Koń zatańczył nerwowo po bruku. Chłopiec zeskoczył z siodła, machnął mieczem i zwrócił się w stronę przeciwnika.
Wygląda na pewnego siebie, pomyślał Vimes. Ale w jaki sposób umiejętność zabijania smoków daje kwalifikacje władcy? Zwłaszcza w dzisiejszych czasach?
Z pewnością miecz ma bardzo błyszczący. To trzeba przyznać.
Zbliżała się druga w nocy następnego dnia. I wszystko było w porządku, jeśli nie liczyć deszczu. Znowu zaczęło padać.
Są w multiyersum miasta, wierzące, że potrafią się bawić. Takie jak Orleans albo Rio, gdzie wszystkim się wydaje, że nie tylko potrafią zepchnąć łódź na wodę, ale jeszcze podpalić port. Jednak w porównaniu z Ankh-Morpork w szalonych chwilach przypominają raczej walijską wioskę w deszczowe niedzielne popołudnie.
Sztuczne ognie strzelały i rozbłyskiwały w wilgotnym powietrzu nad gęstym błotem rzeki Ankh. Na ulicach pieczono rozmaite zwierzęta hodowlane. Tancerze w podskokach przechodzili od domu do domu, często przy okazji zabierając ze sobą jakieś nie umocowane ozdoby. Widziało się przejawy pijaństwa. Ludzie, którzy w normalnych okolicznościach nawet by o tym nie myśleli, teraz krzyczeli „Hurra!”.
Vimes wędrował smętnie po zatłoczonych ulicach, czując się jak jedyna marynowana cebulka w sałatce owocowej. Dał swoim ludziom wolny wieczór.
Wcale nie uważał się za rojalistę. Co prawda nic nie miał przeciwko królom jako takim, ale widok wymachujących flagami ankh-morporczyków dziwnie go niepokoił. W ten sposób zachowywali się tylko niemądrzy, poddani czyjejś władzy ludzie w innych krajach. Poza tym czuł obrzydzenie na samą myśl o królewskim pióropuszu na swoim hełmie. Nigdy nie lubił pióropuszy. Pióropusz tak jakby, no, zawłaszcza człowieka, ogłasza wszystkim, że właściciel nie należy już do siebie. Z pióropuszem będzie wyglądał jak papuga. Ta kropla przepełniła czarę.
Zbłąkane stopy doprowadziły go z powrotem do Yardu. W końcu gdzie jeszcze mógł pójść? Mieszkanie miał ponure, a gospodyni narzekała na dziury, jakie — mimo ciągłego strofowania — wypalał w dywanie Errol. I na zapach Errola. A nie mógł przecież iść się upić do tawerny, ponieważ zobaczyłby tam sceny, które zirytowałyby go bardziej niż to, co zwykle widywał po pijanemu.
W Yardzie panowała cisza i spokój, chociaż przez okno dobiegały odległe dźwięki zabawy.
Errol zsunął mu się z ramienia i zaczął wyjadać węgiel z kominka.
Vimes usiadł i wyciągnął nogi na biurko.
Co za dzień! I co za walka! Uniki, zwody, krzyki tłumu, młody człowiek, mały i odsłonięty, smok nabierający tchu w sposób tak dobrze Vimesowi znany…
Nie zionął ogniem. To zaskoczyło Vimesa. Zaskoczyło tłum. Z pewnością zaskoczyło smoka, który usiłował spojrzeć zezem na własny nos i rozpaczliwie drapał się w przewody ogniowe. Pozostał taki zdumiony aż do chwili, kiedy chłopak przemknął pod szponem i pchnął mieczem.
Wtedy huknął grom.
Można by się spodziewać, że zostanie gdzieś parę kawałków smoka.
Vimes wyjął kartkę i spojrzał na notatki z wczorajszego dnia.
Punkt: Ciężki jest Smok, a latać umie;
Punkt: Ogień gorący jest, a przecież z żywego stwora się dobywa;
Punkt: Bagienne smoki to Biedne Stworzenia, ale ta potworna odmiana Ma się doskonale;
Punkt: Skąd przybywa, tego nikt nie wie, ani też dokąd odchodzi i gdzie zamieszkiwa pomiędzy;
Punkt: Dlaczego spala tak celnie?
Przysunął sobie pióro i kałamarz, po czym szerokim, okrągłym pismem dodał:
Punkt: Czy smoka zniszczyć można, że jeno nicość pozostawał?
