Zwlekałem jednak cały tydzień, w nadziei, że sytuacja jakoś się rozwiąże bez mojej interwencji, a potem odczekałem jeszcze kilka dni kolejnego tygodnia; mogłem w ten sposób marudzić do końca roku, ale zrozumiałem, że się łudzę. Sporządziłem zatem sprawozdanie i posłałem je Mardikianowi.
— Ja nie przedstawię tego Quinnowi — powiedział mi Haig dwie godziny później.
— Musisz — odparłem bez przekonania.
— Wiesz, co się stanie, jeżeli to zrobię? Quinn da ci kopa w dupę, Lew. W sprawie Ricciardiego i podróży do Luizjany musiałem stawać przez pół dnia na głowie, a to, co Quinn mówił wówczas na twój temat, nie było szczególnie pochlebne. On się obawia, że dostajesz bzika.
— Wszyscy tak uważacie. Ale nie dostaję. Byłem na milutkich wakacjach w Kalifornii i nigdy w życiu lepiej się nie czułem. Powiadam ci, że w styczniu potrzebny będzie miastu nowy komisarz policji.
— Nie, Lew.
— Nie?
Mardikian odchrząknął donośnie. Tolerował mnie, był pobłażliwy; wiedziałem jednak, że moich prognoz i mnie ma już powyżej uszu.
— Gdy tylko otrzymałem sprawozdanie, wezwałem Sudakisa i powiedziałem mu, że krąży po mieście plotka, jakoby zastanawiał się ostatnio nad dymisją. Nie podałem autora. Myślał, że usłyszałem o tym od jednego z chłopców z prasy. Szkoda, że nie widziałeś jego twarzy, Lew. Można by pomyśleć, że jego matkę nazwano właśnie Turczynką. Przysięgał na wszystkie świętości, że nie odejdzie ze stanowiska, dopóki nie zwolni go sam burmistrz. Na ogół widzę, gdy ktoś mnie robi w konia, ale Sudakis nie mógł mówić szczerzej.
— A mimo to Sudakis odejdzie za miesiąc lub za dwa.
— Jak to możliwe?
— Powstaną pewne nioczekiwane okoliczności.
— Na przykład jakie?
— Wszystko jedno. Przyczyny zdrowotne, nagły skandal w departamencie, propozycja pracy za olbrzymią forsę w San Francisco. Nie wiem dokładnie, jaki będzie powód. Po prostu mówię ci, że…
— Lew, skąd na litość boską mógłbyś wiedzieć, co Sudakis zrobi w styczniu, skoro on sam jeszcze tego nie wie?
— Ale ja wiem — upierałem się.
— Skąd?
— Mam takie przeczucie.
— Przeczucie. Przeczucie. Ciągle to powtarzasz. Tym razem jest już o jedno przeczucie za dużo, Lew. Twoje zdolności związane są przecież z interpretacją pewnych kierunków wydarzeń, a nie z przypadkowymi przywidzeniami, prawda? Tymczasem coraz częściej zaczynasz przychodzić tu z jakimiś pojedynczymi strzałami, z wróżbiarskimi sztuczkami kryształowej kuli, z…
— Haig, czy ja się kiedykolwiek pomyliłem?
— Nie jestem pewien.
— Nigdy. Ani razu. Wiele z tych prognoz jeszcze się nie sprawdziło, ale nie ma ani jednej, której zaprzeczałyby późniejsze wypadki. Nie zaleciłem wam ani jednego sposobu działania, który definitywnie okazałby się błędny. Nie…
— A mimo to, Lew, powiedziałem ci już ostatnim razem, że nie wierzymy tutaj we wróżbitów. Zajmij się lepiej prognozami rzeczywistych tendencji politycznych, dobrze?
— Mam na względzie wyłącznie powodzenie Quinna.
— Pewnie. Ale moim zdaniem powinieneś raczej pomyśleć o sobie.
— Co to ma znaczyć?
— Że jeśli twoja praca tutaj nie przybierze, hm, nieco mniej niekonwencjonalnego charakteru, to burmistrz może nie zechcieć korzystać w dalszym ciągu z twoich usług.
— Bzdura. Jestem mu potrzebny.
— Quinn zaczyna być przeciwnego zdania. Zaczyna właściwie uważać, że stajesz się mu ciężarem.
— W takim razie nie zdaje sobie sprawy, ile dla niego zrobiłem. Zbliżył się o tysiąc kilometrów do Białego Domu wyłącznie dzięki mnie. Słuchaj, Haig, bez względu na to, czy myślicie, że zwariowałem, to pewnego styczniowego dnia nasze miasto obudzi się już bez komisarza policji. W związku z czym burmistrz powinien rozpocząć poszukiwania następcy jeszcze dzisiejszego popołudnia i dlatego właśnie chcę, żebyś mu o tym powiedział.
