Выбрать главу

— Jak to? Na dobre?

— Ależ nie! Oczywiście, że nie. Wracaj i odwiedzaj nas, kiedy tylko zechcesz. Ale sam wiesz, chłopak w twoim wieku, uwięziony tu na dole… Tak być nie powinno. Znaczy… Nie jesteś już dzieckiem. Nie możesz prawie cały czas chodzić na kolanach i w ogóle. Nie.

— A kto to są dla mnie „swoi”? — zapytał zdumiony Marchewa. Stary krasnolud odetchnął głęboko.

— Jesteś człowiekiem — oświadczył.

— Co? Takim jak pan Varneshi? — Pan Varneshi raz w tygodniu pokonywał górskie drogi zaprzężonym w woły wózkiem i handlował z krasnoludami. — Jednym z Dużych Ludzi?

— Masz sześć stóp i sześć cali, synu. On ma tylko pięć stóp. — Krasnolud nerwowo bawił się obluzowanym nitem. — Sam widzisz, jak to jest.

— Tak, ale… Ale może jestem po prostu wysoki jak na swój wzrost — tłumaczył rozpaczliwie Marchewa. — W końcu istnieją przecież niscy ludzie. Dlaczego nie może być wysokich krasnoludów?

Ojciec poklepał go pocieszająco po kolanie.

— Musisz spojrzeć w twarz faktom, mój chłopcze. Lepiej ci będzie na powierzchni. Masz to we krwi. No i sufit nie jest tam taki niski. Nie będziesz sobie przecież rozbijał głowy o niebo, pomyślał.

— Chwileczkę! — zawołał Marchewa. Jego czoło zmarszczyło się od umysłowego wysiłku. — Jesteś krasnoludem, tak? I mama jest krasnoludem. Więc ja też powinienem być krasnoludem. To chyba oczywiste.

Krasnolud westchnął. Miał nadzieję wyjaśnić to stopniowo, w ciągu kilku miesięcy, delikatnie. Ale nie miał już czasu.

— Usiądź, synu — poprosił. Marchewa usiadł.

— Chodzi o to — powiedział smętnie ojciec, kiedy szeroka, otwarta twarz chłopca znalazła się nieco bliżej jego własnej — że pewnego dnia znaleźliśmy cię w lesie. Raczkowałeś niedaleko szlaku… Hm. — Zazgrzytał obluzowany nit. Krasnolud mówił dalej: — Widzisz… Stały tam takie wozy. Paliły się, można powiedzieć. I martwi ludzie. Hm, no tak. Wyjątkowo martwi. Z powodu bandytów. To była ciężka zima, tamta zima, i różni tacy chowali się po górach… Zabraliśmy cię, oczywiście, a potem, no wiesz, zima trwała długo i mama się do ciebie przyzwyczaiła, i… W każdym razie jakoś nie poprosiliśmy Varneshiego, żeby o ciebie popytał. Tak to w skrócie wyglądało.

Marchewa przyjął wieści spokojnie, głównie dlatego że prawie nic nie zrozumiał. Poza tym, o ile wiedział, dzieci znajduje się raczkujące przy szlaku, to normalna metoda przychodzenia na świat. Krasnoluda uznaje się za zbyt młodego, by mu[3] tłumaczyć techniczne elementy całego procesu, dopóki nie osiągnie dojrzałości[4].

— No dobrze, tato — powiedział, pochylając się, żeby jego usta znalazły się na poziomie ucha krasnoluda. — Ale wiesz, że ja i… Znasz Blaszkę Skałokruszównę? Jest śliczna, tato, a brodę ma tak miękką jak… jak… jak coś bardzo miękkiego. Lubimy się i…

— Tak — odparł chłodno krasnolud. — Wiem. Jej ojciec ze mną rozmawiał.

A jej matka z twoją matką, a potem ona rozmawiała ze mną. Długo rozmawiała. Nie o to chodzi, że cię nie lubią; jesteś porządnym chłopcem i dobrym robotnikiem. Byłby z ciebie świetny zięć. A nawet czterech dobrych zięciów. W tym problem. Zresztą ona ma dopiero sześćdziesiątkę. To nie uchodzi. Nie wypada.

Słyszał o dzieciach wychowywanych przez wilki i zastanawiał się, czy przywódca stada też czasem musi rozwiązywać takie trudne sytuacje. Może prowadzi dzieciaka na jakąś cichą polankę i mówi: „Posłuchaj, synu. Na pewno zastanawiałeś się, dlaczego nie jesteś taki owłosiony jak wszyscy…”.

Omówił tę sprawę z Varneshim. Porządny chłop z tego Varneshiego. Naturalnie, znał jego ojca. I dziadka też, jeśli dobrze pamiętał. Ludzie jakoś nie wytrzymywali zbyt długo, pewnie z wysiłku pompowania krwi na taką wysokość.

— To poważny problem, królu[5]. Nie ma co — stwierdził człowiek, kiedy razem popijali na ławeczce przy drugim szybie.

