— Tak — odparł Nobby. — Powinniśmy odejść stąd jak najszybciej. Przypomnij sobie Gaskina.
— Może to drugi smok — zastanawiał się Marchewa. — Trzeba ostrzec ludzi i…
— Nie — zaprotestował stanowczo sierżant. — Ponieważ a) i tak nam nie uwierzą, i b) mamy już króla. Smoki to jego robota.
— Zgadza się — przyznał kapral. — Na pewno by się pogniewał. Smoki to prawdopodobnie, no wiesz, królewskie zwierzęta. Jak jelenie. Mogą człowiekowi wyrwać tridlina[19] za samą myśl o zabiciu któregoś, kiedy jest król w okolicy.
— Lepiej się czuję wiedząc, że jestem niski — mruknął Colon.
— Z niskiego rodu — poprawił go Nobby.
— Nie jest to obywatelska postawa… — zaczął Marchewa, ale przerwał mu Errol.
Mały smok nadbiegł środkiem ulicy, unosząc w górę wyprężony ogon i wpatrując się w chmury na niebie. Przebiegł obok strażników, nie zwracając na nich uwagi.
— Co mu jest? — zdziwił się Nobby.
Głośny turkot okazał się sygnałem nadjeżdżającej karety Ramkinów. Z mgły wychylił się Vimes.
— Ludzie?! — zawołał.
— Oczywiście — odpowiedział sierżant Colon.
— Nie widzieliście tu smoka? Poza Errolem?
— No, tego… sir… — Sierżant spojrzał na dwóch kolegów. — Mniej więcej, sir. Możliwe. Mógł tam być.
— Więc nie stójcie jak manekiny — odezwała się lady Ramkin. — Wsiadajcie! Miejsca wystarczy.
Wystarczyło. Kiedy karetę budowano, była zapewne istnym cudem, cała w pluszach, złoceniach, frędzlach i firankach. Czas, zaniedbanie, a także wyrwanie tapicerki, by umożliwić przewóz smoków na wystawy, odebrały swoją daninę, jednak powóz wciąż pachniał luksusem, przywilejami i — oczywiście — smokami.
— Co ty wyczyniasz? — zdziwił się Colon, kiedy ruszyli z turkotem.
— Macham — odparł Nobby, łaskawie pozdrawiając dłonią kłęby mgły.
— Właściwie to obrzydliwe — mruczał sierżant. — Ludzie rozbijają się takimi powozami, a inni tymczasem nie mają dachu nad głową.
— To powóz lady Ramkin — wyjaśnił Nobby. — Ona jest w porządku.
— No, niby tak, ale co powiesz ojej przodkach? Nie można się dorobić wielkich domów i powozów, choć trochę nie wyzyskując biedaków.
— Jesteście źli, sierżancie, bo wasza żona haftuje korony na bie-liźnie — domyślił się Nobby.
— To nie ma nic do rzeczy — oburzył się Colon. — Zawsze byłem zwolennikiem praw człowieka.
— I krasnoluda — dodał Marchewa.
— Tak, jego też — zgodził się Colon bez przekonania. — A cała ta historia z królami i książętami narusza przyrodzoną ludzką godność. Wszyscy rodzimy się równi. Niedobrze mi się robi od tego.
— Nigdy nie słyszałem od ciebie takich poglądów, Fryderyku — zdziwił się Nobby.
— Dla ciebie: sierżancie Colon, Nobby.
— Przepraszam, sierżancie.
Mgła tymczasem formowała prawdziwe ankh-morporskie jesienne gumbo[20]. Vimes wpatrywał się w nią, a kropelki wilgoci z entuzjazmem wsiąkały mu w koszulę.
— Nie widzę go — oznajmił. — Spróbujmy skręcić w lewo.
— Wiesz, gdzie jesteśmy?
— Gdzieś w dzielnicy handlowej — odparł krótko Vimes. Errol trochę zwolnił. Cały czas patrzył w górę i od czasu do czasu skowyczał.
— Nic nie widzę w tej piekielnej mgle — mruknął Vimes. — Zastanawiam się…
Jakby słysząc jego narzekania, mgła rozjaśniła się nagle. Rozkwitła przed nimi niby chryzantema i wydała odgłos podobny do „uumf.
— Nie — jęknął Vimes. — Znowu!
— Czy Puchary Prawości zostały prawdziwie i dobrze zalane? — zaintonował brat Strażnica.
— Tak, zalane w pełni, jak należy.
— A czy Wody Świata są Wstrzymane?
— Tak, wstrzymane dokładnie. — Czy Demony Nieskończoności spętano wieloma łańcuchami?
— Niech to licho — mruknął brat Tynkarz. — Zawsze coś wypadnie.
Brat Strażnica wyraźnie się zniechęcił.
— Chociaż raz byłoby miło, gdybyśmy bezbłędnie przeprowadzili starożytne i ponadczasowe rytuały. Prawda? Lepiej bierz się do pracy.
