Выбрать главу

— Wszyscy je znamy. I dużo nam z tego przyjdzie — mruknął brat Strażnica. — Znaczy, niby co zrobi? Wjedzie z Prawem, Prawdą i całą resztą jak Czterech Jeźdźców Apokralipsy? „Hej tam, ludzie!” — zapiszczał. — „To ja, król, a tam jest Prawda, właśnie poi konia”. Niezbyt rozsądne, co? Nie, nie można ufać starym legendom.

— Dlaczego nie? — spytał zirytowany brat Szambownik.

— Bo są legendarne. Po tym sieje poznaje.

— Śpiące królewny są niezłe — stwierdził brat Tynkarz. — Tylko król może je zbudzić.

— Nie bądź głupi — upomniał go surowo brat Strażnica. — Nie mamy króla, więc skąd weźmiemy królewnę? To chyba oczywiste.

— Oczywiście, w dawnych czasach wszystko było proste — oświadczył z zadowoleniem brat Odźwierny.

— Dlaczego?

— Wystarczyło zabić smoka.

Najwyższy Wielki Mistrz złożył dłonie i wzniósł cichą modlitwę do dowolnego boga, który akurat słuchał. Nie mylił się co do tych ludzi. Prędzej czy później te zbłąkane małe móżdżki doprowadzą ich tam, gdzie powinni się znaleźć.

— Bardzo ciekawy pomysł! — zawołał.

— Nic z tego — mruknął ponuro brat Strażnica. — Nie ma już wielkich smoków.

— Ale mogą być.

Najwyższy Wielki Mistrz splótł palce.

— Co mówiliście? — Brat Strażnica nie dosłyszał.

— Powiedziałem, że mogą być.

Z głębi kaptura brata Strażnicy zabrzmiał nerwowy chichot.

— Jak to? Prawdziwe? Z wielkimi łuskami i skrzydłami?

— Tak.

— Oddechem jak palenisko?

— Tak.

— Z tymi ogromnymi pazurami na łapach?

— Ze szponami? Oczywiście. Ile tylko chcecie.

— Co to znaczy: ile tylko chcemy?

— Miałem nadzieję, że to oczywiste, bracie Strażnico. Jeśli chcecie smoków, będziecie mieli smoki. Możecie sprowadzić tu smoka. Teraz. Do miasta.

— Ja?

— Wy wszyscy — wyjaśnił Najwyższy Wielki Mistrz. — To znaczy my. Brat Strażnica zawahał się.

— Nie wiem, czy to dobry…

— I wykona każdy wasz rozkaz.

To ich zaciekawiło. To ich zachęciło. Te słowa upadły przed ich chytrymi, małymi móżdżkami niby kawał mięsa w psiarni.

— Możecie to powtórzyć? — poprosił po namyśle brat Tynkarz.

— Możecie nim kierować. Możecie mu rozkazywać, a on wszystko wykona.

— Co? Prawdziwy smok?

Najwyższy Wielki Mistrz westchnął cichutko pod osłoną kaptura.

— Tak, prawdziwy. Nie mały, pokojowy smok bagienny, ale prawdziwa bestia.

— Ale myślałem, że one są… no wiecie… mitami. Najwyższy Wielki Mistrz pochylił się lekko.

— Były mitami i były rzeczywiste — oznajmił głośno. — I fala, i cząstka.

— Tutaj już nie rozumiem — wyznał brat Tynkarz.

— W takim razie pokażę. Poproszę o księgę, bracie Palcy. Dziękuję. Bracia, muszę wam wyznać, że kiedy pobierałem nauki u Tajemnych Mistrzów…

— U kogo, Najwyższy Wielki Mistrzu? — przerwał brat Tynkarz.

— Dlaczego nie słuchałeś? Nigdy nie słuchasz. Powiedział: Tajemnych Mistrzów! — odpowiedział brat Strażnica. — Wiesz, szacowni mędrcy, co mieszkają na jakiejś górze i w sekrecie wszystkim rządzą. Nauczyli go, co należy i teraz może chodzić przez ogień i w ogóle. On też nas nauczy, prawda, Najwyższy Wielki Mistrzu? — zakończył przymilnie.

— Aha, Tajemni Mistrzowie! — zawołał brat Tynkarz. — Przepraszam. W mistycznych kapturach. No jasne. Tajemni. Już pamiętam.

Kiedy już będę rządził miastem, pomyślał Najwyższy Wielki Mistrz, wszystko to się skończy. Stworzę nowe tajne stowarzyszenie ludzi bystrych i inteligentnych… chociaż nie nazbyt inteligentnych, ma się rozumieć. Bez przesady. Obalimy zimnego tyrana, zapoczątkujemy nową erę oświecenia, braterstwa i humanizmu. Ankh-Morpork zmieni się w utopię, a tacy ludzie jak brat Tynkarz upieką się na wolnym ogniu, jeśli tylko będę miał w tej sprawie cokolwiek do powiedzenia, a będę. I jego figgin[2] też.

