Chwilowy bezruch szybko minął, podpełzli w stronę grupy i przywarli w zaroślach, widząc sporą gromadę świątecznie ubranych ludzi – mężczyzn w wyszywanych koszulach, w czapkach z tryzubami na głowach, strojnie odziane kobiety w barwnych chustach i kolorowych spódnicach, wyszykowane jak na wesele, młodziutkie dziewczyny równo ustawione, jakby śpiewające w chórze. Obok nich stał ukraiński pop z długą siwą brodą, w liturgicznych szatach, wysoki, postawny i właśnie unosił dłoń do nieba, gdy zwrócili uwagę na jeszcze coś innego, na świeży, dopiero co usypany kopiec widniejący za plecami zgromadzonego tłumu; pośrodku tego kopca dostrzegli odsłonięty dół. Nie mieli pojęcia, co to wszystko znaczy, ta dziwna świąteczna atmosfera o tej porze, ci ludzie odświętnie ubrani, kobiety, dziewczyny, mężczyźni, pop, zawieszone na gałęziach drzew płonące lampy, żagwie i świece w rękach ludzi, a przede wszystkim ten świeżo usypany kurhan i dół w nim ziejący pustką.
Zerkali po sobie i wzruszali ramionami.
I wtedy zaczęły się uroczystości. Wcześniejsze śpiewy musiały być wstępem do nieznanego rytuału. Podsunęli się na skraj zarośli, by lepiej widzieć, co się tam dzieje. Ich oczom ukazała się scena, która całkowicie ich zmroziła.
Na znak uniesionej do góry ręki popa, zza tłumu wydobyło się dwu może dziesięcioletnich chłopców w czapkach z tryzubami na głowach, trzymających w rękach jakieś zawinięte pakunki, a za nimi trzy dziewczynki mniej więcej w takim samym wieku z czerwono-czarnymi flagami, w wyszywanych koszulach ze znakami białego krzyża, w środku którego widniał tryzub wpisany w czarny trójkąt na czerwonym tle, a całość objęta była ciemną obręczą i literami w środku: OUN. Nie wiedzieli, co to wszystko znaczy, ku czemu zmierza. Nie mieli pojęcia, jaki sens mają te trzy litery. Nigdy dotychczas czegoś takiego nie spotkali. Wszystko było tajemnicze i zagadkowe.
Przestało być tajemnicze i zagadkowe dopiero wtedy, gdy chłopcy rozwinęli pakunki i wyjęli z nich mundur polskiego żołnierza, długą bluzę z kołnierzem obrzuconym haftem w kształcie wężyka, spodnie, czapkę rogatywkę z białym orłem w koronie, i widzieli, jak chłopcy wyjmują jeszcze polską flagę i podają ją, a potem mundur najgodniejszemu, jak można było wnosić z wyglądu, mężczyźnie, który stał obok popa z poważną, groźną miną i poruszał niespokojnie czarnym wąsem, co było widać, bo niebo się przejaśniło, chmury cofnęły, gwiazdy jasno świeciły, a księżyc wisiał na jednej z gałęzi i bił od niego wielki blask, więc wszystko było widoczne jak na dłoni.
Mężczyzna przyjął od chłopców mundur, flagę, ktoś podał mu też godło narodowe, wielkiego białego orła, obrócił się, a za nim pop i całe zgromadzenie, i dostojnym krokiem ruszyli w stronę kopca i ciemnego dołu. Mężczyzna stanął nad jamą, przez moment zawahał się, zdawało się, że sobie z czymś nie radził, bo dał jakiś znak, zbliżył się do niego drugi mężczyzna, wziął mundur i flagę, a najważniejszy uniósł orła do góry i na chwilę zastygł, jakby się nad czymś zastanawiał. Panowała wielka cisza.
Ojcu w tym momencie serce zamarło. Przestał oddychać i wpatrywał się z napięciem w to, co się tam działo. Mężczyzna wciąż trzymał w górze białego orła, a potem gwałtownym ruchem rzucił go do jamy. Przez chwilę zapanowała taka cisza, że słychać było tylko szmer liści, lecz zaraz zerwała się burza oklasków. Gdy mężczyzna powtórzył tę samą ceremonię z polską flagą, unosząc ją do góry, a potem z pogardą w oczach i z wykrzywioną twarzą rzucił do dołu, rozległa się druga fala oklasków. Za każdym razem pierwszy zaczynał klaskać pop, a po nim biła brawa cała gromada.
Ojciec przecierał oczy ze zdumienia. Mąka leżał z otwartą gębą i wyglądał jak otumaniony.
