– Dobre, Andrej! I ty bohatyr!
Młodzieniec dumnie wypiął chudą pierś, jakby jakiś medal dostał.
Stary Cygan szarpał więzy i wył strasznym głosem, a Cyganka trzęsła się i pobielałymi ustami szeptała: – Ludzie… to pan młody… wesele… ślub… – wpadała w obłęd, unosiła ramiona i bełkotała: – Czerwona opaska… żona… goście – rozglądała się. I wtedy dostała cios butem w głowę, opadły jej ręce, a Cygan widząc, jak dowódca mierzy w niego z pistoletu, zastygł i już się nie ruszał. Jewhen przywołał drugiego młodzieńca, grubego byczka, i pokazując drugą dłoń, warknął: – Rąb! – Tamten poczerwieniał na twarzy, stanął nad pniakiem, uniósł siekierę, ale widząc, jak krew spływa z odrąbanej ręki, nagle zbladł, chwyciły go mdłości, rzucił się w krzaki i począł wymiotować.
I wtedy padł strzał.
Dowódca wypalił mu prosto w głowę, a chłopak padł we własne wymiociny.
– Takich nam ne treba! – warknął.
Zapadła przejmująca cisza. Nikt nie pisnął słowa.
– Rozumijete?! – wrzasnął dowódca.
– Chaj żywe Ukraina! – ryknęli siekiernicy.
Od tej chwili akcja potoczyła się szybko i przebiegała bez najmniejszych zakłóceń. Kolejni dwaj młodzieńcy, jeden po drugim, odrąbali stopy panu młodemu, a na końcu trzeci odrąbał mu głowę, która potoczyła się pod nogi dowódcy. Dowódca kopnął ją jak piłkę, czym wywołał chichot całej bandy. Kiedy pozbyli się ciała, wrzucając je do stawu, zabrali się za starego Cygana. Przywiązali go do drzewa i kazali młodym bandziorom ustawić się w kolejce z siekierami, rzucać nimi i celować w głowę. Dowódca z zastępcą z boku przyglądali się tej scenie. Pierwszy, zamiast w głowę, trafił obuchem w brzuch. Cygan skręcił się z bólu, a przerażony młodzieniec stał z otwartymi ustami i patrzył nieruchomo na dowódcę, spodziewając się najgorszego. Jednak herszt tym razem był łaskawy. – Rzucaj, rzucaj – mruknął dobrotliwie. Młodzieniec szybko stanął na końcu kolejki, splunął w garść i mocno uchwycił stylisko. Siekiery uderzały w uda, ramiona, łydki, a w końcu w twarz, rozłupując ją na dwie części, krew tryskała jak z fontanny, rozlewała się po ziemi i wsiąkała w grunt. Chłopcy z coraz większym zapałem ćwiczyli rzuty, ale Cygan wciąż żył. Stał z opuszczoną, krwawiącą głową, nic już nie widział, krew zalewała mu oczy, twarz, szyję, pluł nią i nie mógł już złapać tchu, gdy błysnęło ostrze i z wielką mocą wbiło się bokiem w szyję, przecinając tętnice i martwa głowa zawisła na piersi.
Stara Cyganka zdawała się już nic nie widzieć. Miała spuchnięte oczy i wydawało się, że też i nie rozumie, co się wokół niej dzieje. W kółko, monotonnie, w jakimś chorym rytmie i spoczwarzeniu umysłu powtarzała: – …córka… ślub… świniak… wesele… czerwona opaska na głowie… córka… wesele… – mamrotała, a w jej oczach płonęły ognie obłędu.
Były przy niej dzieci, dwie czarne dziewczynki z dużymi zapłakanymi oczami wystawiały tylko głowy spod kilku spódnic matki, a większy nieco chłopiec o jaśniejszej cerze skrył się pod jej ramieniem, jak pod skrzydłami, i coraz ciszej pochlipywał.
Dowódca uniósł do góry dłoń i wskazał dzieci oraz starą Cygankę. Natychmiast podskoczyli do nich mężczyźni, chwycili starą pod ramiona i zawlekli do najgłębszego dołu, a pozostali przynieśli szlochające dziewczynki i chłopca, powsadzali wszystkich do dołów jak rośliny do doniczki, wzięli łopaty i szybko zakopali po szyje. Sterczały tylko nad ziemią trzy czarne główki i nagle posiwiała głowa starej Cyganki.
