Выбрать главу

– Kończ, Elza.

Ciotkę musiał chwycić gwałtowny prąd, elektryka, jakieś wysokie napięcie, bo szarpnęło nią, zatrzęsła się, a potem zastygła na moment i powiedziała:

– Na rozkaz tego najważniejszego mężczyźni podnieśli ociekające krwią głowy z podłogi i wstawili do talerzy. Wyobrażacie to sobie? – ogarniała spojrzeniem twarz po twarzy. Musiała dostrzec, że nie wyobrażają sobie tego, a może zobaczyła niepewność w oczach członków rady, zwątpienie, czy nawet niewiarę, bo z dezaprobatą pokręciła głową, wstała i jakby jej słowa wymagały dodatkowego wyjaśnienia całej okrutnej historii, poczęła pochylać się i unosić, udając, że z trudem dźwiga z podłogi głowy, przenosi je na stół i kładzie na talerze.

– Tak to się odbywało – mruknęła. – Głowa po głowie. Głowa po głowie. Jedna głowa do talerza, druga głowa, trzecia i czwarta. I już z talerzy wystawały cztery odcięte głowy.

Panowała taka cisza, jakby powietrza nie było w izbie. Jakby się zrobiła wielka jama w powietrzu, jama ciszy. Takiej ciszy ciotka potrzebowała, bo już ostatkiem sił rzuciła:

– I przed kobietą wystawały teraz z talerzy głowy jej męża, dwu córek i syna.

Nikt się nie odezwał.

– Wtedy – ciężko ciągnęła – najważniejszy ryknął: – Jedz, kurwo!

A ponieważ kobieta nie reagowała, wcisnął jej twarz w talerz.

– Jedz, blad’ – szyderczo się zaśmiał.

Ze wszystkich stron patrzyły na nią zakrwawione, martwe oczy. Ale ona już ich nie widziała. Nic nie widziała. Siedziała pochylona, z twarzą zanurzoną w zupie i milczała. Nie krzyczała. Nie płakała. Nie wyła. Tylko milczała.

Ciotka Elza też zamilkła.

Rada Starszych jeszcze przez chwilę trwała w bezruchu, aż pierwszy począł się prostować dziadek Ignacy, a za nim dziadek Piotr. Wyprostowali się obaj, a ich oczy spotkały się i patrzyli na siebie w milczeniu.

Wujkowie wciąż wyglądali jak figury woskowe, martwi i obcy.

A w moim gardle narosła jakaś gula i nie mogłem się odezwać. Jakby mi gardło gęstą trawą zarosło. Czułem tylko wielką suchość w środku.

Ciotka Elza westchnęła i zakończyła:

– Ta kobieta straciła mowę i posiwiała jak gołąb. A młoda jeszcze była – mówiła coraz ciszej. – I piękna. Jaka ona piękna była! – zamknęła oczy. – A teraz chodzi po mieście, bełkocze i tylko rękami pokazuje, co się w jej domu stało – ciotka zwiesiła ręce, i opowieść po tych jej rękach jakby spłynęła ku ziemi.

Matka szukała mnie wzrokiem.

A ja wcisnąłem się w najdalszy kąt zapiecka, zakryłem się kocem i strasznie się trząsłem.

Patrzyły na mnie z talerzy martwe głowy.

Księża

Tym razem sprawy potoczyły się nagle i szybko. Jakby grom z jasnego nieba spadł. I trzeba było coś z tym zrobić. Nie tylko ciotka Elza miała dużo do powiedzenia, ale cała Rada Starszych, dziadkowie, wujkowe i rodzice, a nawet wiedźma Honorata, dalsza nasza krewna.

Na przemian siebie przekrzykiwali i każdy coś nowego dodawał. Że kapłanów za miedzą mordują. Zakonnice gwałcą. Ministrantów na kołki wbijają. Tak szybko mówili, że nie byłem w stanie wszystkiego ogarnąć. Kręciłem tylko głową, by widzieć każdego, kto rękę nerwowo podnosi, szybko mruga, pomrukuje, brwi ściąga lub nagle wstaje i w okno patrzy. Mówili na przemian. I mówili jakby obok siebie. Niby, że jeden drugiego nie słucha. A przecież słuchali uważnie. Nawet kontrolowali. Bo jak ktoś coś palnął nie tak, od razu reagowali, zaprzeczali i swoje dodawali. Zdania już się nie ciągnęły tak długo, jak u ciotki Elzy, gdy o Kutach opowiadała. Były krótkie i zwarte. Jak rozkazy w wojsku. Albo krzyk ostrzegawczy.

