— Jak daleko stąd do kopalni?
— Kopalni Lycosa? Niedaleko — powiedziała Naikeri. — W pół dnia można dojść i wrócić.
— Ktoś musi mi pokazać drogę.
— Rano. Teraz jest już za późno i pada. Musiałbyś zostać tam na noc, a przy kopalni nie ma się gdzie schronić.
— Chcemy iść teraz.
— Mów za siebie — odezwał się Inteb wysmarkując nos i ocierając twarz dłonią. — Ta podróż trwała tak długo, że jedna noc nie zrobi różnicy. A ja marzę, by siąść przy ogniu.
Ason ruszyłby zaraz, gdyby tylko pokazano mu drogę, ale musiał skapitulować wobec sprzeciwu kompanów. Niechętnie pozwolił, aby Ler zaprowadził go do swego domu, jednego z największych w wiosce. Ogień już płonął, coś gotowało się w glinianym kociołku. Usiedli na niskich, drewnianych ławach przy palenisku, by obeschnąć, zaś stara kobieta podała im miski z kleikiem. Był zupełnie bez smaku, ale ciepły i sycący. Wyjedli go do czysta. Ler wyssał swoją porcję zwrócony twarzą w stronę ognia. Gdy skończył, zażądał, by mu podano coś do picia, i z dziury w podłodze wydobyto wielki, zamknięty garnek. Gospodarz pierwszy zaczerpnął napoju, potem skinął na innych, by też się obsłużyli. Było to sfermentowane mleko, kwaśne i gorzkie, jednak zawierające podobną ilość alkoholu co wino. I podobnie idące do głowy. Dopiero pod własnym dachem, przy łagodzącym smutek napitku, Ler pokazał się niemal takim, jakim był kiedyś.
— Rano pójdziecie do kopalni — powiedział. — Kiedyś była nasza, ale Lycos dał nam tyle prezentów, że pozwoliliśmy mu z niej korzystać. Teraz znów się nią zajmiemy, bo jest tam też miedź.
— Nie — odparł Ason bez wahania. — To mykeńska kopalnia, sam mi to powiedziałeś.
— A na co ci teraz metal? Nie masz nawet chłopców do pracy. Większość zginęła i trudno będzie znaleźć nowych.
— Jeśli Lycos ich znalazł, to mnie też się uda.
Ler skrzywił się szyderczo zapominając, że jego ślepota nie oznacza niewidzialności.
— No to sam nie wiesz, co mówisz. To ja znalazłem chłopaków dla Lycosa, dzieci z plemienia Donbaksho. Mieszkają w lasach. Przychodzą do nas po siekiery, dzięki nim mogą karczować puszczę. Lycos dał mi złoty kubek i wiele innych rzeczy, by kupić chłopców. Masz złoty kubek?
— Dostaniesz złoty kubek, jeśli znajdziesz mi robotników.
— Wolałbym mieć ten kubek już teraz. Nie widzę, ale mogę wyczuć przedmiot palcami, ocenić jego wagę. Kiedy będę go miał?
— Niedługo.
Na wpół pijany Ler zachichotał z ukontentowania i poszukał czegoś pod ławą. Najpierw wyciągnął stylisko od siekiery, potem głowicę dwusiecznego kamiennego topora z przewierconym otworem na drzewce.
— Oto jest jeszcze jeden rodzaj topora bojowego, sprzedajemy je Yernim. Nie wiedzą, gdzie znaleźć stosowny kamień, który jest bardzo rzadki. To lepsze niż wszystko, co oni potrafią zrobić. Sam zobacz, jaki ostry. Ujrzałeś mój topór. Teraz chcę zobaczyć mój złoty kubek. — Roześmiał się i głośno czknął.
Ason obracał w palcach jadeitowy topór; nie miał nic do powiedzenia. Kubka też nie miał, nie miał żadnego skarbu. Brakło wojowników u jego boku. Nic, pustka. Ale przecież musi jakoś otworzyć kopalnię i znaleźć tych, którzy zamordowali jego pobratymców. Ten starzec mógłby mu pomóc. Z jednej strony Albim brakowało przywództwa, z drugiej wyraźnie szanowano tu Ler a ze względu na wiek, był kimś w rodzaju wodza. Gdyby dało się go przekonać, to może…
Znowu nalali sobie mleka, ogień tak grzał, że siódme poty zaczęły bić na wszystkich. Potem zebrało im się na śpiewanie. Stary Ler zawodził najgłośniej. Deszcz bębnił w strzechę niby w werbel. Ason siorbał swój napój i spoglądał w kubek, jakby mimo zmęczenia, gorąca i ponurych wspomnień chciał w nim ujrzeć przyszłość. Jeden człowiek przeciwko całej krainie?
