Выбрать главу

Wieczorem, prawie bez ostrzeżenia, dopadł ich sztorm. Zerwał się silny wiatr, niebo błyskawicznie zaniosło się chmurami, morze ożyło gwałtownie. Takich fal jeszcze nie widzieli, toteż od razu zrobiło się niewesoło. Gdyby płynęli galerą, która burty miała raczej niskie, w kilka minut byłoby po nich. Statek piratów z Sydonu był większy i bardziej zdatny do żeglugi, ale i on nie mógł nijak przeciwstawić się burzy. Nawet z powierzchnią żagla zmiejszoną do minimum wbijał się dziobem głęboko w fale, a cały takielunek trząsł się i jęczał,

Tydeus kulił się przy sterze przed deszczem. Wkoło widział tylko białe wierzchołki fal i prowadził statek na wyczucie. Inteb wyszedł na pokład i czepiając się kurczowo relingu, by nie zostać zdmuchniętym za burtę, zbliżył się do sternika. Ason już tam był.

— Wracaj do kabiny! — krzyknął młodzieniec, podtrzymując Egipcjanina. Inteb też wczepił się w Asona, by nie upaść.

— Tam jest jeszcze gorzej. Statek cieknie i skrzypi, jakby zaraz miał się rozpaść. W każdej chwili możemy pójść na dno.

— Jak na razie obróceni jesteśmy rufą do wiatru. Póki będziecie wybierać wodę, zatonięcie nam nie grozi.

— Twój miecz — powiedział Inteb, zauważając, że po raz pierwszy w tej podróży Ason umocował broń na plecach, tym razem nie okrytych zbroją. Egipcjanin zaczął się nagle bać. — Nigdy nie wyruszyłbyś w drogę bez miecza, nawet gdybyś udawał się w czeluście podziemi… Sądzisz, że zatoniemy?

— Sądzę, że mamy paskudną noc.

— A jak to się skończy?

— Jeden Zeus wie. Niedługo ujawni nam swe zamiary. Wiatr niósł nas przez cały dzień i część nocy, a wieje prosto ku wyspie Yern. Nie możemy skręcić. A teraz wracaj do kabiny.

— Nie. Zostanę tutaj. Muszę.

Chociaż z pokładu widać było monstrualne fale wyrastające nagle za burtą i równie nagle załamujące się z sykiem i ginące w ciemności, to jednak w kabinie było o wiele gorzej. Za każdym razem, gdy statek opadał w dolinę między bałwanami, zdawało się, że zaraz runie i zatrzyma się dopiero na dnie. Upiorne. Inteb przywoływał w myśli ciepło Egiptu i wszystko, co zostawił w dali. Gdyby zginął na morzu, jego ciało nie mogłoby zostać zmumifikowane, nikt nie złożyłby go do grobowca. I jak wtedy wyruszyć w pośmiertną podróż do Zachodnich Krain? Nie da się, przynajmniej tak mówili kapłani. Śmierć na morzu to najgorszy rodzaj śmierci. Zawsze śmiał się z kapłanów, ale czynił to za dnia, mając ciepły piasek pod stopami. Teraz nie było mu do śmiechu.

Koniec przyszedł nagle. Ledwo usłyszeli przedzierający się przez szum morza odległy grzmot, ledwo dostrzegli pianę przyboju, kadłub uderzył w skały, pękł, rozpadł się. Ludzie znaleźli się momentalnie w wodzie, pomiędzy ruchliwymi szczątkami wraku.

Inteb nie wiedział nawet, co się z nim dzieje. W pewnej chwili po prostu jakaś siła cisnęła go w powietrze i wtłoczyła do lodowatego oceanu. Chciał krzyknąć, ale woda zaraz napłynęła mu do ust i do nosa. Woda była wszędzie. Tonął. Kolejna fala rzuciła go na Asona, Inteb poczuł czyjąś obecność obok siebie i zakaszlał, wypluwając wodę. Zaczerpnął głęboko powietrza. Coś ciemnego przeleciało nad nim, uderzając go w głowę.

Mgliście pamiętał, co działo się potem. Ktoś, może Ason, trzymał go za ręce czy za odzież, coś uwierało go pod pachami. Raz za razem powierzchnia wody zamykała mu się nad głową i nie zawsze udawało mu się odetchnąć powietrzem, przez co kaszlał coraz więcej i coraz słabiej. Coś targało nim, przewracało na wszystkie strony, aż ostatecznie odpłynął miękko w ciemność.

