Выбрать главу

Potem pojechałem na Brooklyn do Carvajala.

Rozmawiałem z nim zaledwie miesiąc temu, ale postarzał się daleko bardziej niż o miesiąc — cera zrobiła mu się ziemista, był jakiś skurczony, oczy miał załzawione i zamglone, i trzęsły mu się ręce. Nie widziałem go tak zniszczonego i wyczerpanego od czasu naszego pierwszego spotkania w marcu w biurze Boba Lombroso. Opuściły Carvajala wszystkie siły, jakie wstąpiły w niego wiosną i latem, utracił całą żywotność, którą czerpał prawdopodobnie z kontaktów ze mną. Nie „prawdopodobnie” — na pewno. Albowiem gdy tylko usiedliśmy i zaczęliśmy rozmawiać, zaróżowiła mu się twarz, a w jego rysach pojawił się blask energii.

Opowiedziałem mu, co wydarzyło się na zboczu góry w Big Sur. Carvajal chyba się uśmiechnął.

— Nadchodzi, być może, początek — powiedział cicho. — To musi się kiedyś zacząć. Dlaczego nie teraz?

— Jeżeli jednak naprawdę widziałem, to co oznaczała moja wizja? Quinn na tych flagach? Quinn podburza tłum?

— Skąd mogę wiedzieć? — odparł.

— Nie widziałeś nigdy nic takiego?

— Czas Quinna nadejdzie już po moim czasie — przypomniał Carvajal i skarcił mnie łagodnie wzrokiem. Tak, ten człowiek miał przed sobą mniej niż sześć miesięcy życia i znał dokładnie godzinę, znał chwilę swojej śmierci. — A może pamiętasz, na ile lat wyglądał Quinn w tej wizji. Kolor włosów, zmarszczki na twarzy…

Usiłowałem sobie przypomnieć. Quinn skończył zaledwie trzydzieści dziewięć lat. A ile lat miał człowiek, którego twarz widniała na ogromnej fladze? Rozpoznałem go natychmiast, więc nie mógł się jakoś szczególnie zmienić. Czy miał obwisłe policzki? Czy posiwiały mu włosy na skroniach? Czy pogłębiły się zmarszczki jego żelaznego uśmiechu? Nie wiedziałem. Nie zauważyłem. Może to tylko moja wyobraźnia. Zrodzona ze zmęczenia halucynacja. Przeprosiłem Carvajala; przyrzekłem, że lepiej spisze się następnym razem, jeśli oczywiście nastanie dla mnie kiedyś następny raz. Carvajal zapewnił mnie, że tak się stanie. Ożywiając się coraz bardziej, stwierdził stanowczo, że będę widział. Im dłużej przebywaliśmy razem, tym większego nabierał animuszu. Będę widział, nie było co do tego wątpliwości.

— Pora wziąć się do pracy — powiedział. — Są nowe instrukcje dla Quinna.

Tym razem miał mi do przekazania tylko jedną wiadomość: burmistrz powinien zacząć rozglądać się za nowym komisarzem policji, ponieważ komisarz Sudakis miał się wkrótce podać do dymisji. Zdumiała mnie ta przepowiednia. Sudakis był jednym z najlepszych urzędników Quinna, człowiekiem popularnym, skutecznie działającym, solidnym, godnym zaufania, nieprzekupnym i odznaczającym się odwagą osobistą — jedynym właściwie bohaterem Departamentu Policji Nowego Jorku od kilku pokoleń. Przez pierwsze półtora roku jego pozycja na stanowisku szefa departamentu wydawała się niepodważalna; odnosiłem wrażenie, że Sudakis zawsze był naszym komisarzem i zawsze już nim będzie. Wykonał znakomitą robotę — przekształcił na powrót w stróżów ładu i porządku gestapo, w które zmieniła się policja pod rządami świętej pamięci burmistrza Gottfrieda — ale nie przeprowadził jeszcze wszystkich reform: zaledwie kilka miesięcy temu słyszałem, jak Sudakis oznajmił Quinnowi, że potrzebuje kolejne półtora roku, aby definitywnie zakończyć porządki. I Sudakis miałby niedługo zrezygnować? To nie brzmiało wiarygodnie.

— Quinn nie uwierzy — powiedziałem. — Zaśmieje mi się w twarz.

Carvajal wzruszył ramionami. — Po pierwszym stycznia następnego roku Sudakis nie będzie już komisarzem policji. Burmistrz powinien przygotować na jego miejsce zdolnego zastępcę.

