Выбрать главу

— A wypłatę za pierwszy miesiąc dostanę z góry, jeśli można. Potrzebuję ubrania, solidnego posiłku i miejsca na nocleg…

Tilden odchrząknął.

— Wielu nieżonatych strażników mieszka w barakach na Taniosze…

— Ale nie ja — przerwał mu Vimes. — Zatrzymam się u doktora Lawna przy Migodiwej.

Przecież Rosie Palm wspominała, że lekarz ma wolny pokój…

— Ten dziwaczny doktorek, hnah? — zdziwił się Ryjek.

— Tak. Dbam o to, w jakim towarzystwie się obracam. Poza tym to zaraz za rogiem.

Vimes zdjął dłonie z biurka, odstąpił i zasalutował z niemal parodystyczną sprężystością… Tilden zawsze kochał takie gesty.

— Stawię się na służbę o trzeciej jut… dziś po południu, sir. Dziękuję, sir.

Tilden siedział jak zaczarowany.

— Jeszcze dwadzieścia pięć dolarów, sir, o ile dobrze pamiętam — dodał Vimes, nie opuszczając ręki.

Kapitan wstał i podszedł do starego zielonego sejfu w kącie. Starannie zasłaniał obroty tarczy, ale był to zbędny wysiłek. Sejf nadal stał w tym gabinecie, kiedy Vimes został kapitanem, a do tego czasu wszyscy już wiedzieli, że kombinacja zamka to 4-4-7-8 i nikt nie ma pojęcia, jak ją zmienić. Warto tam było trzymać tylko herbatę, cukier oraz papiery, jeśli komuś szczególnie zależało, żeby Nobby je przeczytał.

Tilden wrócił z niedużym skórzanym mieszkiem i wolno odliczył pieniądze. Tak dał się zagadać, że nawet nie poprosił o pokwitowanie.

Vimes wziął wypłatę, znowu zasalutował i wyciągnął drugą rękę.

— Odznaka, sir — przypomniał.

— Co? A tak, oczywiście…

Całkiem wyprowadzony z równowagi kapitan pogrzebał w górnej szufladzie biurka i wyciągnął zmętniałą miedzianą tarczę. Gdyby był spostrzegawczy, zauważyłby, jak chciwie się w nią Vimes wpatruje.

Nowy sierżant sztabowy ostrożnie wziął odznakę i znowu zasalutował.

— Klątwa, sir — powiedział.

— Och, jeszcze ona… Chyba gdzieś miałem ją zapisaną…

Vimes nabrał tchu. To chyba nie był najlepszy pomysł, ale nic nie mogłoby go teraz powstrzymać.

— Ja przecinek nawias kwadratowy imię rekruta zamknąć nawias przecinek uroczyście przysięgam na nawias kwadratowy bóstwo do wyboru rekruta zamknąć nawias przestrzegać Praw i Przepisów Porządkowych Miasta Ankh-Morpork przecinek nie zawieść publicznego zaufania i chronić poddanych Jego łamane przez Jej nawias niepotrzebne skreślić zamknąć nawias Wysokości nawias imię panującego Monarchy zamknąć nawias bez trwogi przecinek korzyści ani dbałości o własne bezpieczeństwo średnik ścigać złoczyńców i osłaniać niewinnych przecinek a w razie konieczności własne życie złożyć dla wspomnianej Sprawy, tak mi dopomóż nawias wyżej wymienione bóstwo zamknąć nawias kropka Bogowie chrońcie Króla łamane przez Królową nawias niepotrzebne skreślić zamknąć nawias kropka.

— Słowo daję, doskonale — przyznał Tilden. — Przybyliście tu dobrze przygotowani, sierżancie.

— A teraz Królewski Szyling, sir — nie ustępował Vimes szybujący na skrzydłach brawury.

— Co?

— Muszę dostać Królewski Szyling, sir.

— Ehm… Czy mamy…

— Jest, hnah, w dolnej szufladzie, sir — podpowiedział Ryjek. — Na sznurku.

— A rzeczywiście. — Tilden się rozpromienił. — Wiele czasu minęło, odkąd ostatni raz go używaliśmy, co?

— Doprawdy? — mruknął Vimes.

Po krótkich poszukiwaniach Tilden wyjął monetę. Był to prawdziwy stary szyling, wart teraz może z pół dolara za samo zawarte w nim srebro. Zatem, ponieważ gliniarze są tylko gliniarzami, rzucano pieniądz na dłoń rekruta i zabierano szybko, zanim ktoś go ukradł.

Vimes składał już raz klątwę. Zastanawiał się, czy złożenie jej po raz drugi kasuje rezultat. Ale trzeba było to zrobić, i trzeba było szylinga przynajmniej dotknąć. Poczuł ciężar w dłoni i doznał skromnej, wstydliwej rozkoszy, zaciskając na nim palce, nim kapitan zdążył wyciągnąć mu go z ręki. Wtedy, po tej demonstracji, rozłożył dłoń.

Raz jeszcze zasalutował i klepnął Ryjka po ramieniu.

— Za zgodą kapitana, chciałbym pogadać z wami na zewnątrz.

Po czym wyszedł.

Ryjek popatrzył na Tildena, który wciąż siedział jak zahipnotyzowany; szyling zwisał mu z ręki.

— Porządny gość — wykrztusił kapitan w końcu. — Bardzo porządny. Ma kręgosłup.

— Hnah, to ja może pójdę i sprawdzę, czego chce, sir — rzucił Ryjek i wysunął się za drzwi.

Przy końcu korytarza ktoś chwycił go w mroku i przyciągnął bliżej.

— Warto się z tobą zaprzyjaźnić, Ryjek — syknął Vimes. — Znam się na tym.

— Tajest, sir! — odparł Ryjek, stojąc prawie na palcach.

— Zawsze masz ucho przy ziemi, co?

— Tajest!

— W każdej norze jest ktoś taki, kto wie o wszystkim, co się dzieje, i potrafi zdobyć praktycznie wszystko. I myślę, że ty jesteś tym człowiekiem, Ryjek.

— Hnah, tajest, sir!

— Więc słuchaj uważnie — ciągnął Vimes. — Buty rozmiar osiem, hełm rozmiar siedem i ćwierć, porządna skórzana peleryna. Buty powinny być solidne, ale używane.

— Używane?

— Tak. Podeszwy prawie całkiem starte.

— Podeszwy prawie całkiem starte, hnah, jasne — potwierdził Ryjek.

— Pancerz ma być bez rdzy, ale parę wgnieceń nie zaszkodzi. Dobry miecz, Ryjek, a wierz mi, umiem poznać dobry miecz, kiedy wezmę go do ręki. Co do reszty, to wiem, Ryjek, że ktoś taki jak ty potrafi zorganizować najlepszy sprzęt. I dostarczyć do mieszkania doktora Lawna na Migotliwej dzisiaj przed dziesiątą rano. Dostaniesz coś za fatygę.

— A co takiego, sir? — Uścisk dłoni Vimesa zaczynał być niewygodny.

— Moją dozgonną przyjaźń. A w tej okolicy będzie to niezwykle cenna moneta, zapewniam.

— Się zrobi, sierżancie — obiecał Ryjek. — A chce pan też dzwonek?

— Dzwonek?

— Żeby nim dzwonić i krzyczeć „wszystko w porządku”, sierżancie.

Vimes się zastanowił. Dzwonek. Każdy glina dostawał dzwonek, tak było zapisane w regulaminie, ale on zakazał ich używania poza oficjalnymi ceremoniami.

— Nie, nie potrzebuję dzwonka, Ryjek. Sądzisz, że wszystko jest w porządku?

Ryjek przełknął ślinę.

— Różnie można o tym mówić, sierżancie — wykrztusił.

— Rozsądny z ciebie człowiek. Zobaczymy się później.

Na niebie jaśniał już świt, gdy Vimes wyszedł w końcu na ulicę. Miasto wciąż jednak pokrywała szachownica cieni.

W kieszeni czuł uspokajający ciężar odznaki. A w głowie ogromną, wspaniałą wolność, jaką dawała klątwa. Kolejni władcy nie zorientowali się, jak chytrze jest sformułowana.

Szedł w miarę równym krokiem w stronę ulicy Migotliwej. Dwaj strażnicy próbowali go zatrzymać, ale pokazał im odznakę. Co ważniejsze, miał teraz… miał głos, który do niego powrócił. Była noc, a on szedł po ulicach, posiadał te ulice na własność… i to dało się usłyszeć w sposobie mówienia. Odeszli szybko. Nie był pewien, czy mu uwierzyli, ale przynajmniej udawali, że wierzą. Głos zdradził im, że może być takim problemem, za których rozwiązywanie zbyt mało im płacą.

W pewnym momencie musiał zejść na bok, kiedy bardzo chudy koń przeciągnął po bruku wielki, znajomy czterokołowy powóz. Zza metalowych pasów, pokrywających wóz prawie w całości, spoglądały wystraszone twarze. Po chwili zniknęły w mroku.