więcej osiemnaście lat, a zatem musiało to być w 1957 roku. Siedziba klubu mieściła się jeszcze wtedy na Broad Street, w pokrytej pajęczyną dziewiętnastowiecznej kamienicy. Weszliśmy obaj do środka w garniturach za dwadzieścia dolarów i wełnianych krawatach, i wszyscy, nawet kelnerzy, wyglądali w moich oczach na senatorów, ale nikt z nas nie szydził i nikt nie traktował nas z wyższością. Wypiłem wtedy swoje pierwsze martini i zjadłem pierwszy stek z najlepszej polędwicy, jak gdybym pojechał na wycieczkę do Walhalli, wie pan, do Wersalu albo do Xanadu[33]. Odwiedziny w dziwnym, olśniewającym świecie, w którym wszyscy są bogaci, potężni i wspaniali. I kiedy siedziałem tak za ogromnym, dębowym stołem, naprzeciwko ojca, nieoczekiwanie doznałem wizji. Widziałem — ujrzałem siebie jako starego człowieka, którym jestem dziś, wyschniętego, z pasmami siwych włosów na głowie, postarzałego siebie, którego poznałem już i rozpoznałem siedzącego w doprawdy bogato wystrojonej sali, sali eleganckich kształtów i błyskotliwie fantazyjnych mebli, tej samej sali, w której siedzimy teraz. Dzieliłem stół z o wiele młodszym, wysokim, dobrze zbudowanym, ciemnowłosym mężczyzną, który pochylał się w przód, wpatrując się we mnie z napięciem i niepewnością, słuchając uważnie każdego mojego słowa, jak gdyby usiłował wszystko zapamiętać. Później wizja minęła i byłem znowu z ojcem, który mnie pytał, czy wszystko jest w porządku, a ja udawałem, że to martini uderzyło mi do głowy, zaszkliło mi oczy i rozluźniło rysy mojej twarzy. Zastanawiałem się, czy to, co widziałem, nie jest przypadkiem odbitym kontrobrazem mojego ojca i mnie w klubie, to znaczy, czy nie widziałem siebie starego z moim synem w Klubie Kupców i Spedytorów w odległej przyszłości. Przez kilka lat spekulowałem, kim będzie moja żona i jaki będzie mój syn, a potem dowiedziałem się, że nie będę miał ani żony, ani syna. Minęły lata i oto jesteśmy, siedzi pan naprzeciwko mnie, pochyla się pan w przód wpatrując się we mnie z napięciem i niepewnością…
29
Przybycie do wschodniego wybrzeża Ameryki Płn. tzw. Ojców Pielgrzymów na żaglowcu „Mayflower” (1620) i założenie osady Plymouth — uważa się za początek regularnej kolonizacji Ameryki Płn. przez Anglików. Hiszpanie natomiast, a Carvajal był potomkiem Hiszpanów, osiedlali się w Ameryce Płd., Środkowej i na południu obecnych Stanów Zjednoczonych już od początku XVI wieku.
30
Floryda należała do Hiszpanów od połowy XVI w. Przeszła w ręce Anglików w 1763 roku w wyniku wojny siedmioletniej.
32
Panika 1837 — jeden z największych kryzysów ekonomicznych w historii Stanów Zjednoczonych.
33
Wanadu — w poemacie Samuela T. Coleridge’a pt.