2.

Gdy Inteb obudził się, z miejsca targnął nim ostry kaszel. Gardło piekło żywym ogniem, oczy łzawiły, a on nie mógł się opanować. Obrócił się na bok i długo wyrzucał z siebie słoną, morską wodę. Potem czuł się zbyt słaby nawet na to, aby otworzyć oczy, chociaż był przytomny. Czuł, że leży na twardym gruncie, że drży z zimna i wyczerpania. Piasek skleił mu powieki i musiał uchylać je palcami.

Szare, nisko zwieszające się niebo. Chmury gnane wiatrem. Leżał w zagłębieniu gruntu, na gołej ziemi, gdzieniegdzie tylko rosły kępki marnej trawy. Przypomniał sobie sztorm, wodę nad głową. Jak się tu dostał? Przecież nie sam. Czy Ason?

— Ason! — zawołał głośno, klękając. — Ason! — powtórzył, czując, jak ogarnia go panika.

Czyżby zginął? Inteb wstał chwiejnie i wspiął się na wydmę. Za nią była plaża i miarowo łamiące się na wilgotnym piasku fale. Nieco dalej widać było wystające z wody czarne skały. Wiedział już, co właściwie zdarzyło się w nocy. Ale jak zaszedł tak daleko? Krzyknął ponownie i gdzieś z dali dobiegła go odpowiedź. Na plaży pojawił się Ason. Ciągnął za sobą coś długiego i ciemnego. Pomachał do Inteba. Spotkali się na mokrym piasku. Ason rzucił połamane kawałki drewna i wziął go w ramiona.

— Paskudna to była noc, Intebie, ale żyjemy i to jest coś, z czego warto się cieszyć.

— A inni?

— Nikogo nie znalazłem. Statek uderzył w te skały, które widzisz blisko brzegu i rozpadł się na kawałki. Razem poszliśmy pod wodę. Pióro sterowe omal nie rozłupało nam czaszek, ale ostatecznie udało mi się ciebie wyciągnąć. Wołałem, ale bez odzewu. Zaciągnąłem cię na wydmy i poszedłem przeszukać plażę. Niczego. Chyba wszyscy utonęli razem z wrakiem. Raczej niewielu z nich potrafiło pływać.

Opadł ciężko na piasek i oparł głowę na kolanach. Nie spał i czuł się bardzo zmęczony. Był kapitanem i wodzem, odpowiadał za załogę. A teraz wszyscy ci ludzie zginęli. Wszystkie mięśnie go bolały, miecz ciążył na plecach.

— Wiesz, gdzie jesteśmy? — spytał Inteb.

— Nie jestem pewien, co to za brzeg. Poprzednio przepływaliśmy obok, ale tutaj wszystkie plaże podobne są do siebie. Ani śladu ludzi, żadnych wiosek. I niczego do jedzenia. Morze nie wyrzuciło prawie żadnych szczątków, tylko trochę połamanych desek. Lepiej chodźmy — oznajmił i wstał.

— Dokąd?

— Dobre pytanie. Zanim burza nadeszła, wiatr nam sprzyjał, ale po zmroku mógł się zmienić. Chyba powinniśmy skierować się na wschód.

Ason rozejrzał się po pustej plaży, zerknął na ostre skały, które zgładziły statek, obrócił się w lewo i podążył wzdłuż brzegu. Inteb ruszył za nim. Miękki piasek miło chrzęścił pod stopami, sandały zabrało morze. Wkrótce doszli do ostro wżynającej się w ląd zatoki, która była zbyt głęboka, by przebyć ją w bród. Skręcili, oddalając się od morza. Inteb pomyślał nagle o czymś, pochylił się, nabrał wody w stuloną dłoń i spróbował.

— Tylko słonawa — powiedział. — To musi być ujście strumienia. Jeśli pójdziemy w górę koryta, znajdziemy słodką wodę.

Strumień wił się, coraz węższy, aż trafili na miejsce, gdzie czysta woda szemrała po kamieniach. Położyli się płasko na ziemi i pili dość długo, w końcu Ason usiadł, otarł ręką usta i nagle znieruchomiał. Ku zdumieniu Inteba młodzieniec sięgnął po miecz.

— Co się dzieje? — spytał. Ason wskazał na las.