— Może i tak. Ale to wszystko wydaje mi się cholernie nieprawdopodobne. Pozycja Sudakisa jest niewzruszona jak skała. Nie mogę tak zwyczajnie pójść i powiedzieć burmistrzowi, że komisarz zrezygnuje, nawet jeżeli to jest prawda. Tyle było już hałasu w sprawie Thibodaux i Ricciardiego, że Mardikian wysłał mnie na przymusowy urlop wypoczynkowy. Jeżeli przedstawię im teraz coś tak szalonego, mogą mnie wsadzić do domu wariatów.

Carvajal zmierzył mnie spokojnym, nieprzejednanym spojrzeniem.

— Podsuń mi chociaż jakieś dodatkowe dane. Dlaczego Sudakis zamierza podać się do dymisji? — spytałem.

— Nie wiem.

— Otrzymam jakieś wskazówki, jeżeli sam porozmawiam z Sudakisem?

— Nie wiem.

— Nie wiesz. Nie wiesz. I nic cię to nie obchodzi, prawda? Wiesz tylko, że zamierza odejść. Reszta to dla ciebie nieistotna drobnostka.

— Nawet tego nie jestem pewien, Lew. Wiem jedynie, że Sudakis odejdzie. On sam może jeszcze tego nie wiedzieć.

— No, to świetnie. Świetnie! Ja idę do burmistrza, burmistrz wzywa do siebie Sudakisa, a Sudakis wszystkiemu zaprzecza, bo nie ma na razie zamiaru rezygnować.

— Rzeczywistość jest raz na zawsze ustalona — powiedział Carvajal. — Sudakis poda się do dymisji. To będzie bardzo nagła decyzja.

— A czy koniecznie muszę poinformować o tym Quinna? Co będzie, jeżeli nic mu nie powiem? Skoro rzeczywistość jest naprawdę ustalona raz na zawsze, Sudakis odejdzie bez względu na to, co zrobię. Prawda? Czy nie?

— Chcesz, żeby burmistrz był nie przygotowany na dymisję komisarza?

— Wolę to, niż żeby mnie uważał za wariata.

— Boisz się uprzedzić Quinna o rezygnacji Sudakisa?

— Tak.

— Czego obawiasz się ze strony burmistrza?

— Znajdę się w kłopotliwej sytuacji — powiedziałem. — Poproszą mnie, żebym uzasadnił coś, co uważam za bezsensowne. Będę się musiał wycofać, mówiąc, że to tylko przeczucie, wyłącznie przeczucie, a jeśli Sudakis zaprzeczy, jakoby chciał odejść, utracę wszelki wpływ na Quinna. Mógłbym nawet stracić pracę. Czy tego właśnie pragniesz?

— Ja nie mam żadnych pragnień — jak gdyby z oddali powiedział Carvajal.

— I jeszcze jedno: Quinn nie przyjmie dymisji Sudakisa. — powiedziałem.

— Jesteś pewien?

— Absolutnie. Za bardzo go potrzebuje. Nie wyrazi zgody na jego rezygnację. Bez względu na to, co Sudakis powie, pozostanie nadal na stanowisku komisarza.

— Sudakis odejdzie — powiedział obojętnie Carvajal. Wyszedłem, żeby przemyśleć całą sprawę. Argumenty, które wysunąłem przeciwko propozycji, by Quinn zaczął szukać następcy Sudakisa, wydały mi się logiczne, rozsądne, prawdopodobne i bezdyskusyjne. Nie miałem ochoty wślizgnąć się na tak eksponowaną pozycję zaraz po swoim powrocie, gdy ciągle jeszcze Mardikian sceptycznie oceniał moją równowagę psychiczną. Z drugiej strony, jeżeli jakiś nieprzewidziany zbieg okoliczności zmusi Sudakisa do dymisji, to zlekceważyłbym swoje obowiązki, gdybym w porę nie ostrzegł burmistrza. W mieście, które balansowało nieustannie na granicy chaosu, nawet kilkudniowy bałagan na wysokich stanowiskach w Departamencie Policji doprowadziłby do anarchii na ulicach. Jako potencjalny kandydat na prezydenta, Quinn absolutnie nie mógł sobie pozwolić choćby na krótki powrót bezprawia, ogarniającego miasto tak często za czasów represyjnej administracji Gottfrieda i słabego burmistrza DiLaurenzio. Po trzecie, nigdy jeszcze nie odmówiłem zastosowania się do poleceń Carvajala i było mi głupio, że miałbym mu się teraz przeciwstawić. Niepostrzeżenie opanowały mnie koncepcje Carvajala o konserwacji rzeczywistości; niepostrzeżenie przyjąłem jego filozofie do tego stopnia, że bałem się już manipulować nieuniknionym rozwojem nieuniknionego. Czując się jak ktoś, kto wspina się na krę płynącą w dół rzeki Niagara, postanowiłem przedstawić Quinnowi sprawę Sudakisa, nie zważając na ewentualne konsekwencje.