Выбрать главу

— Opowiedz mi o Egipcie — powiedział Atlas, spoglądając na gościa kątem oka i szybko odwracając głowę.

Inteb cmoknął, by okazać ukontentowanie poczęstunkiem, i pomyślał, że wprawdzie ten człowiek wygląda jak utuczona na święto świnia, to jednak pozory muszą mylić, skoro utrzymuje się u władzy od trzech dziesięcioleci. Duch musi w nim jarzyć się mężny, mało który z władców bowiem potrafi dokonać takiej sztuki. Na dodatek pewnie domyślał się czegoś, a może wręcz wiedział, zatem najlepiej będzie trzymać się prawdy. Inteb przywykł do dworskich intryg i duszna atmosfera niedomówień była mu dziwnie miła po latach wygnania.

— Niewiele mam do opowiedzenia, królewski Atlasie. Od wielu miesięcy jestem w podróży i dawno nie widziałem już ojczystych stron.

— Naprawdę? Ciekawe. No to opowiedz mi o tych podróżach.

— Znudziłbyś się. Większość czasu spędziłem między barbarzyńcami.

— Tak czy tak, opowiedz, w każdej historii można znaleźć coś intrygującego. Dobrze jest popijać nawet kwaśne wino, gdy polowanie w toku, dobry jest pieczony niedźwiedź, gdy rozbije się już obóz. — Zimne oczy błysnęły dziwnie. — A młodzi chłopcy z krągłymi tyłeczkami dobrzy są zawsze i wszędzie, co? A brzuchate i piersiaste dziewczyny niemal im dorównują…

Inteb nabił na swój złoty widelec kawałek mięsa, starannie obtoczył je w pikantnym sosie i przeżuł. Chyba nie uda mu się ominąć tego tematu.

— Najdłużej byłem w kamienistej krainie Mykeńczyków. Polecenie faraona.

— Budowałeś im mury, aby lepiej mogli wojować z Atlantydą, co Intebie?

Zatem wiedział, pomyślał Inteb, i tylko naprowadzał rozmowę na pożądany temat.

— Nie dla wojowania, królewski Atlasie, który rządzisz morzami i brzegami, gdziekolwiek zapragniesz wysłać statki. Nie ma nic interesującego w tej słońcem spalonej skale. Solidne mury są im potrzebne na wypadek wojen z innymi plemionami i zbuntowanymi wieśniakami. Ale tyle to sam wiesz. Musisz widzieć daleko i bystro jak Horus.

— Nie, mam tylko szpiegów. Kupionych za kilka kozich bobków, ale byłbyś zdumiony, jakie wieści mi czasem przynoszą.

— Teraz, gdy ujrzałem już przepych twego dworu, mało co może mnie zdumieć — powiedział Inteb, kłaniając się lekko.

Atlas roześmiał się i wziął całego, ociekającego miodem pieczonego kurczaka.

— Faraon ma szczęście do poddanych. Chciałbym mieć takie sługi. — Rozdarł kurczaka na dwoje. Dalszy ciąg przemowy był nieco niewyraźny za sprawą oddzieranych zębami kawałków mięsa, którego pasemka wypadały przy każdym słowie z ust, miód ciekł królowi po brodzie. — Perimedes potrafi żądlić jak giez. Twój faraon mądrze czyni, kupując go sobie murami i wielką bramą wzniesioną praktycznie i tak przez mykeńskich niewolników. Teraz statki tego królika pływają już prawie wszędzie.

— Ale nie pokazują się na wodach Atlantydy?

— Oczywiście, że nie. Nie twierdziłem, że to głupiec. Ale skutkiem takiego stanu rzeczy dzieło, którego dokonałeś w Mykenach, nijak mnie nie niepokoi. Mam tylko nadzieję, że zdążyłeś się porządnie wykąpać po odwiedzeniu tej kloaki…

— I namaściłem się jeszcze wonnymi olejkami, a także spaliłem stare ubranie. Inaczej nie przybyłbym na dwór Atlantydy.

Obaj wybuchnęli śmiechem i Inteb poczuł ulgę, ale zachował czujność. Pod ohydną postacią drzemał ciągle dawny, młody Atlas, dzielny żeglarz i wojownik. Jego obecność zdradzały jedynie zimne błyski oczu, ale Inteb wyczuwał już teraz coś więcej. Ten człowiek nie rządził jedynie dzięki prymitywnej sile: na dworze Atlasa unosił się delikatny, ale wyraźnie wyczuwalny odór intrygi. Na wyściełanych ławach pod ścianami spoczywali bogaci kupcy i armatorzy. Popijali, pogryzali to i owo, śmiali się głośno i rozmawiali pod freskami z wesołymi delfinami, ale nieustannie zachowywali czujność. Zupełnie jak lwy odpoczywające po udanym polowaniu, gotowe jednak zerwać się w każdej chwili i walczyć od nowa. Plotąc trzy po trzy, spoglądali jednak czujnie wkoło, by niczego nie przeoczyć, zaś w centrum ich zainteresowania był stojący pod ścianą tron Atlasa.