— Czy nie będzie szybciej, bracie Strażnico, jeśli przy następnym rytuale zrobię to dwa razy?
Brat Strażnica zastanowił się z ponurą miną. Propozycja wydawała się rozsądna.
— No dobrze — zgodził się wreszcie. — A teraz stań z pozostałymi. I powinieneś się do mnie zwracać: Pełniący Obowiązki Najwyższego Wielkiego Mistrza. Zrozumiano?
To żądanie nie spotkało się z odpowiednią i godną reakcją bractwa.
— Nikt nam nie mówił, że będziesz Pełnił Obowiązki Najwyższego Wielkiego Mistrza — burknął brat Odźwierny.
— Po co miał mówić, kiedy wiadomo, że tak jest, ponieważ Najwyższy Wielki Mistrz prosił mnie, żebym otworzył zebranie Loży. Bo on jest zajęty pracą przy koronacji — odparł z dumą brat Strażnica. — Jeśli to nie znaczy, że Pełnię Obowiązki Najwyższego Wielkiego Mistrza, to już nie wiem, jakich wam trzeba dowodów. Jasne?
— Wcale niejasne — upierał się nie przekonany brat Odźwierny.
— Wcale ci się nie należy taki długi tytuł. Można cię nazywać, boja wiem, na przykład Monitorem Rytuału.
— Pewnie — wtrącił się brat Tynkarz. — Nie masz powodu tak zadzierać nosa. Żadni mnisi ani nikt nie uczył cię przecież pradawnych i mistycznych tajemnic.
— My też siedzieliśmy tu godzinami — dodał brat Odźwierny. — To niesprawiedliwe. Myślałem, że zostaniemy wynagrodzeni…
Brat Strażnica zdał sobie sprawę, że przestaje panować nad bractwem. Spróbował dyplomacji.
— Jestem pewien, że Najwyższy Wielki Mistrz zjawi się wkrótce — powiedział. — Nie psujmy teraz wszystkiego, co, chłopcy? Zorganizowanie tej walki ze smokiem i załatwienie jej zgodnie z planem to było coś, mam rację? Warto chyba zaczekać jeszcze trochę, prawda?
Stojące kręgiem postacie w długich szatach i kapturach zaszemrały zgodnie.
— Dobra.
— Może być.
— Tak.
— OCZYWIŚCIE.
— Jasne.
— Skoro tak twierdzisz.
Brata Strażnicę opanowało dziwne uczucie, że coś się tu nie zgadza, chociaż nie potrafiłby określić, co właściwie.
— Ehm — chrząknął. — Bracia?
Oni także poruszyli się niespokojnie. Coś w pomieszczeniu budziło dreszcze. Zapanowała tu… atmosfera.
— Bracia — powtórzył brat Strażnica, próbując odzyskać panowanie nad sobą. — Jesteśmy tu wszyscy, prawda? Odpowiedział mu chór potwierdzeń.
— Pewnie, że jesteśmy.
— O co chodzi?
— Tak!
— TAK.
— Tak.
Znowu: subtelna nieprawidłowość, której nie można wskazać palcem, ponieważ palec drży ze strachu. Ale zalęknione myśli brata Strażnicy przerwał dobiegający z dachu odgłos skrobania. Kilka okruchów tynku opadło do kręgu.
— Bracia? — powtórzył nerwowym tonem brat Strażnica.
Zabrzmiał jeden z tych bezgłośnych dźwięków, dzwoniąca w uszach cisza niezwykłej koncentracji i możliwe, że wciąganie powietrza do płuc wielkości stogu siana. Ostatnie szczury wiary w siebie brata Strażnicy uciekały z tonącego okrętu jego odwagi.
— Bracie Odźwierny, zechciej proszę otworzyć rygle mrocznego portalu… — wyjąkał.
I wtedy rozbłysło światło.
Nie czuł bólu. Nie było na to czasu.
Śmierć pozbawia człowieka wielu rzeczy, zwłaszcza kiedy przybywa w temperaturze dość wysokiej, by odparować metale. Pozbawia między innymi złudzeń. Nieśmiertelne szczątki brata Strażnicy obserwowały, jak smok znika we mgle, po czym spojrzały na krzepnącą kałużę kamienia, metalu i rozmaitych pierwiastków śladowych. Było to wszystko, co pozostało z tajnej loży. I jej członków, uświadomił sobie ze spokojem, który jest naturalnym elementem bycia martwym. Człowiek idzie przez życie, stara się, a wszystko po to, żeby skończyć jako plama wirująca w kałuży niczym kropla śmietanki w filiżance kawy. Nie wiedział, w co grają bogowie; zasady ich gier były strasznie tajemnicze.
19
Tridlin: krótki i zbędny obrzęd religijny, wykonywany codziennie przez Świątobliwych Balansujących Derwiszów z Innih, jak podaje
20
Podobna do mgły typu „grochówka”, tylko gęściejsza, groźniejsza i ukrywająca