Выбрать главу

— Dzyń. Tak — przyznał Colon. — Właściwie to powinny.

— Mówię tylko, że nie można tak sobie sadzać ludzi na tronach z powodu takich drobiazgów — tłumaczył Marchewa. — Tak powiedział kapitan Vimes.

— Ale to przyjemna robota — zauważył Nobby. — Wygodne godziny pracy.

— Hmm?

Colon zagubił się na chwilę w niewielkim świecie domysłów. Prawdziwi królowie mają błyszczące miecze, to oczywiste. Tyle że… może… taki prawdziwy prawdziwy król, jak na przykład za dawnych dni, miałby miecz, co ani trochę nie błyszczy, ale jest piekielnie skuteczny w rozcinaniu różnych rzeczy.

Tak sobie tylko pomyślał.

— Mówiłem, że królowanie to przyjemna robota — powtórzył Nobby. — Krótkie godziny pracy.

— Tak, tak. Ale i dni krótkie — ocenił Colon. W zadumie spojrzał na Marchewę.

— No tak. To też, rzeczywiście — dodał Nobby.

— Poza tym mój tato uważa, że być królem to bardzo ciężka praca — poinformował Marchewa. — Cale to wytyczanie, analiza złóż i w ogóle. — Wychylił kufel. — To nie dla takich jak my. My… — Rozejrzał się z dumą. — …Strażnicy. Mam rację, sierżancie?

— Hmm? Co? A tak. — Colon wzruszył ramionami. I co z tego? Może wszystko obróciło się na lepsze. Skończył swoje piwo.

— Lepiej ruszajmy — zdecydował. — Która to godzina?

— Kolo dwunastej — odpowiedział Marchewa.

— Coś jeszcze?

Marchewa zastanowił się chwilę.

— I wszystko jest w porządku? — spróbował.

— Dobrze. Tylko sprawdzałem.

— A wiesz — odezwał się Nobby — tak to powiedziałeś, mały, że można by prawie uwierzyć, że to prawda.

* * *

Niech oko obserwatora odsunie się nieco… Oto Dysk, świat i zwierciadło światów, niesiony przez kosmos na grzbietach czterech ogromnych słoni, stojących na skorupie Wielkiego A’Tuina, Niebiańskiego Żółwia. Wokół Krawędzi tego świata ocean przelewa się w pustkę nieskończonym wodospadem. W Osi wyrasta dziesięciomilowa iglica Cori Celesti, gdzie na migoczącym wierzchołku bogowie rozgrywają gry losami ludzi…

Trzeba tylko wiedzieć, jakie są zasady i kim są gracze.

Nad dalekim brzegiem Dysku wschodziło słońce. Światło poranka płynęło po plamach mórz i kontynentów, ale czyniło to powoli, gdyż w obecności silnego pola magicznego światło jest leniwe i przyciężkawe.

W ciemnym półksiężycu, gdzie stare światło zachodzącego słońca ledwie zdążyło spłynąć z najgłębszych dolin, dwa punkciki, większy i mniejszy, wyleciały z cienia, przemknęły nisko nad płaszczyzną Oceanu Krawędziowego i z determinacją ruszyły przez niezgłębione, nakrapiane gwiazdami otchłanie kosmosu.

Może magia przetrwa. Może nie. Ale w końcu przecież nic nie trwa wiecznie.