Przełożony kancelarii odczytywał królowi listę otrzymanych właśnie darów. Mówił głośno, by wszyscy mogli go słyszeć. Na bogatej Atlantydzie nie poeci bawili władców, ale zarządcy prawiący o stanie spiżarni.

— …i trzy dzbany, trzy kociołki na trójnogach, trzy dzbany do wina, oliwa, jęczmień, oliwki, figi, pszenica, żywy inwentarz, wino i miód, wszystko to są dary kupca, sumiennego Mattisa, który właśnie powrócił z długiej podróży.

Sumienny ów kupiec Mattis musiał mieć przede wszystkim apetyt, krągły był bowiem niczym melon. Wstał, skłonił się królowi, a ten odpowiedział mu toastem. Lista jednak miała ciąg dalszy.

— Dalej sześć kraterów do mieszania wina, trzy rondle do gotowania, jedna chochla, szczypce do węgla, jedenaście stolików, pięć krzeseł, piętnaście podnóżków…

I tak dalej, i tak dalej, aż Inteb przestał słuchać, chyba jako jedyny. Reszta nastawiała uszu, kiwając głowami, gdy wymieniano coś nadzwyczajnego. Wniesiono kolejne dania, głównie drób. Najpierw ptaszki tak małe, że jeden starczał akurat na kęs, potem większe sztuki i dziczyznę. Następnie przyszła pora na dary oceanu: błękitno-czarne małże w skorupach, głowonogi w sosie z własnego atramentu, drobniutkie pieczone rybki, wielkie gotowane dzwonka. W tym kraju ryby były uznawane za szczególny przysmak i poświęcano im niemal tyle samo uwagi co kobietom, które również były tu obecne. Widząc owoce morza, biesiadnicy popadli w niejaką rozterkę, rozstrzygając ostatecznie kwestię na rzecz nowych półmisków i zostawiając świecące gołymi biustami damy same, co najwyżej ze śladami brudnych od sosu i tłuszczu paluchów na piersiach.

Przyglądając się tak wszystkim, Inteb poczuł nagle, że też jest obserwowany. Spojrzał na siedzącego po prawej strome młodzieńca: był to Themis, trzeci syn Atlasa. Inteb uniósł puchar z winem i uśmiechnął się do młodzieńca. Jednocześnie poczuł, że chyba wpada w sam środek jakiejś tutejszej intrygi.

Themis był przystojny i niewątpliwie dobrze o tym wiedział. Wąski w biodrach, z szerokimi barkami, jak na Atlantyda przystało, w dopasowanej, krótkiej szacie zasłaniającej tylko to co trzeba i odsłaniającej wspaniale umięśnione nogi. Pierś miał pozbawioną włosów, gładką i również dobrze umięśnioną. Mimo solidnej postury, z oblicza wyglądał na osobę wrażliwą, ze smukłym nosem i pełnymi wargami. Zdradzał wyraźne podobieństwo do ojca. Ciemne włosy otaczała kuta złota obręcz ponad wysokim czołem. Zauważywszy spojrzenie Inteba, też uniósł swój kielich.

— Zdajesz się mierzyć nasz dwór krytycznym okiem, panie. Wyobrażam sobie, że daleko mu do znakomitości i bogactwa Egiptu, do których pewnie przywykłeś?

— Ostatnimi czasy i tak musiałem się zadowalać głównie zatęchłą oliwą, ale nie o to chodzi. Podziwiam was. Nie umniejszając nijak znamienitości Egiptu, mogę przyznać, że wasze miasto i ten pałac to prawdziwe cuda. Wasze malowidła wręcz przyciągają oczy. Owszem, podoba nam się wasza sztuka, jej maniera i technika, ale teraz dopiero poznałem, jak malarz może przenieść widza na otwarte morze lub do krainy kwiatów i zwierząt. Nieskończona różnorodność. A ci ludzie walczący z bykami! Wydaje mi się, że zaraz zeskoczą na podłogę, prosto pod moje stopy. A tamten wielki byk lada chwila weźmie mnie na rogi.

— Zatem widziałeś kiedyś, jak tańcuje się z bykami?

— Nie, ale mam nadzieję ujrzeć to pewnego dnia. Czy ty też to potrafisz?

— Poznałeś? — Themis roześmiał się i wzruszył ramionami. Węzły mięśni zagrały pod skórą. Młodzieniec świetnie wiedział, jaki efekt może to wywrzeć na gościu. — Jestem kimś więcej. Jestem pierwszym pięściarzem tego miasta.