Выбрать главу

– Mówże! – zdenerwował się też dziadek Ignacy.

– Kiedy nie mogę – rozejrzała się po kątach.

W tym momencie uderzył piorun, jakby i on się wściekł z powodu tego odwlekania początku opowieści. A za nim tak poczęły walić inne pioruny, że niebo się rozświetliło, poczerwieniało i siniało, jakby i ono uczestniczyło w przekazywaniu niepojętej grozy świata.

Otulony kocami, ledwie głowę wychylałem z zapiecka, bo już na zapiecku się skryłem, spod łóżka wypełzłem i widziałem, jak wszyscy zastygli i niemo wpatrywali się w ciotkę Elzę.

A gdy pioruny przestały bić, ciszę przerwał wujek Marian, mrucząc:

– Nawet przyroda gniewa się na człowieka.

Nikt nie zareagował. Dopiero po chwili odezwała się ciotka Elza.

– Różne rzeczy widziałam na świecie… – ponuro powiedziała.

Do izby wdarło się świeże, rześkie powietrze, a ja wlepiałem gały w jej wielkie, czarne oczy i w napięciu czekałem, co będzie dalej.

– To się zdarzyło pod Lwowem – machnęła głową. – Niedaleko Starego Sioła, za wsią. W spalonym przez leśne bandy dworku ocalała z pożaru córka dziedzica, która była w zaawansowanej ciąży. Miała niebawem rodzić. Reszta rodziny zginęła w płomieniach. Zdołała się jakoś wyczołgać na podwórko i leżała na ziemi, gdy dopadli ją mordercy i jak opętani zaczęli nad nią z nożami, siekierami i widłami tańczyć. Jakby stado diabłów, z rozpalonymi od ognia twarzami, z płonącymi oczami, okrążali ją, podskakiwali i wykrzykiwali niezrozumiałe słowa. Młody mężczyzna, jej dalszy kuzyn, który ukrył się w koronie drzew i był osłonięty gęstwą liści, odgarniając nieco gałązki, widział tę scenę jak na dłoni. Gdy późnej opowiadał, trzęsły mu się ręce i załamywał głos – znowu urwała.

A ja natychmiast sobie to wszystko wyobraziłem, płonący dwór, bo widziałem taki dwór u nas za wsią, pogorzelisko po dworze, skaczące tu i ówdzie płomyczki, żar i dym wydobywający się z ruin oraz ciężarną, kobietę z dużym brzuchem leżącą na trawie.

– I co było dalej? – cicho spytała matka.

– Dalej… – zawahała się i pochyliła nad podłogą. Jej duża, siwa głowa ciężko zwisała ku ziemi. – Gdy przestali tańczyć i rechotać – ciągnęła – stanęli nad nią jak wypełzłe z piekła demony i zaczęli gwałtownie zdzierać jej ubranie, bluzkę, sukienkę i halkę. I słyszeli tylko cichy płacz. Tak była przerażona, że nawet głośno płakać nie była w stanie. Zasłaniała się jedynie ramionami i coraz ciszej łkała. I wtedy usłyszeli przeciągłe, głębokie i smutne miauknięcie kota, jakby zwierzę błagało o ratunek. Zastygli i czujnie nasłuchiwali. Miauczenie się powtórzyło, rozdzierające i mrożące krew w żyłach, jakby kot siły niebieskie wzywał na pomoc, bo tylko one jedne mogły coś tutaj jeszcze zdziałać. Ale żaden anioł nie zstąpił z nieba. Miauczenie rozlegało się gdzieś blisko, nasilało się coraz bardziej, przepełnione strachem i cierpieniem, aż jeden z mężczyzn nie wytrzymał tego jęku, oderwał się od pozostałych i skradając się w stronę pogorzeliska z siekierą na ramieniu, przeszukiwał ruiny i niedalekie krzaki, obawiając się, że to nie kot miauczy, tylko jakiś tajny zwiad przekazuje sobie zaszyfrowane sygnały – ciotka westchnęła, lecz po chwili kontynuowała opowieść. – Nieraz się słyszy takie głosy, Mario – zwróciła się do matki, jakby tylko matka ją rozumiała. – Nieraz – mówiła – takie głosy wychodzą spod ziemi, z ukrytej części świata, albo z głębi naszej duszy, i wtedy myślimy, że idą z zewnątrz, a to nasze życie jęczy w ukryciu, nasze bóle i cierpienia nieogarnione się wypowiadają, nasze sny niegdyś niedokończone, nasze smutki i żałości z dawnych lat idą przez nasz czas i błagają o wysłuchanie, a nieraz, Mario – ponownie zatrzymała wzrok na matce, jakby to była tylko sprawa kobiet – nieraz przemawiają przez nas nasi dziadowie i pradziadowie, nawet z innych epok, którzy nie dokończyli swojej dawnej opowieści. A wypowiedzieć się muszą, bo bez tego nie poradziliby sobie w drugim świecie. Dlatego nas nawiedzają i przez nas przemawiają. Bo życie nie jest takie proste, jak się nam wydaje – uniosła do góry wskazujący palec. – Życie ma swoje utajone kanały, przesmyki, ścieżki, korytarze, bunkry, niewidzialne zaułki, drogi, szczeliny, języki i mowy – wyliczała i mówiła w taki sposób, jakby przestrzegała. – No dobrze – skinęła ręką, uznając zapewne, że i tak więcej nie zrozumiemy. – Dosyć tego – burknęła. – Idźmy dalej. – Podjęła wątek: –Mężczyzna stojący na rumowisku jeszcze chwilę nasłuchiwał, aż nagle zobaczył świecące między smużkami dymu oczy, przez moment się w nie wpatrywał, mocniej uchwycił stylisko siekiery i uniósł ją nad ramię, powoli zbliżając się do tych świecących oczu. Gdy się zatrzymał nad dogasającym ułamkiem belki, dostrzegł, że przygniata on kota, który nie może się spod niego wydostać i dlatego miauczy. I to jego oczy tak świecą. Twarz mężczyzny stężała, pochylił się nad zwierzęciem, a kot ze spaloną sierścią wpatrywał się w niego przerażony. Właściwie to nie był kot, tylko kotek, a nawet kociątko. Widać było, że dopiero niedawno się urodził. Mężczyzna odwrócił się i zawołał:

– Mychajło!

Od grupy oderwał się niski, przysadzisty, może szesnastoletni chłopak i ruszył w stronę kamrata. Gdy podszedł do niego, tamten wskazał belkę i polecił, by ją podniósł, a gdy niski podnosił, mężczyzna wsunął siekierę za pas, sięgnął ręką po kota i wyciągnął go na wierzch, mocno trzymając za kark. Kot przestał zawodzić, z przerażeniem wpatrując się w swego wybawcę. Mężczyzna bez słowa ruszył w stronę leżącej kobiety. Za nim wolno stąpał drugi. Gdy znaleźli się przy kobiecie, wysoki warknął:

– Brzuch!

Matka się cofnęła. Widziałem to wyraźnie. Dwaj dziadkowie mieli otwarte usta.

– Tnij! – rozkazał wysoki.

Krępy wyciągnął przed siebie ramię z długim, błyszczącym nożem, a pozostali chwycili kobietę za ręce i nogi, jakby od dawna wiedzieli, co mają robić. Jakby ćwiczyli tę sytuację już wielokrotnie i znali ją na pamięć. Tylko sprawdzali teraz, czy nauczyli się tego dobrze, bez błędów i niepotrzebnych zgrzytów. Kobieta jęknęła. A chłopak wbił w jej brzuch ostrze noża.

– Boże! – szepnęła matka, nie wiedząc, co zrobić z rękami. Chwyciła jedną w drugą i mocno ściskała.

Ciotka Elza nabrała powietrza i zamykając oczy, jakby w ten sposób chciała zmniejszyć ciężar, który na niej spoczywał, wolno, zmęczonym głosem mówiła:

– I ten chłopak, prawie dziecko, począł rozcinać kobiecie brzuch. Nie muszę wam opowiadać, co się z nią działo. Jakie cierpienia musiała znosić, jakie straszliwe męki. Wyła, jęczała i płakała. Ale nikt się tym nie przejmował. Chłopak rozciął jej brzuch, krew trysnęła, a wysoki warknął:

– Wyciągaj.

W chacie zrobiło się cicho, jak makiem zasiał. Nikt się nie ruszył, nikt nie drgnął, niczyjego oddechu nie było słychać, jakby na mgnienie oka wszyscy zastygli i nie byli w stanie nawet powieki unieść.

– Cięli ją jak zwierzę – głucho mówiła ciotka. – Jakby zwierzęciem była, nie przymierzając owcą albo świnią, i to żywą… – urwała, szukając wzrokiem matki, ale matka siedziała z oczami wbitymi w swoje stopy.

– Wyrwij! – warknął mężczyzna. Ciotka ciągnęła opowieść: – Chłopak zanurzył w brzuchu kobiety ramię i wyciągnął dziecko, które krzyknęło, a on walnął nim o ziemię.

Mężczyzna zamachnął się siekierą, odcinając pępowinę, podał chłopcu kotka, a chłopak wsadził go w otwarty brzuch kobiety. Też jak gdyby od dawna wiedział, co ma robić. Jakby ponownie ćwiczył tę samą czynność. Zaszył brzuch grubymi nićmi, jakby i do tego był już dawno przygotowany, a gdy skończył, mężczyźni z siekierami, widłami i nożami poklepali go po plecach, burknęli, że wyrasta na gieroja, i ruszyli w stronę lasu, zostawiając jęczącą kobietę przed spalonym dworkiem.