Выбрать главу

— Głąby z kapusty? Używany sonky[5]?

— Wielce ryzykujemy, zapominając o roli, jaką w powszechnej harmonii gra to, co organiczne. To, co na pozór przypadkowo zjawia się w tym wzorcu, jest elementem wyższej struktury, którą jedynie niejasno pojmujemy. To bardzo poważny fakt i ma znaczenie dla pańskiego przypadku.

— I butelka po piwie?

Po raz pierwszy od ich spotkania mnich zmarszczył czoło.

— Wie pan, jakiś pętak zawsze wrzuci taką przez mur, kiedy wraca z knajpy w piątkową noc. Gdyby to nie było zakazane, poczułby siłę mojej ręki, nie ma co!

— Nie jest elementem wyższej struktury?

— Możliwe. I co z tego? Takie numery działają na moje thungas, naprawdę. — Sprzątacz wyprostował się i oparł dłonie na kolanach. Znów napłynął spokój. — Do rzeczy, panie Vimes. Wie pan, że wszechświat zbudowany jest z bardzo małych elementów?

— Co?

— Musimy stopniowo dojść do sedna, panie Vimes. Jest pan bystrym człowiekiem. Nie mogę wciąż panu powtarzać, że wszystko dzieje się magicznie.

— Naprawdę też tu jestem? W mieście? To znaczy, ten młodszy ja?

— Oczywiście. Dlaczego nie? Co to ja… A tak. Zbudowany z bardzo małych elementów, więc…

— To nie jest dobra pora, żeby służyć w straży! Przypominam sobie! Obowiązuje godzina strażnicza, a to dopiero początek!

— Małych elementów, panie Vimes — przerwał mu ostro sprzątacz. — Musi pan to wiedzieć.

— Och, niech będzie. Jak małych?

— Bardzo, bardzo małych. Tak małych, że przejawiają bardzo dziwaczne zachowania.

Vimes westchnął.

— A ja teraz mam spytać: jakież to zachowania? Tak?

— Cieszę się, że zadał pan to pytanie. Przede wszystkim mogą znajdować się w wielu miejscach równocześnie. Proszę myśleć, panie Vimes.

Vimes próbował się skupić na czymś, co było prawdopodobnie odrzuconym opakowaniem po rybie z frytkami, zanurzonym w Nieskończoności. Dziwne, ale przy tak wielu strasznych myślach tłoczących się w jego głowie z ulgą przyjął możliwość, by zepchnąć je na bok i rozważyć słowa mnicha. Mózg czasem tak się zachowywał. Vimes pamiętał, jak kiedyś oberwał nożem i wykrwawiłby się na śmierć, gdyby sierżant Angua w porę go nie znalazła, a kiedy tak leżał, odkrył, że z wielkim skupieniem obserwuje deseń na dywanie. Zmysły mówiły sobie: zostało nam jeszcze parę minut, więc rejestrujmy wszystko w najdrobniejszych szczegółach…

— To niemożliwe — oświadczył. — Jeśli ta ława jest zbudowana z masy malutkich elementów, które mogą być w wielu miejscach równocześnie, jak to się dzieje, że nadal tu stoi?

— Dać mu małe cygaro! — zawołał uradowany sprzątacz. — To bardzo istotny problem, panie Vimes. A rozwiązanie, według słów opata, jest takie, że ława naprawdę znajduje się w wielu miejscach równocześnie. Aha, oto nasze herbaty. A żeby mogła znaleźć się w wielu miejscach równocześnie, multiwersum złożone jest z ogromnej liczby alternatywnych wszechświatów. Gazyliona gazylionów. Największej liczby, jaką w ogóle można pomyśleć. Kiedykolwiek. Po to, żeby mogło przyjąć wszystkie kwanty. Czy mówię za szybko?

— Ach, to — mruknął Vimes. — O tym wiem. To wtedy, kiedy człowiek podejmie decyzję w tym wszechświecie, a całkiem inną decyzję w drugim. Na jakimś eleganckim przyjęciu słyszałem, jak magowie o tym rozmawiają… Oni… kłócili się o Chwalebny Dwudziesty Piąty Maja.

— I co mówili?

— No, te stare teorie… Że wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby rebelianci należycie pilnowali bram i mostów, że nie można przełamać oblężenia frontalnym atakiem… Ale tłumaczyli, że w pewnym sensie wszystko się gdzieś wydarza…

— Uwierzył im pan?

— Brzmi to jak kompletne thungas. Ale niekiedy człowiek się zastanawia, co by się stało, gdyby postąpił inaczej…

— Jak wtedy, kiedy zabił pan swoją żonę?

Sprzątaczowi zaimponował brak reakcji Vimesa.

— To jest próba, zgadza się?

