Выбрать главу

Opowieść się urwała, ciotka spojrzała w okno i coś sobie szeptała, a potem znowu odezwała się głośno do matki:

– Uniesione, Mario, siekiery nad ludzkimi głowami…

W tym jednym zdaniu dała do zrozumienia, że najważniejsza była ta chwila zawieszenia, niepewności, oczekiwania na najgorsze. W chacie zapanowała przytłaczająca, mrożąca krew w żyłach cisza. Nie słychać było nawet oddechu. Zdawało mi się, że moje serce też zamarło, a oczy znieruchomiały jak kamienie. I w tej ciszy odezwał się słabym, wibrującym głosem dziadek Piotr:

– Elza, oszczędź nam tego – poprosił.

Od razu zareagowała. I to gwałtownie.

– Nie, Piotrze, to trzeba wiedzieć. Przez to trzeba przejść – twardo powiedziała, jakby nabrała dodatkowej mocy. Jakby wstąpił w nią nowy duch. Głos dziadka Piotra tak na nią podziałał. I walnęła prosto z mostu:

– Nie wolno nam, Piotrze, ukrywać prawdy. Ludzie muszą to wiedzieć, bo inaczej świat zginie – pochyliła się tak, że niemal zawisła nad podłogą.

Dziadek Piotr wbił wzrok w ścianę.

A ja byłem przekonany, że już gdzieś to słyszałem, ale świat nie zginął.

– Nie wiadomo, jak długo stali nad nimi z siekierami – opowieść znowu się opowiadała, a ciotka Elza tylko otwierała i zamykała usta, dbając jedynie o to, by słowa wyłaniały się w należytym porządku. – W każdym razie – mówiła – gdy już się zdawało, że nikt nigdy się nie odezwie, najważniejszy z nich warknął: – Głowy na stół. – Niczym szczególnym się nie wyróżniał. Był nawet niższy od innych, tylko bardziej krępy, ale w oczach miał coś takiego, co można by określić jako wyrok. Jakby patrzyła przez niego śmierć.

Ciało matki chwycił nagły skurcz, raptem pochyliła się do przodu, zagryzła wargi, chwyciła się za czoło, a jej ręce trzęsły się jak galareta. I usta drżały. Tego ojciec najbardziej się obawiał, bo popatrzył na nią z troską, jak gdyby mówiąc: „Uspokój się, Mario, proszę cię, musimy to wytrzymać, bo Elza mówi rzeczy ważne”. Ale matka nie widziała jego wzroku. Jej usta wciąż drżały.

– Opadli twarzami na stół – kontynuowała ciotka – jakby dawno czekali na ten rozkaz. Nawet nie spojrzeli na siebie. Nie dotknęli się. Nie chwycili za ręce. Nie zapłakali. By umrzeć razem.

I wtedy usłyszeliśmy to, czego nikt nie mógł sobie wyobrazić nawet w najczarniejszych snach. Dziadkowie się poruszyli. Matka tak wytrzeszczyła oczy, że wyszły jej na wierzch. Tylko wujkowie trwali w zaklętym znieruchomieniu.

– Ten najważniejszy – mówiła ciotka – pochylił się nad kobietą, chwycił ją za czarne, krucze włosy, uniósł głowę do góry i warknął:

– Patrz, suko!

Kobieta miała mgłę przed oczami. Musiała nic nie widzieć i nic nie rozumieć.

– Patrz, gnido! – ryknął.

Kobieta patrzyła przed siebie, miała otwarte usta, a jej oczy były nieruchome i martwe.

– Patrz! – targnął ją za włosy, ale ona zdawała się daleka i obca.

– Patrz, kurwo! – nie ustępował – co robimy z takimi jak ty! Patrz, szmato! I powtarzaj reszcie, coś widziała! – huknął. – Nie chcemy was tutaj widzieć! Wynoście się z naszej ziemi! – A po chwili ryknął: – Ciąć! – Jednocześnie błysnęły ostrza, siekiery mignęły w słońcu i cztery głowy potoczyły się po stole, niektóre spadły na podłogę. Krew trysnęła jak z fontanny. Kobieta zemdlała i osunęła się na ziemię.

