To jedno jest pewne.
Potwierdzają to jeszcze dodatkowe fakty.
Po pierwsze, zanim doszło siedemnastego sierpnia 1944 roku do napadu na naszą wieś, ukraińscy sąsiedzi powiadomili mieszkających blisko Polaków, by się ukryli. Niektórych sami schowali w swoich domach, na strychach, w piwnicach lub w stodołach. Dzięki temu tej nocy zginął tylko jeden Polak, Wacio Guz, który wlazł banderowcom w oczy i go zabili. Ale nie męczyli, nie torturowali jak innych. Zrabowali majątek, narzędzia rolnicze, naczynia, jeśli ktoś miał – kosztowności, sztućce, ubrania, obuwie, kapy, brony, pługi, powrzucali wszystko na wozy, zaprzęgli skradzione konie i uciekli. Byli to napastnicy z sąsiednich wsi. A druga grupa podpalała domy i szła z żagwiami od chaty do chaty, by zniszczyć dobytek.
I to by się zgadzało z ustaleniami w czasie ostatniej fazy zebrania, gdy nasi Ukraińcy podjęli uchwałę, że nie będą swoich mordować. Będą tylko grabić i palić. Ale nie zabijać. I jak wiadomo, albo nie wiadomo, tak się stało.
Ale posłuchajmy, co mówi ostatni i wyjątkowo wiarygodny świadek, Rysio Buczek. A właściwie nawet dwoje świadków, bo jego ówczesna dziewczyna, Kasia Toporek, i on. Byli na spacerze, omawiali przygotowania do ślubu. Oboje byli młodzi. Kasia miała osiemnaście lat. Rysio dziewiętnaście. Byli zakochani po uszy. Bez siebie nie potrafili godziny spędzić. Dlatego wykorzystywali każdą porę, by być blisko jedno drugiego, rozmawiać, marzyć, radować się sobą i planować własną przyszłość. Właśnie skręcili koło kościoła. Wieczór był cichy. W chatach paliły się lampy. Dobrze to pamiętają. Gospodarze zaganiali krowy do obór. Poili konie. A młodzi długo spacerowali pomiędzy sadami. Kryli się wśród drzew, trzymali za ręce i mieli już skręcać do domu Kasi, kiedy usłyszeli jakieś głosy. Buczek zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać.
– Chodź, Rysiu, to Ukraińcy radzą – powiedziała Kasia. Ale on stał i słuchał. – Chodźże – naciskała.
Pora była późna, spacerowali długo, a ona chciała jeszcze matce pomóc i nalegała, by się pospieszył. Jego jednak zaintrygował głos, który usłyszał. Znał ten głos. To był głos jego sąsiada, Saszy Dłubaka, porządnego Ukraińca, przyjaciela jego ojca. Dłubak kogoś przekonywał, że to ostatnia szansa, by się pogodzić z Polakami. I Buczek chciał tego posłuchać, jednak Kasia ostro go osadziła: – Radzą już od kilku dni – powiedziała. – Nie ma czego słuchać. To mordercy! – miała żal do Ukraińców. Połowę jej rodziny na Wołyniu wymordowali. – Chodźże! – ponaglała. – Wiecznie spiskują – rzuciła. – Wiemy, do czego są zdolni! – była nieufna, pełna goryczy. – Rezuni! Dzieci na pal wbijają! Kobietom piersi odcinają! Księżom w kościołach głowy siekierami odrąbują! Nie mogę ich słuchać! – wylewała się z niej gorycz.
Pojawiają się więc nowe informacje. Że Ukraińcy obradują już od kilku dni. Nie jeden dzień, a kilka. Mogło więc być tak, że każdy ze świadków w innym dniu ich podsłuchiwał. To rzuca nowe światło na całe zdarzenie. I każdy na swój sposób miał rację. Bo raz mogli obradować w szkole, raz w bibliotece, a raz w kooperatywie. To by jakoś tłumaczyło poszczególne wątki z tych relacji. Nieoczekiwanie Kasia Toporek porządkuje nam całą historię. Jak to warto nieraz wysłuchać nawet nieistotnych z pozoru wskazówek. Kasia naciskała, że chce do domu, a Rysio się uparł, że na chwilę zostanie.
