Выбрать главу

Nikt się nie sprzeciwił.

– Jak już gonił za tym wozem, a konie rwały co sił, musiał upaść. I pociągnęli go za sobą, ale się nie udusił – mówiła. – Musiał upaść – powtórzyła – bo ludzie znaleźli potem ślady na drodze i na ciele, poocierane kolana, uda, ramiona, piersi, twarz. A to znaczy, że ciągnął się na tym sznurze po ziemi. Ale się nie udusił – twardo powiedziała, tłumiąc w zarodku wszelkie pytania. – Bo gdyby się udusił, nie cierpiałby później tak bardzo – przecięła wszelkie wątpliwości. A musiało ich być niemało, bo wujkowie popatrywali po sobie, jakby się chcieli porozumieć w jakiejś ważnej sprawie, dziadkowie przygryzali wargi, nawet ciotka Elza miała coś na języku, bo kręciła z niedowierzaniem głową, ale nic nie mówiła. Matka była zanurzona w swoich myślach, jakby uciekła daleko poza wieś, ale nie była to prawda, bo później się odezwała. A ojciec ciągle na nią zerkał.

– A jak się nie udusił – prychała śliną wiedźma – to musieli go żywego w lesie odwiązać od wozu i od nowa zaczęli się nad nim znęcać… męczyli go… męczyli… – cedziła.

– Gadają – wtrącił wujek Marian, który musiał jednak swoje pięć groszy wtrącić. – Gadają – mówił – że na kolonii koło lasu, gdzie mieszka kilka rodzin, tamtejsi słyszeli jego krzyki.

– Żeby tylko krzyki! – skrzywiła się wiedźma. – Żeby tylko krzyki, Marian! – pokręciła z dezaprobatą głową. – Całą noc płakał, jęczał, szlochał i wył – wyliczała. – Ale ludzie z kolonii nie wiedzieli, że to Stasio cierpi i znosi takie męki. Bo skąd mogli wiedzieć?! Jak go banda zaciągnęła do lasu, już zmierzchało. I nikt tego nie widział. Więc pojęcia nie mieli, że kogoś tam męczą. Jak wiecie, nigdy czegoś takiego w naszej wsi nie było. W każdym razie następnego dnia rano na kolonii opowiadali sobie, kto co słyszał i jak to wyglądało. Wyszło na to, że w każdym obejściu słychać było ten sam krzyk i to samo wycie. Tyle tylko, że w jednym głośniej, a w drugim ciszej. Jasio Kurek, którego dom znajduje się na skraju lasu, zastanawiał się nawet, czy by nie zajrzeć w głąb, co się tam dzieje, ale kobieta go nie puściła, bo bała się, że może mu się stać coś złego. I miała rację. Niespokojne czasy idą, mordercy grasują i napadają na niewinnych ludzi. Dworki palą. Zamki i pałace pańskie rabują. Dobra polskie rujnują. Obrazy sławnych wodzów na podpałkę biorą – narzekała. – Skarby w popiół zamieniają. Hołota! Nie dziwota, że kobieta Kurka bała się go samego puścić do lasu. „Nie chodź tam”, prosiła, chwyciła go za rękę i przytrzymała. I nie poszedł. Jakby poszedł, pewnie by i z nim zrobili to samo, co ze Stasiem – wiedźma głośno zaklęła. – Najpierw myśleli na kolonii – opowiadała po chwili – że to jakieś zwierzę wyje. Ale jakie zwierzę mogło tak strasznie wyć, zawodzić i skowyczeć? Jakie?! I to całą noc?! – spojrzała na dziadka Ignacego, który znał się na lesie. Ale dziadek nie zareagował. Więc ciągnęła dalej. – Od wieczora do świtu wył, jęczał i skomlił. Musiał bardzo cierpieć. Jakby mu skórę zdzierali, ogniem ciało przypalali, paznokcie wyrywali. A ci z kolonii słuchali w trwodze i nie mieli spokojnej nocy.

– No dobrze – znowu włączył się wujek Marian. – Słyszeli krzyki, ale czy następnego dnia poszli do lasu, by sprawdzić, co to było? – zapytał.

– Nie, Marian, nie poszli – odparła wiedźma.

– To kto go znalazł?

– Po kolei, nie poganiaj – żachnęła się wiedźma.

Wujek zamknął usta.

– Nie w lesie go znaleźli, a w stawie – zupełnie zaskoczyła wszystkich.

– Jak to nie w lesie? – nie mógł się zgodzić dziadek Piotr.

– Przecież do lasu go zaciągnęli – wsparł go wujek Tośko, wyraźnie mając pretensję do wiedźmy Honoraty. – Sama żeś gadała – z wyrzutem wytknął.

Wiedźma przeczekała atak i szorstko odpowiedziała:

– Starzy, a głupi – fuknęła.