– To straszne! – zacinał usta dziadek Ignacy.

– Do nieba o pomstę woła – patrzył przez okno dziadek Piotr.

Potem siadał obok dziadka Ignacego, jakby się nie mógł bez niego obejść.

– Księdza Szczurowskiego – wycedził dziadek Ignacy – w Wilczych Dołach, w diecezji łuckiej, żywego do pustej studni wrzucili.

– Księdza Ciepiela z parafii Dukawki razem z nim zwalili. Bo w gościnie u niego był – natychmiast dodał dziadek Piotr.

Skąd oni to wszystko wiedzą, patrzyłem na nich otumaniony. Nie miałem pojęcia, gdzie są Wilcze Doły ani Dukawka, ale oni wiedzieli. Musieli skądś wiedzieć, bo zanim przybyli na naradę, zbierali się z sąsiadami w grupach, nachylali ku sobie i coś strasznie ważnego szeptali. Dochodzili inni i też swoje dodawali. Musiała jakaś niewidzialna fala wiadomości płynąć przez wieś, bo coraz częściej starsi się naradzali i coraz bardziej byli przerażeni.

– Ziemią żywych zasypali! – zaciskając zęby, burknęła ciotka Elza.

– I ukamienowali! – huknął dziadek Ignacy. I jakby się przestraszył własnych słów, że powiedział za dużo, zamilkł i rozpaczliwie rozglądał się na boki. Sprawdzał, czy ktoś go nie poprawi. Bo przecież najpierw ciała księży ziemią zasypali. I wszyscy to słyszeli. A teraz dziadek palnął, że ukamienowali. Ale jak mogli ukamienować, skoro już ziemią zasypali, musiał się zastanowić. I wtedy znowu wkroczyła ciotka Elza i spokojnie, ale kategorycznie oznajmiła:

– Jak obu wrzucili do studni, jedni kamieniami w nich walili, a drudzy ziemią zasypywali.

– Boże! – jęknęła matka.

– Tyle cierpień! – westchnął wujek Tośko.

– A księdza Zbigniewa Kłoska – już opowiadał wujek Marian – proboszcza parafii Pilśno w łuckiej diecezji na raty mordowali – nagle urwał.

– Na raty? – matce gwałtownie rozszerzyły się oczy.

– Na raty, Mario! – kiwnął wujek głową.

– Jakże to tak? – matka była roztrzęsiona.

– A tak to! – kontynuował wujek. – Najpierw ręce mu cięli na kawałki, palec po palcu, dłoń po dłoni, a potem gardło poderżnęli sierpem.

– Chryste Panie! Sierpem?! – matka ukryła twarz w dłoniach. I choć już wcześniej słyszała o odciętych głowach, wciąż nie mogła się z tym oswoić.

– Nie tylko jego tak zakatrupili! – zaciskając zęby, burknął dziadek Ignacy. Wszyscy spojrzeli na niego. – Księdza Kamila Barwiona z parafii Korytnica piłą na pół przerżnęli – dodał. Pozostali zastygli, jakby zamienili się w przydrożne figury.

A mnie się słabo zrobiło. Nie wiedziałem, czy mam uciekać z zapiecka, czy też trwać na swoim posterunku z nadstawionymi uszami i słuchać dalej. Poczułem, że mieni mi się w oczach, jakby zaszły mgłą. I ta mgła okrywała już mnie całego.

I wtedy z tej mgły wyłoniła się wiedźma Honorata. Rzadko do nas zaglądała, ale jak przychodziła, wiadomo było, że ze świata nowe wiadomości przynosi. Czasami nawet ważniejsze niż ciotka Elza, dziadek Ignacy czy wujek Marian razem wzięci. Była okutana w liczne chusty, liczniejsze niż u ciotki Elzy, w długie spódnice i narzuty, spod których tylko oczy jej błyskały, nawet nosa nie było widać. Musiała się z miejsca zorientować, że dziadek Ignacy coś strasznego powiedział, bo spojrzała krzywym okiem po zebranych, jakby mając za złe Radzie Starszych, że bez niej się zebrała.