– Wody! – rozkazał najważniejszy. Najbliższy skoczył po kubeł z wodą i chlusnął na kobietę. Zachowywał się tak, jakby przez lata cucił katowanych. Kobieta otworzyła oczy i niemo patrzyła w sufit.

Najważniejszy uniósł do góry palec. Pozostali chwycili kobietę za ramiona i posadzili przy stole. Wokół leżały odcięte głowy, a przechylone korpusy ciał opierały się ramionami o stół. Zewsząd spływała strugami krew. Kobieta zdawała się nic nie widzieć, nic nie wiedzieć, nic nie rozumieć. – Patrz! – najważniejszy znowu chwycił ją za włosy i gwałtownie szarpnął, jakby chciał je wyrwać. – Patrz, żmijo! – dał znak kamratom, a ci poczęli podnosić głowy ze stołu i podłogi.

Ciotka nagle urwała, jakby dalsza opowieść nie mogła przejść jej przez gardło, jakby sama w sobie się zaparła i nie chciała się opowiedzieć do końca. Ciotka otwierała i zamykała usta, ale w jej gardle musiał powstać jakiś zator, bo żadne słowo nie było w stanie przecisnąć się na zewnątrz. I wtedy pomyślałem, że jak opowieść sama siebie opowiada, to też ma swoje przestoje, przerwy na oddech, przystanki i zakręty, które musi pokonać. Ciotka Elza dawno musiała to wiedzieć i nie poganiała opowiadania, by się opowiadało. Może i Rada Starszych to zrozumiała, bo nie wtrącała się, szanując to, co się samo z siebie rozwija. Ja jednak chciałem, by opowieść się opowiedziała do końca. Toteż zerkałem na ciotkę Elzę, dodając jej sił i szepcząc w sobie: „Ciotko, idź dalej. Nie zostawiaj mnie z tymi strasznymi głowami. Mów, co się z nimi stało. Co się stało z tą kobietą, która patrzyła na swoją rodzinę, ale nic nie rozumiała”. Tak przemawiałem do ciotki Elzy. I ona musiała w końcu odczuć moje wołanie, bo przełknęła ślinę, a ja usłyszałem w wielkiej ciszy to przełykanie, potem zaś usłyszałem, jak opowieść znowu się z niej opowiada.

– I teraz patrzcie – mówiła ciotka już do całej rady, nie tylko do matki – patrzcie, jakie jest życie ludzkie… – zawahała się, przesunęła spojrzeniem po twarzach, a ja się już domyślałem, co może powiedzieć, bo wiele razy słyszałem, jak dorośli mówią: „Jakie życie ludzkie jest kruche” albo „Jakie życie ludzkie jest krótkie”. Ale ciotka Elza mnie zaskoczyła, powiedziała: – Jakie życie ludzkie jest nic niewarte. – Nigdy niczego podobnego nie słyszałem. Owszem, dorośli klęli na życie, wściekali się, ale by życie ludzkie nie było nic warte, tego nie słyszałem. – Bo popatrzcie na tych bandytów, co zrobili – z odrazą dodała. – Jakby się bawili ludzkim życiem. – „A więc znowu się bawili”, pomyślałem. Bo już słyszałem, że się bawili. Ale musiało być w tym powtarzaniu coś ważnego, skoro opowiadanie samo się tak opowiadało. Musiało być coś bardzo ważnego. I wtedy ciotka rzuciła: – Pamięć, moi drodzy. Pamięć! – uniosła oczy do nieba. – Bo tylko pamięć ratuje świat. I trzeba wszystko powtarzać, by pamięć nie zardzewiała. – Tak powiedziała, „by pamięć nie zardzewiała”. I dodała: – Oni jakby igrali ze śmiercią – wyraźnie czuła żal do tych mężczyzn. – Najważniejszy z nich – mówiła. – Naj-waż-niej-szy – powtórzyła, akcentując każdą sylabę i rozglądając się rozpaczliwie na boki, jakby szukała pomocy, ale nikt nie miał zamiaru jej pomóc. Rada Starszych sama oczekiwała na pomoc. Gdy ciotka zrobiła jeszcze jeden wysiłek, by opowiadanie się w końcu wypowiedziało, dziadek Ignacy wymamrotał: