Выбрать главу

Krępa figura w czarnej szacie opuściła rękę.

— Czy mówicie o dniach, kiedy mieliśmy królów?

— Zgadłeś, bracie — przyznał Najwyższy Wielki Mistrz, trochę zirytowany tym niezwykłym przejawem inteligencji. — I…

— Ale załatwili to ze sto lat temu — dodał brat Strażnica. — Była chyba taka wielka bitwa czy coś w tym rodzaju. A potem mieliśmy tylko rządzących wielmożów, takich jak Patrycjusz.

— Tak jest. Bardzo dobrze, bracie Strażnico.

— Nie ma już królów. To właśnie chciałem powiedzieć.

— Jak właśnie stwierdził brat Strażnica, linia…

— To, co mówiliście, Mistrzu, o rycerstwie, naprowadziło mnie na właściwy trop.

— Rzeczywiście, i…

— Kiedy ma się królów, to jest też rycerskość — ciągnął z satysfakcją brat Strażnica. — I rycerze. Oni nosili takie…

— Jednakże — wtrącił ostro Najwyższy Wielki Mistrz — może się okazać, że linia królów Ankh nie wygasła, jak dotychczas podejrzewano, i że progenitura tej linii żyje obecnie. Na to wskazują moje badania starych zwojów.

Przerwał wyczekująco, jednak pożądany efekt jakoś nie występował. Poradzili sobie chyba z „wygasaniem”, ale już z „progenitura” stanowczo przesadził.

Brat Strażnica znowu podniósł rękę.

— Słucham.

— Chcecie powiedzieć, że jakiś tam następca tronu kręci się gdzieś po świecie?

— To może być prawdą, owszem.

— Tak… Oni robią takie rzeczy — stwierdził brat Strażnica tonem człowieka dobrze znającego temat. — Stale się zdarza coś takiego. Można o tym przeczytać. Fanty, tak ich nazywają. Taki fant czai się gdzieś na pustkowiu przez całe wieki i przekazuje z pokolenia na pokolenie tajemny miecz, znamię i tak dalej. A potem, kiedy stare królestwo go potrzebuje, pojawia się i wyrzuca wszystkich uzurpatorów, jacy akurat się trafią. No i wszyscy się cieszą.

Najwyższy Wielki Mistrz poczuł, że szczęka opada mu ze zdumienia. Nie spodziewał się, że pójdzie tak łatwo.

— Tak, zgadza się — potwierdziła postać, o której Najwyższy Wielki Mistrz wiedział, że jest bratem Tynkarzem. — Ale co z tego? Powiedzmy, że taki fant się zjawia, podchodzi do Patrycjusza i mówi „No co, to ja jestem królem, oto moje znamię zgodnie z zamówieniem, a teraz wynocha”. I co na tym zyska? Oczekiwaną długość życia około dwóch minut i tyle.

— Chyba nie słuchałeś — uznał brat Strażnica. — Najważniejsze, żeby fant przybył, kiedy królestwo jest w potrzebie. Jasne? Wtedy wszyscy go poznają, jasne? Zaniosą go do pałacu, uleczy parę osób, ogłosi pół dnia wolnego, rozda trochę skarbów i Bob jest twoim wujem.

— Musi jeszcze ożenić się z księżniczką — wtrącił brat Odźwierny. — Ponieważ jest świniopasem.

Wszyscy spojrzeli na niego zaskoczeni.

— Czy ktoś wspominał, że jest świniopasem? — zapytał brat Strażnica. — Ja nie mówiłem. O co chodzi z tymi świniopasami?

— On ma rację — poparł kolegę brat Tynkarz. — On jest na ogół świniopasem, gajowym albo kimś takim. To dlatego że jest w tym, no… W kognito. Muszą udawać, rozumiecie, że są niskiego pochodzenia.

— Niskie pochodzenie to nic takiego — oświadczył bardzo mały brat. Wyglądał, jakby składał się tylko z chodzącej czarnej szaty z nieświeżym oddechem. — Mam tego mnóstwo. W naszej rodzinie pasanie świń uważaliśmy za elegancką robotę.

— Przecież w waszej rodzinie nie płynie królewska krew, bracie Szambowniku — odparł brat Tynkarz.

— Ale by mogła — mruknął posępnie brat Szambownik.

— I dobrze — burknął nadąsany brat Strażnica. — Może być. Ale w kluczowym momencie, rozumiecie, wasz prawdziwy król zrzuca płaszcz i mówi „O!”, a jego zasadnicza królewskość aż bije w oczy.

— A w jaki sposób dokładnie? — chciał wiedzieć brat Odźwierny.

