Epoka żelaza w wydaniu rzymskim oznaczała nie tylko produkcję taniego żelaznego oręża i narzędzi, ale także upowszechnienie alfabetu, systemu monetarnego. Powstawały gildie rzemieślnicze i „sieci informacyjne". Szybcy posłańcy przemierzający kraj na koniach znacznie przyczyniali się do wzmocnienia władzy centralnej i państwa. Tanie, masowo produkowane miecze i zbroje utrąciły dawny monopol szlachty na drogi oręż z brązu, zaistniała możliwość tworzenia regularnych armii. Powszechna (stosunkowo) umiejętność zapisywania słów za pomocą znaków alfabetu zniszczyła z kolei monopol kapłanów, którzy dotąd jako jedyni służyli w tym zakresie swą wiedzą królom epoki brązu. System monetarny (masowe bicie monet) umożliwił rozwój drobnego rzemiosła niezależnego od królewskich szkatuł. Tanie narzędzia dały początek tworzeniu cechów chroniących niezawisłość rzemieślników. Nowi władcy epoki żelaza rządzili zupełnie innymi metodami, metodami, które zapowiadały nadejście prawdziwych monarchii.
Europa kultury lateńskiej, która pozostawała poza granicami Imperium Rzymskiego, przypominała wciąż wszakże społeczeństwa epoki brązu. Posejdonios opisuje celtyckich wojowników uzbrojonych w żelazne miecze, jednak nie znających nowoczesnych metod walki. W Brytanii Cezar ujrzał ich jeżdżących na rydwanach tak samo, jak czynili to bohaterowie Homera. Nie trafiono nawet na ślad systemu dynastycznego, o żadnej monarchii nie wspominając, rzemieślnicy utrzymywali niezależność nie dzięki własnym organizacjom, ale dzięki wędrownemu trybowi życia. Pracowali dla tych wodzów, których sobie akurat wybrali. Druidzi pełnili funkcje kapłanów, ale nie znali pisma. Mieli za to monopol na tradycję ustną, przekazywali sobie opowieści oraz genealogie wodzów. Gdybyśmy odjęli z tego obrazu wszystko to, co wiązało się z żelazem, otrzymalibyśmy homeryckie Mykeny. Nawet zawiązany ostatecznie sojusz wielu wodzów powstał tylko dlatego, że pojawiło się zagrożenie z zewnątrz. Zupełnie, jak w Mykenach za czasów wojny z Atlantydą i fikcyjnego króla Perimedesa (którego „prototypem" był walczący pod Troją Agamemnon). Tylko to jedno mogło powstrzymać ich od podkradania sobie bydła i wzajemnych najazdów. Tacy sami wojownicy-pastuszkowie wznieśli Stonehenge. Na dzisiejszych wyspach Brytyjskich trwała wówczas epoka brązu. Ich dwusieczne topory z kamienia i liczne łupy wojenne spoczywają teraz u boku właścicieli w grobach rozrzuconych w promieniu dwóch mil od kamiennych kręgów. Grobów tych jest ponad 460. Jeśli Celtowie zwykli urządzać wielkie narady plemienne pośrodku cmentarzysk, nad grobami bohaterów, wówczas zapewne i Stonehenge zostało wzniesione w podobnym celu. Wojownicy z okolicy Wessex należeli dokładnie do tej samej grupy, co pochowani w kurhanach w Czechach; w literaturze archeologicznej nazywa się ich Protoceltami. Yerni i Geramani to ubodzy krewni herosów Homera. Wywodzenie sposobu życia Celtów z epoki żelaza jeszcze z dziedzictwa epoki brązu nie jest bezzasadne. Przyglądając się Celtom możemy dowiedzieć się sporo o Protoceltach z Wessex (Yerni), którzy nie zostawili po sobie żadnych ustnych ni pisanych świadectw.
Naoczni świadkowie życia Celtów rekrutują się spośród Greków takich, jak geograf Strabon i historyk Diodor Sycylijczyk, najcenniejsze zaś są etnograficzne obserwacje Posejdoniosa. Strabon tak pisze o Celtach: „Do szaleństwa uwielbiają wojnę, odważni są i skorzy do walki". Bez wątpienia Yerni byli tacy sami i tak właśnie zostali przedstawieni w tej powieści.
