Выбрать главу

Kiedyś słyszał historię o człowieku, który — zamknięty w celi przez lata — wytresował małe ptaszki i stworzył sobie pozory wolności. Pomyślał też o starych marynarzach, opuszczających morze z powodu wieku i zniedołężnienia, którzy po całych dniach składają chyże statki w małych butelkach.

A potem wyobraził sobie Patrycjusza, okradzionego z miasta, który ze skrzyżowanymi nogami siedzi na zimnej posadzce mrocznego lochu i odtwarza je wokół siebie, rekonstruuje w miniaturze drobne niechęci, starcia o władzę i frakcje. Był posępną, zamyśloną postacią wśród przemykających cieni. Prawdopodobnie całe to przedsięwzięcie było łatwiejsze niż rządzenie Ankh, gdzie żyły większe szkodniki, które w dodatku nie potrzebowały obu rąk, by podnieść nóż.

Przy ścieku brzęknęło. Pojawiło się sześć szczurów dźwigających coś owiniętego w ściereczkę. Przeciągnęły to przez uchyloną kratkę i z wysiłkiem doniosły pod nogi Patrycjusza. Pochylił się i rozwiązał supeł.

— Mamy tu, jak widzę, udka kurczęcia, seler, kawałek mocno zeschniętego chleba i sympatyczną butelkę… aha, sympatyczną butelkę Słynnego Brunatnego Sosu Merckle’a i Stingbata. Piwo, Skrp; prosiłem o piwo. — Pierwszy szczur zmarszczył nos. — Przepraszam cię, Vimes. One, rozumiesz, nie umieją czytać. Jakoś nie mogą pojąć samej idei. Ale bardzo dobrze słuchają. Przynoszą mi wszystkie wieści.

— Miło się pan tu urządził — przyznał niepewnie Vimes.

— Nigdy nie buduj lochu, w którym z przyjemnością nie spędziłbyś chociaż jednej nocy — stwierdził Patrycjusz, rozkładając jedzenie na ściereczce. — Świat byłby o wiele lepszy, gdyby ludzie o tym pamiętali.

— Wszyscy uważaliśmy, że zbudował pan tu ukryte przejścia i w ogóle…

— Nie widzę powodów. Człowiek musiałby potem stale uciekać. To nieefektywne. Tymczasem siedzę sobie tutaj, w samym centrum wydarzeń. Mam nadzieję, że to rozumiesz, Vimes. Nie można ufać władcy, który pokłada nadzieję w tunelach, kryjówkach i przygotowanych trasach ucieczki. Istnieje duża szansa, że nie wkłada serca w swoją pracę.

— Aha.

Siedzi w lochu we własnym pałacu, na górze rządzi kompletny szaleniec, smok pali jego miasto, a on uważa, że ustawił sobie świat tak, jak zaplanował. To ma chyba coś wspólnego z wysokimi stanowiskami. Wysokość przyprawia człowieka o obłęd.

— Nie będzie panu przeszkadzać, jeśli się trochę rozejrzę?

— Nie krępuj się.

Vimes obszedł cały loch i sprawdził drzwi. Były solidnie okute i zaryglowane, a zamek masywny.

Potem ostukał ściany, szukając pustych miejsc za kamieniami. Bez wątpienia loch był zbudowany porządnie. W takim lochu człowiek mógł spokojnie zamykać groźnych przestępców. Oczywiście, wtedy pewnie wolałby, żeby nie istniały tu ukryte zapadnie, tunele i inne drogi ucieczki.

Ale okoliczności były całkiem inne. Zadziwiające, jaki wpływ na ocenę wywiera kilka stóp litego kamienia.

— Czy zaglądają tu strażnicy? — spytał.

— Bardzo rzadko. — Patrycjusz machnął udkiem kurczaka. — Widzisz, nie zadają sobie kłopotu z przynoszeniem mi jedzenia. Idea polega na tym, że człowiek powinien tu zgnić. Przyznam ci się — dodał — że do niedawna podchodziłem pod drzwi i jęczałem od czasu do czasu. Żeby byli zadowoleni.

— Muszą przecież wejść tu i sprawdzić — rzekł z nadzieją Vimes.

— Nie, do tego nie chcielibyśmy chyba dopuścić.

— A jak pan chce im przeszkodzić?

Lord Vetinari spojrzał na niego z wyrzutem.

— Vimes, mój drogi — powiedział. — Myślałem, że jesteś człowiekiem spostrzegawczym. Przyjrzałeś się tym drzwiom?