Dowódca wybrał spośród bojowców czterech najmłodszych, może czternastoletnich chłopców, kazał im podać kosy, a gdy już je mieli w rękach, rzucił:
– Do roboty, bohaterowie!
Stanęli karnie jeden za drugim. Pierwszy się zamachnął i ściął głowę dziewczynki. Po chwili spadła głowa drugiej, następnie głowa chłopca. A na końcu głowa Cyganki.
Rozległo się wycie:
– Chaj żywe Ukraina! Chaj żywe! Chaj żywe!
Dowódca znowu poklepał junaków po plecach i zawołał:
– Oto nasza przyszłość!
Rozległy się brawa, okrzyki, wiwaty, rozdzwoniły się naczynia i polała gorzałka. Starsi obsiedli ognisko i ucztowali.
A cztery pary martwych oczu patrzyło na nich z ziemi.
Nie spodobało się to dowódcy, więc rzucił w stronę młodych, którzy stali pod drzewami i odpoczywali:
– Zagrajcie w piłkę!
I wskazał martwe głowy. Chłopacy natychmiast rzucili się do nich, poczęli je kopać jeden do drugiego, ganiać po polance i strzelać do zaznaczonej dwoma kamieniami bramki.
A gdy uczta trwała w najlepsze i rozległy się śpiewy, usłyszeli przenikliwy, ostry świst. Unieśli głowy, a potężny wybuch wyrwał ich z ziemi i szczątki porozrzucał po całej polanie. Po chwili spadł następny pocisk, w sam środek ogniska, a po nim kolejny i nikt już nie żył.
Chłopiec na drzewie jeszcze przez jakiś czas nasłuchiwał, a potem szybko zsunął się z drzewa i uciekł. Trafił do naszego sołtysa i wszystko opowiedział.
Wiedźma Honorata opadła na ławę i szepnęła:
– Dajcie coś pić.
Matka szybko wstała i już nabierała wody.
A ja wciąż siedziałem z otwartymi ustami. Chatę bez słowa opuszczali dziadkowie, wujkowie i ciotka Elza. A na końcu powlokła się za nimi wiedźma Honorata. Gdy stała na progu, odwróciła się jeszcze na moment i burknęła do ojca:
– Sowieci, Janek.
Ojciec się nie odezwał.
Patrzył w okno i zaciskał pięści.
Chłopcy, nie róbcie nam wstydu
Nikt dokładnie nie wie, jak było naprawdę.
Kiedy odbyło się to słynne zebranie? Jaki miało przebieg? Kto w nim uczestniczył? Kto je zorganizował? W którym miejscu? A w końcu – kto przewodniczył?
Te i inne pytania cisną się na usta.
Dlatego zaczynamy poszukiwania, swoiste śledztwo.
By zrekonstruować zaistniałą sytuację, niezbędne są jednak podstawowe informacje.
Chcemy, by rekonstrukcja przebiegała sprawnie i należycie, by fakty układały się zgodnie z logiką czasu, a prawda dominowała.
Ale nie jest to takie proste.
Po pierwsze, nie znamy daty.
Żaden ze świadków tamtych wydarzeń nie jest nam w stanie podać dnia, godziny ani minuty. Pal zresztą licho godzinę i minutę. A nawet dzień. Żaden ze świadków nie pamięta także miesiąca i roku. A to przecież historia wciąż żywa. Ludzie nadal ją przeżywają. I do niej wracają. Jednak pamięć płata figle. Powiadają tylko, że była to jesień. Fakt ten potwierdza wielu świadków, niemal wszyscy, Halina Jagła, Karolina Wilga, Stary Hucuł, Wiejski Garbus, Kulawa Zośka, Ślepy Franio, Joachim Birka, a nawet Stary Cep. Waha się tylko Brodaty Konar. Mniejsza o to, że to dość dziwne nazwiska i nazwy. Od razu wyjaśniam. To nie żadne nazwiska i nazwy. To przybrane imiona, pseudonimy i przydomki, ponieważ każdy z ich właścicieli boi się wystąpić pod własnym nazwiskiem.
Nie będę komentował tego faktu. Informuję tylko, że tak było. I tak jest do dzisiaj. Żaden z nich za żadną cenę nie poda swojego nazwiska. Jedni twierdzą, że się boją, bo bandyci wciąż żyją, a drudzy, że nie chcą brać odpowiedzialności za to, co napiszę, bo nie wiedzą, jaki ostatecznie kształt historia ta przybierze.