– Jak to? – nie poddawał się wujek Marian, jakby był wtajemniczony w to straszne wydarzenie. – Jak to, Honorato? – wbijał w nią płonące spojrzenie. – Przecież sama mówiłaś, że zaciągnęli go do lasu. Było tak? – nie spuszczał z niej oczu.

– Było tak – odparła. – Tylko że znaleźli go nie w lesie, a w stawie.

Unieśli ramiona.

– Tak, w stawie – potwierdziła i opowiedziała, jak to się stało. – Rano chłopcy z okolicznych wsi paśli na łące koło stawu krowy. Bo przecież to niedaleko Hnilcza, Zawałowa i Chochoniowa – mówiła – a także przysiółka. I jak to chłopcy, ganiali po łące, zajrzeli nad staw i zamarli. Zobaczyli wystające z wody ramię.

– Ramię? – krzyknął wujek Marian.

– Ano ramię – odrzekła wiedźma.

Wujek nie bardzo chciał przystać na to ramię, ale się nie upierał. Pozwolił, by ciągnęła opowieść dalej.

– Jak zobaczyli ramię – mówiła – to się przestraszyli. Bo to byli mali chłopcy, dzieci. I zaczęli się niespokojnie rozglądać. Akurat nadjeżdżał nasz Rysio Włoch, ten, co mieszka koło kościoła. Chłopcy krzyknęli, że umarlak w wodzie. Rysio się zatrzymał i podszedł do stawu. Zobaczył wystającą z wody rękę. Od razu go tknęło, że to może być Stasio. Bo staw był niedaleko lasu. Ruszył pędem do Hnilcza, by zawiadomić sołtysa. Jak zawiadomił sołtysa, zebrało się kilku gospodarzy i pojechali nad staw. Wyciągnęli nieboszczyka z wody i okazało się, że to rzeczywiście Stasio, z kamieniem u szyi. Ale nie od razu wyciągnęli. Bo była tam taka skarpa, znacie okolicę, to i wiecie, że tam jest wysoka skarpa. By Stasia wyciągnąć, trzeba się było porządnie natrudzić. Na dodatek bardzo się zlękli, bo jak go wyciągali, usłyszeli za sobą krzyk. Obejrzeli się, a tu dwaj Niemcy z rewolwerami w rękach. Oficer i żołnierz. Pomyśleli, że już po nich. I że Niemcy uznają, że to ich sprawka. Że oni zamordowali Stasia. Na szczęście okazało się, że Niemcy chcieli tylko Stasia obfotografować, jak leży w wodzie. Dlatego zabronili wyjmować ciało. Wyciągnęli aparaty i zaczęli robić zdjęcia. Dopiero jak go obfotografowali, pozwolili nieboszczyka wyciągnąć na brzeg. Ale gdy nasi go wyciągali, oni dalej fotografowali i coś sobie na kartkach notowali. Najwięcej pstrykali, kiedy nasi odwiązywali kamień u szyi i rozplątywali sznury. A było co rozplątywać. Bo kamień był duży, ale gładki, mordercy musieli omotać go ze wszystkich stron, by się nie wyślizgnął. I nie wyślizgnął się. Niemcy wciąż pstrykali. A oni wyciągali. Jak już odwiązali Stasia od kamienia, wywlekli na brzeg i wtedy opadły im ręce. Stasio miał wydłubane oczy, odcięty język…

– Nie! – matka chwyciła się za twarz.

– A tak! – wiedźma zacisnęła wargi i słychać było, jak zgrzyta zębami. – Tak, Mario! – wyraźnie powtórzyła. – Musimy wiedzieć, co robią z człowiekiem. Bo jak inaczej świat się dowie? – spytała. – No jak? – zatrzymała dłużej wzrok na matce, która wciąż miała zakrytą twarz. A mnie się zdawało, że chyba po raz trzeci coś podobnego słyszałem, jakby jakieś echo się powtarzało. Nie pamiętałem tylko, kiedy i gdzie, i czy to wiedźma Honorata mówiła, ciotka Elza, czy ktoś inny z Rady Starszych… – Musimy wiedzieć, co z człowiekiem robią. Musimy to ludziom mówić – jej głos był stanowczy – by przestrzec resztę świata. – Tak powiedziała, „By przestrzec resztę świata”. – Bo to woła o pomstę do nieba. O pomstę woła! – długo ruszała szczęką, jakby nie mogła sobie poradzić z następnym słowem.

Nikt się nie odezwał.

– Nie tylko wydłubali mu oczy i odcięli język – podjęła i znowu spojrzała na matkę, a matka cichutko chlipała, ale tak cichutko, że ledwie słychać było jej pochlipywanie. Jakby dławiła je w sobie, tłumiła i nie chciała, by ktokolwiek wiedział, że zabija płacz. Ale i tak wszyscy wiedzieli. Zerkali na nią i spuszczali zakłopotani głowy. Jedynie ojciec wyciągnął rękę i położył dłoń na jej ramieniu. Matka się skurczyła.