— Oczywiście — potwierdził Vimes i dodał: — Sir. Są wściekle mocne.

— Może zechcesz obejrzeć je dokładniej?

Vimes popatrzył na niego zdziwiony, po czym podszedł do drzwi i spojrzał. Należały do popularnego typu mrocznych portali, całe w sztabach, ryglach, żelaznych ćwiekach i masywnych zawiasach. I chociaż patrzył długo, nie stawały się ani trochę mniej solidne. Zamek — jedno z chytrych urządzeń krasnoludzkiej produkcji — wymagał lat, by go otworzyć bez klucza. Ogólnie rzecz biorąc, jeśli człowiek szukał symbolu czegoś absolutnie niewzruszonego, drzwi świetnie się nadawały.

Patrycjusz zjawił się obok niego w przyprawiającej o atak serca ciszy.

— Przyznasz chyba — powiedział — że jeśli w mieście wybuchają gwałtowne rozruchy społeczne, aktualny władca jest zwykle wtrącany do lochu. Dla pewnej kategorii umysłów rozwiązanie to daje satysfakcję o wiele większą niż zwykła egzekucja.

— No tak, to prawda, ale nie rozumiem…

— Patrzysz na te drzwi i widzisz jedynie bardzo mocne drzwi celi. Zgadłem?

— Oczywiście. Wystarczy popatrzeć na te rygle i…

— Wiesz, jestem z nich raczej zadowolony — stwierdzi! spokojnie lord Vetinari.

Vimes wpatrywał się w drzwi, aż rozbolały go powieki. I wtedy — tak jak przypadkowe kształty chmur, nie zmieniając się w najmniejszym stopniu, nagle stają się końską głową albo żaglowcem, zobaczył to, na co patrzył przez cały czas.

Ogarnęło go poczucie przeraźliwego podziwu.

Zastanowił się, jak może wyglądać umysł Patrycjusza. Cały zimny i lśniący, myślał; hartowana stal, sople lodu i wirujące kółka. Taki umysł starannie rozważy własny upadek i obróci go na swoją korzyść.

Były to całkiem zwyczajnie drzwi do lochu, wszystko jednak zależało od punktu widzenia.

W tym lochu Patrycjusz mógł się bronić przed całym światem.

Na zewnątrz był tylko zamek.

Wszystkie rygle i sztaby były od środka.

* * *

Cały oddział gramolił się niezręcznie po wilgotnych dachach, gdy poranne słońce roztapiało mgłę. To nie znaczy, że powietrze stawało się czyste — wypełniały je lepkie pasma dymu i pary oraz smutny zapach mokrych popiołów.

— Gdzie my jesteśmy? — zapytał Marchewa, pomagając kolegom przejść przez śliski od brudu podest.

Sierżant Colon rozejrzał się wśród lasu kominów.

— Nad gorzelnią whisky Jimkina Bearhuggera — stwierdził. — W linii prostej między pałacem a placem. Musi tędy przelecieć. Nobby wyjrzał tęsknie przez krawędź dachu.

— Byłem tam kiedyś — wyznał. — Pewnej nocy sprawdziłem drzwi i same się otworzyły.

— W końcu pewnie tak — mruknął kwaśno Colon.

— No to musiałem zajrzeć do środka. Prawda? Musiałem sprawdzić, czy ktoś tam nie popełnia przestępstwa. Ciekawie to wygląda. Same rury i różne takie. A jaki zapach…

— „Każda butelka leżakuje do siedmiu minut” — zacytował Colon. — „Wypij kropelkę, zanim odejdziesz”, piszą na etykietach. I słusznie. Kiedyś wypiłem kropelkę i odszedłem na cały dzień.

Przyklęknął i odwinął z worka długi pakunek, który z najwyższym wysiłkiem ciągnął za sobą przez całą wspinaczkę. Szorstka tkanina odsłoniła długi łuk dawnego wzoru i kołczan ze strzałami.

Sierżant z nabożnym szacunkiem ujął łuk i pogładził go grubymi palcami.

— Wiecie — powiedział cicho — w młodości świetnie sobie z nim radziłem. Szkoda, że przedwczoraj kapitan nie pozwolił mi spróbować.

— Ciągle pan to powtarza — zirytował się Nobby.

— Kiedyś zdobywałem nagrody…

Sierżant odwinął nową cięciwę, założył na koniec łuku, wstał, przyciągnął drugi koniec, stęknął…

— Marchewa! — zawołał trochę zdyszany.

— Słucham, sierżancie?

— Umiesz zakładać cięciwy?