— …też mogę mieć królewską krew — mamrotał brat Szambownik. — Nie mają prawa mówić, że nie mogę mieć królewskiej…

— Po prostu bije i już. Każdy, kto go zobaczy, od razu wie.

— Ale najpierw muszą uratować królestwo — przypomniał brat Tynkarz.

— No tak — zgodził się niechętnie brat Strażnica. — To jest najważniejsze.

— Tylko przed czym?

— …mam takie samo prawo jak wszyscy, żeby mieć królewską krew…

— Przed Patrycjuszem? — zgadywał brat Odźwierny. Brat Strażnica, jako nieoczekiwany ekspert od spraw królewskich, pokręcił głową.

— Właściwie to Patrycjusz nie jest żadnym zagrożeniem — stwierdził. — Nie nadaje się na tyrana jako takiego. Nie jest taki zły jak niektórzy przed nim. Znaczy, on właściwie nie uciska.

— Mnie uciskają bez przerwy — oznajmił brat Tynkarz. — Mistrz Critchley, gdzie pracuję, uciska mnie rano, w południe i wieczorem, krzyczy na mnie i w ogóle. I jeszcze ta baba w sklepie z jarzynami. Też mnie uciska.

— Dobrze mówi — potwierdził brat Odźwierny. — Mój gospodarz strasznie mnie uciska. Wali w drzwi i ciągle gada o czynszu, co to go podobno nie zapłaciłem. Ohydne kłamstwo… A sąsiedzi uciskają mnie co noc, chociaż im tłumaczę, że cały dzień pracuję, a człowiek musi znaleźć chwilę, żeby nauczyć się gry na trąbie. To jest ucisk, nie ma co. Jeśli nie jęczę pod butem tyrana, to już nie wiem, kto jęczy.

— Jeśli tak to ująć… — powiedział wolno brat Strażnica. — Myślę, że szwagier uciska mnie przez cały czas. Kupił sobie nowego konia i bryczkę. A ja nie mam bryczki. I gdzie tu sprawiedliwość? Założę się, że król by nie pozwolił na taki ucisk, i żeby żony uciskały ludzi pretensjami, dlaczego nie mamy nowego powozu jak nasz Rod-ney i w ogóle.

Najwyższy Wielki Mistrz słuchał tego z lekkim zawrotem głowy. Czuł się jak ktoś, kto wprawdzie słyszał, że istnieją lawiny, ale kiedy upuścił śnieżkę na szczycie góry, nawet nie pomyślał, że może doprowadzić do tak wstrząsających rezultatów. Przecież wcale nie musiał im podpowiadać.

— Król na pewno miałby coś do powiedzenia o gospodarzach — westchnął brat Odźwierny.

— I wypędziłby ludzi z modnymi bryczkami — dodał brat Strażnica. — Zresztą pewnie kupionymi za kradzione pieniądze.

— Myślę — wtrącił Najwyższy Wielki Mistrz, popychając rozmowę w pożądanym kierunku — że mądry król zakazałby modnych bryczek jedynie tym, którzy nie zasługują na nie.

W dyskusji nastąpiła przerwa: zebrani bracia w pamięci dzielili wszechświat na zasłużonych i nie zasłużonych, po czym ustawiali się po odpowiedniej stronie.

— Tak by było uczciwie — przyznał wreszcie brat Strażnica. — Ale brat Odźwierny właściwie ma rację. Nie wyobrażam sobie, żeby taki fant wypełnił swoje przeznaczenie z powodu brata Tynkarza, któremu się wydaje, że kobieta ze sklepu z warzywami dziwnie na niego patrzy. Bez urazy.

— I jeszcze oszukuje na wadze — oświadczył brat Tynkarz. — I…

— Tak, tak, tak — przerwał im Najwyższy Wielki Mistrz. — Istotnie, słusznie myślący obywatele miasta Ankh-Morpork jęczą pod butem tyrana. Król jednak zwykle objawia się w okolicznościach bardziej dramatycznych. Na przykład w czasie wojny.

Wszystko szło znakomicie. Z pewnością przy całym ich egoizmie i głupocie ktoś okaże się dostatecznie inteligentny i zasugeruje, co trzeba.

— Było chyba jakieś dawne proroctwo albo co — rzekł brat Tynkarz. — Dziadek mi opowiadał. — Oczy mu się zaszkliły od dramatycznego wysiłku umysłowego. — „Oto przybędzie król, niosący Prawo i Porządek, nie znający niczego prócz Prawdy; będzie Chronił i Służył ludowi swym Mieczem”. I nie patrzcie tak na mnie, przecież nie ja to wymyśliłem.