— A więc, jak już mówiłem, kiedy pobierałem nauki od Tajemnych Mistrzów… — podjął.

— To wtedy, kiedy kazali wam chodzić po ryżowym papierze, zgadza się? — wtrącił uprzejmie brat Strażnica. — Zawsze uważałem, że to niezła sztuka. Odkąd nam o tym opowiedzieliście, Najwyższy Wielki Mistrzu, zbieram ten papier z opakowań makaroników. Właściwie to zabawne. Chodzę po nim bez żadnych problemów. To pokazuje, co człowiekowi daje wstąpienie do właściwego tajnego stowarzyszenia. Nie ma co.

Kiedy brat Tynkarz znajdzie się na ruszcie, pomyślał Najwyższy Wielki Mistrz, nie będzie tam sam.

— Twoje kroki na drodze ku oświeceniu są przykładem dla nas wszystkich, bracie Strażnico — powiedział głośno. — Gdybym jednak mógł kontynuować… Pośród wielu sekretów…

— …z samego Serca Istnienia — podpowiedział brat Strażnica.

— …z samego Serca, jak słusznie zauważył brat Strażnica, Istnienia, znalazło się też obecne miejsce pobytu smoków szlachetnych. Przekonanie, że wymarły, jest całkowicie błędne. Po prostu znalazły inną niszę ewolucyjną. I można je stamtąd przywołać. Ta księga… — podniósł tom w górę — …zawiera szczegółowe instrukcje.

— Tak zwyczajnie są w książce? — zdziwił się brat Tynkarz.

— Nie w zwykłej książce. To jedyny egzemplarz. Szukałem go przez długie lata. Karty pokrywa własnoręczne pismo Tubala de Malachita, wielkiego badacza smoków. Spisał wszystko osobiście. Przywoływał smoki wszelkich rozmiarów. I wy też możecie.

Zapadła niezręczna cisza.

— Ehem… — odezwał się w końcu brat Odźwierny.

— To mi trochę przypomina… no wiecie… magię — mruknął brat Strażnica nerwowym tonem człowieka, który domyślił się, pod którym z trzech kubków ukryty jest groszek, ale woli tego nie zdradzać. — Znaczy, nie chciałbym kwestionować waszej najwyższej mądrości i w ogóle, ale… no… niby magia…

Umilkł.

— Tak — zgodził się z zakłopotaniem brat Tynkarz.

— Chodzi no… o magów — dodał brat Palcy. — Pewnieście tego nie wiedzieli, kiedyście siedzieli u tych szacownych pustynników w górach. Ale tutaj, kiedy magowie przyłapią kogoś na takich zabawach, spadają na niego niczym tona cegłówek.

— Nazywają to demarkacją — wyjaśnił brat Tynkarz. — Niby że wy nie plączecie mistycznych, złożonych jakim tam przyczynowości, a oni nie kładą tynków.

— Nie dostrzegam tu problemu — oświadczył Najwyższy Wielki Mistrz. W rzeczywistości dostrzegał go aż nazbyt wyraźnie. To była ostatnia przeszkoda. Wystarczy pomóc ich maleńkim móżdżkom ją pokonać, a będzie trzymał świat w ręku. Ich ogłupiająco nieinteligentny egoizm do tej pory nie zawiódł go ani razu. Z pewnością nie zawiedzie i teraz…

Bracia niespokojnie przestępowali z nogi na nogę. Wreszcie odezwał się brat Szambownik.

— Ha! Magowie! Co oni wiedzą o ciężkiej pracy? Najwyższy Wielki Mistrz odetchnął głęboko. Uff… Atmosfera złośliwej niechęci wyraźnie zgęstniała.

— Nic, trudno zaprzeczyć — przyznał brat Palcy. — Chodzą tylko i zadzierają nosa; są za dobrzy dla takich jak my. Widywałem ich, kiedy pracowałem na Uniwersytecie. Tyłki na milę szerokie, mówię wam. Czy kto widział, żeby się zajmowali uczciwą pracą?

— Na przykład złodziejstwem? — wtrącił brat Strażnica, który jakoś nie lubił brata Palcego.

— Pewno, tłumaczą wszystkim — brat Palcy demonstracyjnie zignorował pytanie — że niby nie wolno robić żadnych czarów, bo tylko oni wiedzą, jak nie zakłócać harmonii wszechświata i czego tam jeszcze. Kupa bzdur, moim zdaniem.

вернуться

2

W Spisie słów, od których oczy szczypię „figgin” definiowany jest jako maie chrupiące ciastko z rodzynkami. Słownik byłby wręcz bezcenny dla Najwyższego Wielkiego Mistrza, kiedy ten wymyślał przysięgę Bractwa, ponieważ znalazłby w nim także „welchet” (rodzaj kamizelki noszonej przez niektórych zegarmistrzów), „gaskin” (płochliwy, sza-robrazowy ptak z rodziny kaczek) i „moule” (gra sprawnościowo-zręcznościowa przy użyciu żółwi).