— Nie. W imię twojego własnego dobra — odrzekł Mardikian.
— Nie bądź uparty.
— Uparty? Uparty? Usiłuję ocalić twoją skórę.
— A co w tym złego, że Quinn dyskretnie rozejrzy się za nowym komisarzem? Jeśli Sudakis nie poda się do dymisji, to Quinn ukręci sprawie łeb i nikt się o niczym nie dowie. Czy zawsze muszę mieć rację? Nie mylę się co do Sudakisa, ale nawet gdybym się pomylił, no to co z tego? Przedstawiam wam użyteczną informację, informację bardzo ważną, jeśli okaże się prawdziwa i…
— Nikt nie twierdzi, że musisz mieć stuprocentową rację, i rzeczywiście nie zaszkodziłoby rozpocząć dyskretnych poszukiwań nowego komisarza policji. Nie chcę po prostu, żeby przytrafiło ci się coś nieprzyjemnego. Quinn w zasadzie zapowiedział mi, że jeśli pojawisz się tu raz jeszcze z jakimś zwariowanym, magicznym proroctwem, przeniesie cię do Departamentu Oczyszczania Miasta albo jeszcze gorzej. I on to zrobi, Lew, wierz mi, zrobi to. Miałeś jak dotąd niesamowite szczęście, że udawało ci się wyczyniać takie cuda, ale…
— To nie jest kwestia szczęścia, Haig.
— Co?
— Ja wcale nie stosuję metod stochastycznych. Nie odwołuje się do przewidywania. Krótko mówiąc, chcę ci powiedzieć, że ja widzę. Potrafię zajrzeć w przyszłość i słyszeć rozmowy, czytać nagłówki gazet i obserwować różne wydarzenia, potrafię wycisnąć z przyszłości mnóstwo informacji. — Przypisanie sobie mocy Carvajala było niewielkim kłamstwem. Z operacyjnego punktu widzenia skutek był ten sam, nieważne, który z nas widział. — Dlatego właśnie nie zawsze jestem w stanie podać ci dodatkowe dane, objaśniające moje sprawozdania — powiedziałem. — Spoglądam w styczeń, widzę, że Sudakis składa dymisję i tyle; nie wiem, dlaczego, nie postrzegam jeszcze otaczającej struktury przyczynowo-skutkowej, tylko samo wydarzenie. To coś innego niż prognozowanie politycznych trendów, to coś całkowicie innego, bardziej szaleńczego, trudniejszego do przyjęcia, ale za to pewniejszego, stuprocentowo pewnego, stuprocentowo! Bo ja widzę, co stanie się w przyszłości.
Mardikian milczał przez bardzo długą chwilę.
— Czy mówisz poważnie, Lew? — zapytał w końcu chrapliwym, kosmatym głosem.
— Jak najbardziej.
— Jeżeli przyprowadzę tu Quinna, to czy powtórzysz mu dokładnie to samo, co przed chwilą powiedziałeś mnie? Dokładnie?
— Tak.
— Zaczekaj tutaj — powiedział Mardikian. Czekałem. Próbowałem o niczym nie myśleć. Oczyścić umysł, pozwolić na przypływ losowości. Nawaliłem? zagrałem za wysoko? Sądziłem, że nie. Uważałem, że nadszedł już czas, abym ujawnił nieco swe zamiary. Ze względu na większą wiarygodność nie wspominałem nic o roli Carvajala w całej sprawie, ale poza tym niczego nie ukryłem i czułem ogromną ulgę, czułem wzbierającą we mnie ciepłą falę swobody, ponieważ pozbyłem się nareszcie maski. Mardikian wrócił mniej więcej piętnaście minut później.
Przyszedł z burmistrzem. Weszli do gabinetu i zatrzymali się, stając obok siebie przy drzwiach. Dziwnie źle dobrana para: Mardikian smagły i absurdalnie wysoki, Quinn niski, jasnowłosy i przysadzisty. Mieli okropnie poważne miny.
— Powiedz burmistrzowi to, co powiedziałeś mnie — rzekł Mardikian.
Przyznałem się więc ponownie do jasnowidzenia, używając, o ile było to możliwe, takich samych określeń jak poprzednio. Quinn słuchał bez wyrazu. Gdy tylko skończyłem, powiedział:
— Od kiedy dla mnie pracujesz, Lew?