Выбрать главу

— Smok siedzi na dachu! — wystękał. — Nobby, na dachu siedzi smok! Co robić, Nobby? Smok siedzi na dachu! Patrzy na mnie, Nobby! Co robić?

— Na początek niech pan podciągnie spodnie — odparł Nobby zza najbliższego murku.

* * *

Nawet pozbawiona warstw odzieży ochronnej lady Sybil Ramkin nadal była wielka. Vimes znał legendy barbarzyńskich ludów osiowych o wspaniałych dziewicach w kolczugach i pancernych stanikach; pędzą w rydwanach nad polami bitew i przenoszą poległych wojowników do chwalebnych i hałaśliwych zaświatów, a przy tym cały czas śpiewają mezzosopranami. Lady Ramkin mogłaby być jedną z nich. Mogłaby nimi dowodzić. Mogłaby przenieść cały batalion. Kiedy mówiła, każde jej słowo było jak serdeczne klepnięcie w plecy i pobrzmiewało arystokratyczną pewnością siebie kogoś absolutnie dobrze urodzonego. Samogłoski potrafiłyby chyba ciąć drewno.

Obdarci przodkowie Vimesa byli przyzwyczajeni do takich głosów, zwykle używanych przez ludzi w ciężkich zbrojach i dosiadających wierzchowców bojowych. Takie głosy tłumaczyły, dlaczego tak świetnie będzie, prawda, ruszyć do szturmu i rozbić wroga na miazgę. Jego nogi usiłowały stanąć na baczność.

Ludzie prehistoryczni oddawaliby jej cześć, a co ciekawe, już tysiące lat temu potrafili wyrzeźbić jej posągi. Miała grzywę kasztanowych włosów — perukę, jak dowiedział się później Vimes. Nikt, kto ma często do czynienia ze smokami, nie zachowuje długo własnej fryzury.

Miała też smoka na ramieniu. Przedstawiła go jako Szpono-sztycha Yincenta Wunderkinda z Quirmu, a zwracała się do niego Yinny. Jak się zdawało, smok walnie przyczyniał się do wytwarzania niezwykłego, chemicznego zapachu, który wypełniał cały dom. Wszystko przesiąkło tym zapachem. Smakował nim nawet solidny kawał ciasta, który podała gościowi.

— To… ehm, ramię… wygląda… bardzo ładnie — oświadczył Vimes, by jakoś podtrzymać rozmowę.

— Bzdury — odparła Jej Lordowska Mość. — Uczę go, bo siada-cze idą za dwa razy wyższą cenę.

Vimes wymamrotał, że czasami widywał damy z towarzystwa z małymi kolorowymi smokami na ramieniu i jego zdaniem wyglądały bardzo, tego, elegancko.

— Rzeczywiście, brzmi to nieźle — stwierdziła. — Przyznaję. Ale szybko przekonują się, że smok oznacza sadzę, oparzenia, nadpalone włosy i zapaskudzone plecy. Te szpony też się głęboko wbijają. A potem uznają, że zwierzak robi się za wielki i cuchnący, a niedługo potem trafia albo do Morporskiego Słonecznego Schroniska dla Zgubionych Smoków, albo po staremu, do rzeki z kamieniem u szyi.

Usiadła, układając spódnicę, która wystarczyłaby na żagle dla niewielkiej flotylli.

— Do rzeczy jednak. Kapitan Vimes, o ile dobrze pamiętam?

Vimes nie wiedział, jak się zachować. Dawno zmarli Ramkino-wie spoglądali na niego z ozdobnych ram na ocienionych ścianach. Pomiędzy, wokół i pod portretami wisiała broń, której zapewne używali, w dodatku używali sprawnie i często, sądząc po wyglądzie. Zbroje stały w pogiętych szeregach wzdłuż ścian. Sporo z nich, jak zauważył, miało duże dziury. Sklepienie tworzył wyblakły gąszcz nadgryzionych przez mole sztandarów. Bez badań kryminologicznych można było się zorientować, że przodkowie lady Ramkin nigdy nie unikali walki.

Zdumiewające, że ona sama była zdolna do czegoś tak mało wojowniczego jak wypicie filiżanki herbaty.

— Moi przodkowie — powiedziała, podążając wzrokiem za jego zahipnotyzowanym spojrzeniem. — Wie pan, przez ostatnie tysiąc lat żaden Ramkin nie umarł we własnym łóżku.

— Tak, psze pani?

— To źródło chwały rodu.

— Oczywiście, psze pani.

— Jednak wielu umarło w cudzych, ma się rozumieć. Filiżanka kapitana zabrzęczała o spodeczek.

— Oczywiście, psze pani.

— Zawsze uważałam, że kapitan to taki oszałamiający tytuł. — Obdarzyła go przelotnym, ale promiennym uśmiechem. — Wie pan, pułkownicy i wyżej są zawsze nadęci, majorzy pompatyczni, ale czuje się, że w kapitanie jest coś… coś groźnego. Co takiego chciał mi pan pokazać?

Vimes ścisnął paczkę niczym pas cnoty.

— Zastanawiałem się — zaczął — jak duży może być bagienny… oj…

Urwał. Coś strasznego działo się z niższymi partiami jego ciała. Lady Ramkin dostrzegła, na co patrzy.

— Och, proszę nie zwracać na niego uwagi. Gdyby przeszkadzał, niech mu pan przyłoży poduszką.

Nieduży, podstarzały smok wyczołgał się spod krzesła i ułożył Vimesowi na kolanach swój pomarszczony pysk. Patrzył na niego smutnie wielkimi brązowymi oczami i ślinił się, zalewał mu kolana czymś żrącym, sądząc po wrażeniu. W dodatku cuchnął jak wanna z kwasem.

— To Rosik Mabelline Szponosztych Pierwszy — wyjaśniła Jej Wysokość. — Czempion i ojciec czempionów. Nie ma już w nim ognia, biedaczysko. Lubi, żeby go drapać po brzuchu.

Vimes ukradkowo potrząsał kolanami, żeby przepłoszyć starego smoka. Zwierzę zamrugało żałośnie zaropiałymi oczami i ściągnęło górną wargę, odsłaniając parkan poczerniałych od sadzy zębów.

— Niech pan go zepchnie, gdyby się naprzykrzał — poradziła uprzejmie lady Ramkin. — O co pan właściwie pytał?

— Chciałbym wiedzieć, jak duże mogą być smoki bagienne. — Vimes spróbował zmienić pozycję. Usłyszał ciche warknięcie.

— I przyszedł pan aż tutaj dla takiego drobiazgu? No cóż… — Lady Ramkin zastanowiła się. — Pamiętam, że Wesołek Szponosztych z Ankh miał czternaście kciuków w kłębie.

— Hm…

— Jakieś trzy stopy i sześć cali — podpowiedziała.

— Żadnych większych? — spytał z nadzieją Vimes. Stary smok za-chrapał mu cicho na kolanach.

— Nie, skąd. On sam był właściwie trochę dziwolągiem. Zwykle nie są wyższe niż osiem kciuków.

Kapitan Vimes poruszył wargami, rachując pospiesznie.

— Dwie stopy? — zaryzykował.

— Brawo. To łabędzie, oczywiście. Kwoki są trochę mniejsze. Vimes nie miał zamiaru kapitulować.

— Łabędź to zapewne smok samiec?

— Dopiero kiedy ma dwa lata — wyjaśniła tryumfalnie lady Ramkin. — Do ósmego miesiąca to sąsiad, potem jest kogutem do czternastego miesiąca, potem bandanem…

Kapitan Vimes w rozpuszczających się z wolna bryczesach siedział jak zaczarowany, jedząc okropne ciasto. Zalewał go strumień informacji: jak samce toczą ogniowe walki, ale w porze niesienia jedynie kwoki[14] zioną ogniem powstałym z zapłonu skomplikowanych gazów jelitowych i niezbędnym do inkubacji jaj, wymagających takich wysokich temperatur. Samce w tym czasie jedynie gromadzą drewno opałowe. Stado smoków bagiennych to „kryzys” albo „kłopot”. Samica co roku może złożyć do trzech lęgów po cztery jaja, z których większość zostaje rozdeptana przez nieuważne samce. Smoki obu płci niespecjalnie się interesują sobą nawzajem, ani właściwie czymkolwiek oprócz opału, z wyjątkiem okresu mniej więcej raz na dwa miesiące, kiedy koncentrują się wyłącznie na jednym, jak piła tarczowa.

Nie zdołał się sprzeciwić, więc został wyprowadzony do klatek na tyłach, ubrany od stóp do głów w skórzaną zbroję z naszywanymi żelaznymi płytami i popędzony do długiej, niskiej szopy, skąd dobiegały gwizdy.

Upał panował tu straszny, ale jeszcze gorszy był zapach. Vimes jak we śnie zataczał się od jednej metalowej zagrody do drugiej, a gruszkokształtne potwory z czerwonymi ślepiami przedstawiano mu jako „Księżycowy Miedziak, księżna Marchpaine, obecnie ciężarna”, albo „Księżycowy Zmierzch Szponosztych II, w zeszłym roku Najlepszy z Lęgu w Pseudopolis”. Strugi bladozielonego ognia sięgały mu kolan.

вернуться

14

Tylko do trzeciego lęgu, oczywiście. Potem są lochami.