— Dobry z niego chłopak, nikt nie zaprzeczy — zapewnił król. — Szczery charakter. Uczciwy. Nie błyskotliwy może, ale kiedy mu się powie, że ma coś zrobić, nie spocznie, dopóki nie skończy. Posłuszny.

— Mógłbyś mu odrąbać nogi — zaproponował Varneshi.

— Nie z nogami spodziewam się kłopotów — odparł posępnie król.

— Aha. No tak. W takim razie mógłbyś…

— Nie.

— Nie — zgodził się Varneshi po namyśle. — Hm… No to powinieneś wysłać go w świat. Niech spotka jakichś ludzi. — Oparł się wygodnie. — Widzisz, królu, masz u siebie kaczkę — dodał tonem światowca.

— Chyba nie powinienem mu tego mówić. Nawet w to, że jest człowiekiem, nie bardzo chce uwierzyć.

— Chodzi mi o kaczkę wychowaną wśród kurcząt. Na farmach to dobrze znane zjawisko. Okazuje się, że nie potrafi dobrze dziobać, ale też nie ma pojęcia, jak się pływa. — Król słuchał uprzejmie. Krasnoludy rzadko zajmują się rolnictwem. — Ale wystarczy go posłać, żeby zobaczył inne kaczki, żeby zamoczył stopy, a przestanie biegać za kurczętami. I Bob jest twoim wujem.

Varneshi wyglądał na człowieka bardzo z siebie zadowolonego.

Kiedy ktoś sporą część życia spędza pod ziemią, wykształca sobie bardzo dosłowny umysł. Krasnoludy nie używają porównań i metafor. Skały są twarde, a ciemność ciemna. Zacznij mącić sobie w głowie dziwacznymi opisami, a kłopotów tylko czekać — oto ich motto. Ale po dwustu latach rozmów z ludźmi król zdobył zestaw precyzyjnych narzędzi myślowych, niemal wystarczających, by rozwiązywać problemy porozumienia.

— Moim wujem jest przecież Bjorn Wręcemocny — zauważył po chwili.

— Na jedno wychodzi.

Nastąpiła kolejna chwila milczenia, gdy król poddawał to stwierdzenie dokładnej analizie.

— Chcesz powiedzieć — rzekł w końcu, ważąc każde słowo — że powinniśmy wysłać Marchewę, żeby był kaczką między ludźmi, ponieważ Bjorn Wręcemocny jest moim wujem.

— To już dorosły chłopak. Ktoś taki duży i silny ma wiele możliwości.

— Słyszałem, że krasnoludy wyruszają czasem do pracy w Wielkim Mieście. I posyłają pieniądze swoim rodzinom, co jest godne pochwały i słuszne.

— No właśnie. Załatw mu posadę w… — Varneshi zastanowił się chwilę. — W Straży albo gdzie. Mój pradziadek służył w Straży, wiesz? Zawsze mówił, że to świetna praca dla dużych chłopów.

— Co to jest Straż? — zapytał król.

— No… — zaczął Varneshi niezbyt precyzyjnie, jak ktoś, kogo rodzina od trzech pokoleń nie podróżowała dalej niż na dwadzieścia mil. — Zajmują się pilnowaniem, żeby ludzie przestrzegali prawa i robili, co im się każe.

— To słuszna troska — przyznał król. Ponieważ zwykle to on wydawał rozkazy, miał też bardzo stanowcze poglądy na temat ludzi robiących to, co im się każe.

— Oczywiście, nie biorą byle kogo — stwierdził Varneshi, sięgając w głębiny swych wspomnień.

— Nie powinni do tak ważnego zadania. Napiszę do ich króla.

— Oni tam chyba nie mają króla. Tylko jakiegoś człowieka, który im mówi, co robić.

Król krasnoludów przyjął to spokojnie. Tak przecież — w dziewięćdziesięciu siedmiu procentach — brzmiała definicja królowania, przynajmniej jeśli o niego chodziło.

Marchewa wysłuchał wieści bez protestów, jakby to były instrukcje dotyczące ponownego otwarcia szybu czwartego albo cięcia drewna na stemple. Wszystkie krasnoludy są z natury obowiązkowe, poważne, rozsądne, posłuszne i myślące; ich jedyną drobną wadą jest skłonność, by po jednym drinku rzucać się na wrogów z okrzykiem „Airrrrrgh!” j odrąbywać im nogi pod kolanami. Marchewa nie widział powodów, by zachowywać się inaczej. Pójdzie do tego miasta — cokolwiek oznacza to słowo — i niech zrobią z niego mężczyznę.

вернуться

3

Zaimek używany przez krasnoludy dla określenia obu pici. Wszystkie krasnoludy mają brody i noszą do dwunastu warstw ubrania. Pleć jest mniej więcej opcjonalna.

вернуться

4

Tzn. ok. 55 roku życia.

вернуться

5

Dosl. dezka-knik, nadzorca kopalni.