— Szybko się pan uczy, panie Vimes.

— Ale możesz mi wierzyć, że w jakimś innym wszechświecie przyłożyłem ci solidnie.

I znowu sprzątacz rzucił mu ten swój irytujący uśmieszek, sugerujący, że wcale mu nie wierzy.

— Nie zabił pan swojej żony — zapewnił. — Nigdzie. To znaczy nigdzie, niezależnie od wielkości multiwersum, Sam Vimes, jakim jest obecnie, nie zamordował lady Sybil. Ale teoria stwierdza jasno, że jeśli cokolwiek może się zdarzyć bez naruszania praw fizyki, to musi się zdarzyć. A jednak nie… Mimo to teoria wielości wszechświatów sprawdza się. Bez niej nikt nie mógłby podjąć żadnej decyzji.

— No więc?

— No więc to, co ludzie robią, ma znaczenie! Ludzie wynajdują inne prawa. To, co robią, jest ważne! Opat był tym bardzo podniecony. O mało co nie udławił się sucharkiem. Wynika z tego, że multiwersum nie jest nieskończone i ludzkie wybory są o wiele bardziej istotne, niż się wydaje. Swoim postępowaniem ludzie mogą zmienić wszechświat. — Sprzątacz obrzucił Vimesa uważnym spojrzeniem. — Panie Vimes, myśli pan sobie: cofnąłem się w czasie i niech to demon, pewnie skończę tu jako ten sierżant, który uczy mnie wszystkiego, co umiem. Prawda?

— Zastanawiałem się. Straż w tych czasach dawała robotę każdemu wyrzutkowi z rynsztoka. To z powodu tej godziny strażniczej i szpiegowania. Pamiętam Keela. Rzeczywiście, miał bliznę i opaskę na oku, ale jestem piekielnie pewny, że nie był mną.

— Zgadza się. Wszechświat nie działa w taki sposób. Pan istotnie znalazł się pod skrzydłami niejakiego Johna Keela, strażnika z Pseudopolis, który przeniósł się do Ankh-Morpork, bo tutaj miał dostać lepszą pensję. Był prawdziwy. Nie był panem. Ale pamięta pan, czy wspominał, że w chwilę po tym, jak wysiadł z dyliżansu, napadło go dwóch ludzi?

— Do demona… Faktycznie. Jacyś rabusie. Stąd miał tę mo… stąd miał bliznę. Dobre, tradycyjne ankhmorporskie powitanie. Ale to był twardy gość. Rozprawił się z oboma bez większych kłopotów.

— Tym razem było ich trzech — oznajmił sprzątacz.

— No, z trójką gorsza sprawa, naturalnie, ale…

— Jest pan policjantem. Sam pan odgadnie, kim był ten trzeci, panie Vimes.

Vimes nie musiał się nawet zastanawiać. Odpowiedź wypłynęła z głębi najczarniejszych podejrzeń.

— Carcer?

— Szybko się zadomowił, to fakt.

— Ten drań siedział w sąsiedniej celi! Powiedział mi nawet, że zdobył jakieś pieniądze!

— I obaj tu utknęliście, panie Vimes. To już nie jest pańska przeszłość. Nie tak dokładnie. To jest… jakaś przeszłość. A przed nami czeka przyszłość. To może być pańska przyszłość. Ale nie musi. Chce pan teraz wrócić do domu, zostawić tutaj Carcera i zabitego prawdziwego Johna Keela? Tylko że jeśli zdoła pan to zrobić, nie będzie już żadnego domu. Ponieważ wtedy młody Sam Vimes nie odbierze przyspieszonego kursu podstaw służby policyjnej od przyzwoitego człowieka. Będzie pobierał nauki od takich ludzi jak sierżant Stuk, kapral Quirke i młodszy kapral Colon. A może przecież być jeszcze gorzej. O wiele gorzej.

Vimes zamknął oczy. Pamiętał, jaki był wtedy naiwny. A Fred… no cóż, Fred Colon nie był taki zły, pod trochę sztuczną bojaźliwością i brakiem wyobraźni… Za to Quirke był na swój sposób wrednym sukinsynem. Co do Stuka, no tak, Stuk był nauczycielem Freda, a uczeń nawet się nie umywał do mistrza. Czego Sam Vimes nauczył się od Keela? Żeby być czujnym, myśleć samodzielnie, zachować w umyśle trochę miejsca wolnego od Stuków i Quirke’ów tego świata, i nie wahać się przed brudną walką, jeśli jest konieczna, by jutro także móc walczyć.

вернуться

5

Nazwany tak od Wallace’a Sonky’ego — człowieka, bez którego eksperymentów z cienką gumą palące braki na rynku mieszkaniowym Ankh-Morpork zmieniłyby się w prawdziwe pożary.