Przekonywał ją, że to ważne, co się tam dzieje, bo może i ich dotyczyć, więc posłucha, co mówi jego sąsiad, Dłubak, i w ogóle chce wiedzieć, o czym gadają. Kasia oznajmiła, że skoro tak, niech sobie słucha, była lekko obrażona, ale opanowała się, uspokoiła i oznajmiła, że sama pójdzie do domu. Ma blisko. Zaledwie kilka kroków. Ale Buczek nie pozwolił jej samej odejść, wziął pod ramię, powiedział, że szybko ją odprowadzi i wróci, bo – powtórzył – bardzo go to interesuje, a potem odwiedzi ją znowu, jeszcze przed snem, i pożegna się. Kasia się zgodziła i tak zrobili.
Buczek odprowadził ją do furtki i wrócił pod bibliotekę.
Zdziwił się bardzo, że okno było otwarte. Mógł bez kłopotu ukryć się w krzakach, nikt go nie zauważy, i słuchać, o czym rozmawiają. Pomyślał też, że niezły byłby z niego szpieg. Czyżby nie zdawali sobie sprawy, że wszystko, co mówią, dociera także tutaj, zastanawiał się. Ale gdy zaczął się wsłuchiwać, poznał, że byli już dosyć pijani. Nie kontrolowali się. I to by tłumaczyło całą sytuację. A być może tak byli zadufani i pewni swego, tak bardzo butni, zuchwali i aroganccy, że nie liczyli się już z niczym i nikim. I robili, co chcieli. Nie musieli ukrywać swoich tajemnic. Bo i tak wszyscy wiedzieli, że mordują Polaków. Co tu było do ukrywania. Gdy tak rozmyślał, chowając się w chaszczach, usłyszał jak Dłubak zachęca, by podjąć jakąś uchwałę czy rezolucję. Miała być krótka i jednoznaczna. Tak powiedział. Krótka i jednoznaczna. I usłyszał, jak Dłubak mówi.
– Uwaga, koledzy! – krzyknął. – Uspokójcie się.
Hałasy ustały. A on zawołał:
– Kończymy zebranie! Musimy tylko przegłosować nasze postanowienie. I przekazać do władz wyższych.
Rysio pomyślał, że to ostatnia faza zgromadzenia. Niewiele się pomylił. Bo zanim Dłubak ogłosił, co miał do ogłoszenia, odezwała się jeszcze jakaś kobiecina i poprosiła:
– Chłopcy, nie róbcie nam wstydu. Błagam was. Nie kompromitujcie nas przed światem. Nie mordujcie Polaków. Idźcie i walczcie. Ale nie mordujcie niewinnych, śpiących kobiet i dzieci.
Wsłuchał się w ten głos i poznał kobietę spod kościoła, Olgę Rybak. Tam mieszkała. Tak, to na pewno była ona, pomyślał, dobra, zawsze uśmiechnięta i serdeczna Ukrainka. Mieszkała między Polakami. Nasłuchiwał, czy ktoś jeszcze po niej wystąpi. Ale nikt się już nie odezwał, tylko jakiś przepity, chrapliwy głos burknął:
– Przestrzegałem was, durnie. Zapłacicie za to!
– Milcz! – skoczył na niego Dłubak. I tamten się już nie odezwał.
– Postanawiamy – Dłubak zamilkł na chwilę, coś tam wymamrotał i jeszcze raz zaczął: – Postanawiamy… my, Ukraińcy ze wsi Hnilcze, postanawiamy, że będziemy rabowali i palili, ale nie będziemy mordowali.
Olga Rybak znowu jęknęła:
– Nie trzeba, chłopcy. Nie trzeba. I palić nie trzeba. I rabować nie trzeba.
Dłubak szybko ją uspokoił. I kobieta zamilkła.
– Kto za? – spytał, a Rysio wychylił głowę, by spojrzeć w okno. Zobaczył kilkanaście uniesionych do góry rąk.
– Siedemnaście za – ogłosił Dłubak.
– Kto przeciw? – znowu spytał.
Rysio doliczył się pięciu głosów, ale się pomylił.
– Osiem – powiedział Dłubak. I dodał: – No to przegłosowaliśmy. Reszta na zebraniu zarządu. A zebranie zarządu zwołam za kilka dni. Możemy się rozejść – uniósł rękę. – Chwała Ukrainie! – krzyknął. – Chwała! Chwała! Chwała! – trzykrotnie powtórzyli.