Ler krzyknął coś i zamilkł, zlatując z ławy. Staruszka przeciągnęła go do wbudowanego w ścianę łóżka i przy pomocy Naikeri wtoczyła gospodarza na posłanie. Przez cały wieczór dziewczyna siedziała cicho w kącie i tylko słuchała, tak że niemal zapomnieli o jej obecności. Aias oparł się o chropawą ścianę. Z zamkniętymi oczami mruczał wciąż jakąś pieśń. Ze szczęścia nie dostrzegał nawet, jak bardzo jest pijany. Inteb kołysał się, wciąż sącząc napój. Trzymając w ręce gliniany kubek spojrzał na Asona.
— To niewiarygodne, Asonie, ale po długiej podróży dotarliśmy do celu.
— Ale pustki jeno zastaliśmy. Nie ma nawet z kim podzielić się radością.
— Perimedes wyśle rychło statek na północ i dostaniesz stosowną pomoc, by otworzyć na nowo kopalnię.
— Skąd ta pewność? Owszem, mój ojciec wyśle statek, ale kiedy ten dotrze na miejsce? Czy w ogóle przybędzie, czy pokona niebezpieczeństwa? Czy mam siedzieć tu tylko, zażerać tę papkę i chlać zepsute mleko, aż ktoś raczy przypłynąć? Te pytania nie dają mi spokoju, Intebie, co gorsza, nie umiem sobie na te pytania odpowiedzieć. Jestem księciem Myken, wojownikiem Argolidy, gotowym do walki na śmierć i życie. Ale jak mam walczyć, nie mając zbrojnych mężów, z jednym tylko, wyszczerbionym mieczem? Jak mam wyjednać pomoc bez darów? Ty jesteś mądry, przyjacielu, może wiesz, jak zrobić to wszystko?
Inteb spróbował zmobilizować język. Skutek był umiarkowanie pozytywny.
— Możesz na mnie liczyć, pomogę ci, zawsze ci pomogę, Asonie — wybełkotał. — Kocham cię i będę cię wspierać. Mógłbym być teraz w Egipcie, u boku faraona patrzeć, jak wzbiera niepokorny Nil… Ale patrz tylko, gdzie zawiodło mnie przeznaczenie. Ale nie żałuję ani trochę. — Zaczął płakać i łkając usnął.
Ogień przygasł, powietrze zrobiło się gęste od smrodu zakwaszonego mleka i dymu. Ason nie mógł już tego wytrzymać. Rozpierała go wola walki, ale z kim niby miał walczyć? Z kamiennym toporem w dłoni wstał i wystawił głowę za próg. Deszcz wciąż padał, gdzieś w oddali przewalał się huk gromów. Burza. Postał chwilę z twarzą wystawioną na strumienie wody. Nie wiedział, czy bardziej ma ochotę przeklinać swój los czy może zanosić modły o pomoc.
Coś poruszyło się obok. Obrócił się momentalnie gotów do walki. W świetle błyskawicy poznał Naikeri. Wrócił mrok i Ason potrząsnął głową, chwilowo oślepiony. Czyżby zaczynał bać się kobiet?
— Mogę ci pomóc — powiedziała cicho dziewczyna i podeszła bliżej.
— Odejdź — odparł, odwracając się do niej plecami.
— Znam was, Mykeńczyków — powiedziała, stając przed nim. — Wasze kobiety to chyba głupie istoty, przynajmniej tak można sądzić po tym, z jaką pogardą traktujecie przeciwną płeć. Musisz zrozumieć, że tu jest inaczej. U nas kobiety są pod wieloma względami podobne do mężczyzn. Mój ojciec jest ślepy, więc przemawiam w jego imieniu. Zastępuję go. Mogę być wam pomocna.
— Nie potrzebuję pomocy od kobiet.
— Innej tu nie znajdziesz! — krzyknęła ze złością. — Trwaj w swej dumie, a kopalnia będzie nieczynna, nikt nie pomści twoich rodaków. Wybieraj. Teraz. Jak będzie?
Ason pojął, że dziewczyna mówi prawdę. Argolida jest bardzo daleko. To inny kraj, inne obowiązują w nim zwyczaje.
— Czemu chcesz mi pomóc? — spytał.
— Wcale nie chcę. Potrzebuję ciebie, by się zemścić. Chcę, żebyś zabił Yernich. Moi ludzie tego nie uczynią, są zbyt słabi. Ojciec nie widzi. Chcą odejść głębiej w lasy, uciec od kłopotów. Ja nie. Chcę tu zostać. Zawsze żyliśmy i handlowaliśmy w pokoju. I tak będzie znowu, gdy tylko zginą ci, którzy zburzyli nasz spokój. Twoi wrogowie są moimi wrogami. Pomogę ci ich zniszczyć.