Ostatnie warowne centrum kultury Celtów znalazł święty Patryk w Irlandii w piątym wieku naszej ery. Była to typowa społeczność indoeuropejska podobna do tej, którą opisuje Homer, którą odnajdujemy także w eposie Rigweda. Rydwany, kradzieże bydła, wojowniczość i skłonność do chełpienia się zasługami, odwaga i uwielbienie przemocy oraz tradycja ustnych przekazów na dokładkę. Chrześcijańscy mnisi spisali wiele z tych opowieści, między innymi Tain Bo Cualnge. Tytuł ten można przełożyć jako Zagnanie krów z Cualnge lub Uprowadzenie stad z Cualnge.
Podobnie jak u Homera, tak i tutaj mało co opisywano poza walkami i innymi czynami wojowniczej arystokracji. Zresztą, obserwujący galijskich Celtów Diodor też pokojarzył ich z bohaterami Homera:
Obok nich płoną paleniska, a na nich kotły i rożny z wielkimi kawałami mięsa. Najdzielniejszych wojowników nagradza się najlepszymi kęskami, tak jak pisał Homer o Ajaksie, który pobiwszy Hektora uhonorowany został: „Zaszczycił Ajaksa całym grzbietem".
Posejdonios widział to samo i opisał rzecz, chociaż nie tak barwnie, jak czyniono to w irlandzkich opowieściach:
Celtowie urządzają sobie pojedynki w trakcie obiadu. Biją się na niby, udając ciosy i obronę, chociaż czasem zdarzyć się może, że który ranę w trakcie otrzyma, a wtedy irytacja do walki prawdziwej pobudza i rzeczywiście zabić przeciwnika może, jeśli go widzowie w porę nie powstrzymają. W dawniejszych czasach, gdy największą porcję z zadu otrzymywał największy bohater, bywało i tak, że gdy ktoś inny zażądał tego zaszczytu, to wstawać musieli i walczyć do śmierci.
W irlandzkich opowieściach porcja dla bohatera to curadmir, najlepszy kęs mięsa. Sprawa wyglądała poważnie i było się o co kłócić. W opowieści zatytułowanej Świnia mac Datha, wojownicy kolejno zgłaszają pretensje do dzielenia dania obiadowego, każdy zachwala najpierw swe prawdziwe i fikcyjne zalety, potem wyzywa poprzednika. Ostatecznie zaszczyt ten przypada mistrzowi z Connachtu, Cetowi mac Magachowi, który zawstydził kilku Ulsterczyków. Wtedy do sali wkracza Conall Cernach i dochodzi do sceny niemal identycznej z tą, którą opisał tysiąc lat wcześniej Posejdonios. Trudno o lepszy dowód stałości irlandzkiej tradycji. Kultura lateńska wiecznie żywa, można powiedzieć.
Gdy z nożem w dłoni kwapił się już ku świni, ujrzał Conall Zwycięzcę, jak wchodzi do domu i wprost ku niemu bieży. Skoczył na podłogę, a mężowie z Ulsteru zgotowali Conallowi huczne powitanie. Wtedy to Conchobar cisnął hełm na ziemię i wstrząsnął się cały.
— Cieszymy się — powiedział Conall — że porcja nasza już na nas czeka. Kto dla was wytnie?
— Mąż nad męże z Irlandii wygrał ten zaszczyt. Cet mac Magach.
— Naprawdę, o Cecie? — spytał Conall. — Czyżbyś ty pociąć miał prosiaka?
— A prawda to, prawda — powiedział Cet.
— Wynoś się od tego świniaka, Cecie!
— A to czemuż?
— Bo wyzywam cię i zaraz pokonam — powiedział Conall. — Bo przysięgam ja i ludzie moi przysięgną, że od chwili, gdym po raz pierwszy ujął włócznię i miecz, nie było dnia, kiedy bym nie zabił kogoś z Connachtu. Nie było nocy bez plądrowania, nigdym spać się nie kładł bez głowy connachtczyka pod moim kolanem.
— To prawda — odparł Cet — żeś większy wojownik niż ja, ale gdyby Anluan mac Magach, brat mój, był tutaj, nie równałbyś się z nim i to sromota wielka, że mego brata nie ma dziś z nami.
— Ależ jest — powiedział Conall wyjmując zza pasa głowę Anluana i Cetowi na pierś ją ciskając, aż krew trysnęła na usta tamtego. Zaraz też Conall zabrał się do świni, a Cet odszedł jak niepyszny.