Zastanowił się chwilę i dopisał:
Punkt: Czemuż Wybuchnął tak, że nikt Go znaleźć nie zdołał, choć szukali pilnie?
Niezła zagadka. Lady Ramkin mówiła, że kiedy smok bagienny eksploduje, w efekcie wszędzie jest go pełno. To fakt, jego wnętrzności musiały być alchemicznym koszmarem, a mieszkańcy Ankh-Morpork powinni przez całą noc łopatami zbierać smoka z ulic. A nikt jakoś się tym nie przejął. Za to fioletowy dym rzeczywiście robił wrażenie.
Errol skończył z węglem i zabrał się za pogrzebacz. Jak dotąd zjadł dzisiaj trzy kamienie brukowe, gałkę u drzwi, coś nieokreślonego, co znalazł w rynsztoku i — ku powszechnemu zdumieniu — trzy kiełbaski Gardła Sobie Podrzynam, zrobione z autentycznych świńskich organów. Chrupanie pogrzebacza w paszczy zlało się z bębnieniem deszczu o szyby.
Vimes raz jeszcze spojrzał na kartkę i dopisał:
Punkt: Jakże Królowie znikąd przybywają?
Nie miał okazji przyjrzeć się chłopcu z bliska. Wydawał się dość przystojny, może nie wielki myśliciel, ale profil, który człowiek z przyjemnością oglądałby na drobnych monetach. Co prawda, po zabiciu smoka równie dobrze mógłby być zezowatym goblinem. Tłum w tryumfie poniósł go do pałacu Patrycjusza.
Lord Vetinari został zamknięty we własnym lochu. Podobno prawie nie stawiał oporu. Uśmiechał się tylko do wszystkich i szedł spokojnie.
Cóż za szczęśliwy przypadek, że akurat w chwili, gdy miasto potrzebowało bohatera do zabicia smoka, pojawił się król.
Vimes zastanawiał się nad tym przez chwilę. Sięgnął po pióro i zapisał:
Punkt: Cóż za przypadek szczęśliwy dla chłopca, który ma być Królem, że Smok się trafił akuratnie do zabicia, by ponad wątpliwość wykazać jego autentyczność.
To o wiele lepsze niż znamiona i miecze. Trudno zaprzeczyć. Przez chwilę bawił się piórem, po czym dodał:
Punkt: Smok nie był aparatem mechanicznym, wszelako żaden z magów nie ma dość mocy, by stworzyć istotę tak imp. imppon. ipponuj. Taką wielką. Punkt: Dlaczego, krótko mówiąc, nie zionął Ogniem”? Punkt: Skąd przybył? Punkt: Gdzie się podział?
Deszcz bębnił o szybę. Odgłosy zabawy stały się wyraźnie wilgotne, a potem ucichły całkowicie. Zamruczał grom.
Vimes kilka razy podkreślił „podział”. Po chwili namysłu dodał jeszcze dwa znaki zapytania: ??
Przez jakiś czas przyglądał się efektom swej pracy, po czyni zwinął papier w kulkę i cisnął ją do kominka, gdzie została złapana i zjedzona przez Errola.
Popełniono przestępstwo. Zmysły, z których posiadania Vimes nie zdawał sobie sprawy — pradawne zmysły policjanta — jeżyły mu włoski na karku i przekonywały, że popełniono przestępstwo. Zapewne przestępstwo tak niezwykłe, że nie wymieniono go w książce Marchewy. Ale popełniono. Kilka termicznych zabójstw było tylko pierwszym etapem. Odkryje tę zbrodnię i nada jej imię.
Po chwili wstał, z haka za drzwiami zdjął skórzaną pelerynę i ruszył w nagie miasto.
Tu właśnie odeszły smoki. Leżą…
Nie są martwe i nie są uśpione. Nie czekają, gdyż czekanie implikuje cel. Być może odpowiednim słowem jest… …gniewne.
Bestia pamiętała podmuch prawdziwego powietrza pod skrzydłami i czystą rozkosz płomienia. Pamiętała puste niebo nad sobą, a w dole ciekawy świat, pełen niezwykłych, uciekających stworzeń. Istnienie miało tam inną fakturę. Lepszą.
I właśnie kiedy zaczynała to doceniać, została okaleczona, nie mogła zionąć ogniem, została pchnięta z powrotem niczym jakiś kosmaty, psi ssak.