Najważniejszy Ukrainiec wrzucał teraz po kolei do czarnej jamy części munduru, spodnie, bluzę i na koniec czapkę. Ale zanim ją wrzucił, demonstracyjnie zerwał z niej orzełka, splunął na niego i cisnął nim o ziemię, a kilku jego kompanów ze wściekłymi wyrazami twarzy deptało go, łamało, gniotło butami, a potem kopnęło do dołu, szyderczo się przy tym uśmiechając. Na końcu poleciała czapka. Za każdym razem tłum bił brawo. A pop z uznaniem kiwał głową, zaś najważniejszy obok niego burknął:
– Wże ne bude Polszczy. Wże wmerła – nachmurzył się, jakby się szykował do zadania ostatniego ciosu.
Ceremonia musiała powoli zbliżać się ku końcowi, bo głos zabrał pop, który stanął nad jamą i patrząc na tłum, powiedział:
– Jednych już się pozbyliśmy. Teraz pozbędziemy się drugich, Polaczków. To, co tutaj zrobiliśmy, to tylko znak, symbol, ale niedługo wymieciemy ich z naszej ziemi – huknął.
Rozległy się ogłuszające brawa. A pop jeszcze raz uniósł do góry dłoń i tłum uciszył się, wpatrując się w niego z nabożną czcią.
– Skończyły się czasy pańskiej Polski! – wołał po ukraińsku. – Skończyło się hańbienie dumnego ukraińskiego narodu – nabrał powietrza. – Właśnie pochowaliśmy Polskę – rozkręcał się i wołał coraz głośniej. – Raz na zawsze i nieodwołalnie. Już nigdy but polskiego jaśnie pana nie zdławi naszego gardła. Pogrzeb tego trupa stanie się pierwszym krokiem do odrodzenia naszego wielkiego narodu.
Tak bardzo byli zasłuchani w jego słowa, jakby samego archireja mieli przed sobą.
– Nastał czas Samostijnej Ukrainy! – Teraz już krzyczał. – Czas tryzuba! – uniósł wysoko głowę, jakby czekał na aplauz. I doczekał się. Huragan braw trwał długo, a kiedy wreszcie ucichł, pop mówił dalej: – Za chwilę zakopiemy grób, a na kurhanie stanie maszt i zawiśnie ukraińska flaga. I już na zawsze będzie tutaj łopotać – wydął wargi i tak zastygł. I wtedy posypały się kolejne brawa. – Kurhan sławy! – pop wskazał ramieniem kopiec. I wszyscy potoczyli wzrokiem za jego gestem.
Ojciec poczuł się tak źle, jakby umierał. I jakby to jego chowali. Zwalił się na niego ciężar, którego nie był w stanie dźwignąć. Leżał przytłoczony strasznym bólem, gniewem i przerażeniem. I nie wiedział, co ma robić. Pierwszy raz widział taki pogrzeb. Leżący obok Mąka też nie mógł wydobyć głosu.
Pop jakby sobie coś przypomniał, bo znów głośno zawołał:
– Kochani bracia i siostry, posłuchajcie. To początek naszego wielkiego marszu po wolność. Jeszcze popłynie polska krew, popłynie długimi rzekami, a łzy szerokimi potokami. Nie zważajcie na to, gdy nadejdzie nasz czas. Będziecie oczyszczali z kąkolu naszą ukraińską ziemię. Musimy tutaj przysiąc, że nie spoczniemy, aż wszystkie wrogie korzenie, łącznie z małym dziećmi, zniszczymy – wysunął do przodu podbródek, nadął się jak indor i ryknął: – Przyrzekacie wobec Boga i jego sługi?! – A tłum odpowiedział: – Przyrzekamy! – Pop nabrał tchu i ciągnął: – Nie zważajcie na nic i nie kierujcie się sumieniem. Współistnienie Polaków i Ukraińców to wrzód, który musicie przeciąć. Za zabicie Lachów dla tworzenia wolnej Ukrainy grzechu nie będzie. Kto w Boga wierzy, kto ma tyle sił, aby unieść strzelbę albo choćby nóż, niech idzie przeciwko Lachom pijawkom, a Bóg odpuści wam, bracia i siostry, wasze grzechy, jakbyście pielgrzymkę odbyli do Ziemi Świętej. Zabijajcie ich we śnie i na jawie, na polu, w lesie i w domu. Nie znajcie wobec nich litości. Uczcie swoich synów i córki, że wojna przeciwko Lachom to święta wojna. Ale dobrze się do niej przygotujcie. Nadszedł czas… – i huknął: – Ukraina bez Polaków! Ukraina tylko dla Ukraińców!