Выбрать главу

Nobby zrobił minę jeszcze bardziej przebiegłą niż zwykle.

— Myślałem, że się trochę porozglądam, kapitanie. No, wie pan. Oczywiście, dopiero po służbie — dodał bohatersko.

— Coś podobnego — mruknął Vimes.

Podniósł pustą butelkę i bardzo ostrożnie odłożył ją do szuflady.

* * *

Świetliste Bractwo ogarnął niepokój. Strach niby iskra przeskakiwał od jednego brata do drugiego. Był to lęk kogoś, kto po udanych eksperymentach z sypaniem prochu i stemplowaniem kuli odkrył nagle, że pociągnięcie za spust prowadzi do potwornego huku, a wkrótce ktoś na pewno się zjawi i zapyta, co to za hałasy.

Najwyższy Wielki Mistrz wiedział jednak, że są jego. Owieczki i barany, myślał. Owieczki i barany. Ponieważ nie zrobią już nic gorszego niż do tej pory, równie dobrze mogą przeć naprzód i niech licho porwie cały świat. A przy tym będą udawać, że tak właśnie chcieli od samego początku. O, rozkoszy władzy… Tylko brat Tynkarz był szczerze zadowolony.

— Niech to będzie lekcją dla wszystkich sprzedawców jarzyn, którzy uciskają ludzi — powtarzał.

— Niby tak — zgodził się brat Odźwierny. — Ale… To tylko pytanie, oczywiście… Czy nie jest możliwe, że tak jakby przypadkiem sprowadzimy smoka tutaj? Nie jest?

— Ja… to znaczy my… panujemy nad nim całkowicie — zapewnił go natychmiast Najwyższy Wielki Mistrz. — Nasza jest władza, mogę wam zagwarantować.

Bracia uspokoili się nieco.

— A teraz — podjął Najwyższy Wielki Mistrz — pozostaje sprawa króla.

Bracia zrobili poważne miny — z wyjątkiem brata Tynkarza.

— Więc go znaleźliście? — zapytał. — To prawdziwie szczęśliwy traf.

— Nigdy nie słuchasz — burknął na niego brat Strażnica. — To było tłumaczone w zeszłym tygodniu: nie biegamy i nie szukamy nikogo, ale stwarzamy króla.

— Myślałem, że on ma się pojawić. Z powodu przeznaczenia. Brat Strażnica zachichotał.

— Trochę pomożemy temu przeznaczeniu.

Najwyższy Wielki Mistrz uśmiechnął się w głębi swego kaptura. Zadziwiający jest ten mistyczny interes. Mówi się im kłamstwo, a kiedy nie jest już potrzebne, mówi się inne i tłumaczy, że podążają drogą wiodącą ku mądrości. Oni tymczasem, zamiast człowieka wyśmiać, słuchają go jeszcze pilniej, z nadzieją, że wśród tych kłamstw znajdą prawdę. I tak po kawałku akceptują nieakceptowalne. Niezwykłe…

— Sprytne, niech mnie licho — przyznał brat Odźwierny. — A jak to zrobimy?

— Przecież Najwyższy Wielki Mistrz tłumaczył. Znajdujemy jakiegoś przystojnego młodzika, który potrafi słuchać poleceń, on zabija smoka i Bob jest twoim wujem. Proste. O wiele bardziej inteligentne, niż czekanie na tak zwanego prawdziwego króla.

— Ale… — Wysiłek umysłowy wyraźnie pochłaniał brata Tynkarza całkowicie. — Przecież jeśli to my panujemy nad smokiem, a przecież panujemy, tak? To po co ktoś ma go zabijać? Wystarczy, że przestaniemy go przywoływać i wszyscy będą zadowoleni.

— No tak — mruknął złośliwie brat Strażnica. — Już to widzę. Wychodzimy na rynek i wołamy: „Hej, nie będziemy już podpalać wam domów. Prawda, jacy jesteśmy mili?”. Tak to sobie wyobrażasz? Cała rzecz z tym królem, to że będzie on, tak jakby…

— Niezaprzeczalnie przekonującym i romantycznym symbolem absolutnego autorytetu — dokończył gładko Najwyższy Wielki Mistrz.

— No właśnie — zgodził się brat Strażnica. — Przekonujący autorytet.

— Teraz rozumiem! — zawołał brat Tynkarz. — Zgadza się. Jasne. Taki właśnie ma być król.

— Otóż to.

— Nikt nie będzie się spierał z przekonującym autorytetem, prawda?

— Oczywiście — potwierdził brat Strażnica.

— W takim razie to prawdziwe szczęście, że akurat teraz go znaleźliśmy, tego prawdziwego króla. Szansa, prawdę mówiąc, jedna na milion.

— Nie znaleźliśmy prawdziwego króla — wtrącił ze znużeniem Najwyższy Wielki Mistrz. — Nie potrzebujemy prawdziwego króla. Tłumaczę po raz ostatni! Znalazłem dla nas odpowiedniego chłop ca, który dobrze wygląda w koronie, umie słuchać poleceń i potrafi machać mieczem. A teraz posłuchajcie…

Machanie było ważne, ma się rozumieć. Nie miało też wiele wspólnego z używaniem. Używanie miecza, zdaniem Najwyższego Wielkiego Mistrza, było tylko nieelegancką chirurgią dynastyczną. Kwestią pchnięcia i cięcia. Król jednak musiał mieczem machać. Miecz powinien odbijać światło we właściwy sposób, nie pozostawiając w widzach ani krzty wątpliwości, że patrzą na wybrańca Przeznaczenia. Wiele czasu poświęcił na przygotowanie miecza i tarczy. Poniósł spore koszta. Tarcza błyszczała jak dolar w uchu kominiarza, ale miecz… Miecz był wspaniały.

Był długi i lśniący. Wyglądał jak coś stworzonego przez któregoś z geniuszy metalurgii — jednego z tych małych facetów z Zeń, którzy pracują tylko o brzasku i potrafią skuć dwie płytki złożonej stali w coś, co ma ostrze skalpela i siłę uderzenia opętanego seksem nosorożca na prochach — a potem wycofują się z płaczem, ponieważ już nigdy, nigdy nie zdołają wykuć nic równie wspaniałego. W rękojeści tkwiło tyle klejnotów, że trzeba było owijać ją aksamitem i patrzeć na nią przez okopcone szkło. Samo ujęcie jej w dłoń praktycznie nadawało królewską godność.

Co do chłopca… Był dalekim kuzynem, bystrym i próżnym, i głupim w tym w miarę znośnym arystokratycznym stylu. W tej chwili przebywał pod strażą na dalekiej farmie, w towarzystwie odpowiedniego zapasu butelek i kilku młodych dam. Chociaż najbardziej interesowały go lustra. Prawdopodobnie materiał na bohatera, uznał z niechęcią Najwyższy Wielki Mistrz.

— Mam nadzieję — rzekł brat Strażnica — że nie jest prawdziwym odstępcą tronu.

— O co ci chodzi? — zdziwił się Najwyższy Wielki Mistrz.

— No wiecie… Los czasem płata figle. Cha, cha! Zabawnie by było, gdyby chłopak okazał się prawdziwym królem. Tyle kłopotu…

— Nie ma już prawdziwego króla! — warknął Najwyższy Wielki Mistrz. — Czego się spodziewacie? Że jacyś ludzie przez setki lat włóczą się po pustkowiach i przekazują sobie miecz i znamię? Takie czary? — Splunął, wymawiając to słowo. Wykorzystywał magię jako środek wiodący do celu, wszak cel uświęca środki i w ogóle, ale żeby od razu w nią wierzyć, wierzyć, że ma jakąś silę moralną, niby logika… Krzywił się na samą myśl o czymś takim. — Człowieku, do licha, myślże logicznie. Bądź racjonalny. Nawet gdyby przeżył ktoś z dawnej rodziny królewskiej, to jego krew rozrzedziła się tak, że tysiące ludzi mogłyby zażądać tronu. Choćby… — Spróbował wymyślić najmniej prawdopodobnego następcę. — Choćby i brat Szambownik. — Rozejrzał się czujnie. — A właściwie czemu dzisiaj nie przyszedł?

— Zabawna historia — odparł zakłopotany brat Strażnica. — Nie słyszeliście?

— O czym?

— Kiedy wczoraj wracał do domu, ugryzł go krokodyl. Biedaczysko.

— Co?

— Szansa jedna na milion. Uciekł z menażerii czy coś takiego, i schował się na podwórzu. Brat Szambownik sięgnął pod wycieraczkę po klucz, a bestia złapała go przy funach[16].

Brat Strażnica pogmerał pod szatą i wyjął przybrudzoną brązową kopertę.

— Robimy składkę, żeby kupić mu jakieś owoce i różne takie. Nie wiem, czy też chcecie, tego…

— Zapisz ode mnie trzy dolary — odparł Najwyższy Wielki Mistrz.

— To zabawne. — Brat Strażnica pokiwał głową. — Już to zrobiłem.

вернуться

16

Odmiana geranium.