Выбрать главу

W domu zbierała się Rada Starszych, dziadkowie, wujowie, ciotki, kuzyni i radzili, co robić dalej. Już wiedzieliśmy, że Wołyń spłynął krwią. Nie znaliśmy jeszcze tylko pełnych liczb, całego koszmaru zniszczenia, degradacji człowieka i natury ludzkiej, ale dowiedzieliśmy się wszystkiego wiele lat później. Okazało się, i to już dzisiaj wiemy na pewno, że na Wołyniu Ukraińcy wymordowali ok. 60 tysięcy Polaków. A na całych Kresach co najmniej 200 tysięcy.

Mordowali też swoich, którzy ich nie słuchali. Albo pomagali polskim sąsiadom.

Ofiarami padali także Ormianie, Czesi, Rosjanie, Cyganie, ukryci po lasach Żydzi. Świadkowie przywoływali mrożące krew w żyłach sceny. A ja plątałem się między nogami dorosłych i nasłuchiwałem, coraz bardziej przerażony, słysząc opowieści o tym, jak banderowcy żywcem wrzucają ludzi do studni, jak dzieci spalają w piecach, jak przywiązują mężczyzn do drzew i ćwiczą celne uderzenia siekierą, odcinając głowy, piłami tnąc ciało, odrąbując ręce i nogi. Moja wyobraźnia napełniała się demonami zła, moje uczucia były poranione, a ja pogrążałem się w smutku i strachu.

Powoli zamieniałem się z pogodnego, radosnego dziecka w wystraszone zwierzę, które kryje się w ciemnościach i cichutko pojękuje pod łóżkiem, skryte wśród pajęczyn.

To nie opowieść z bajki.

To realny, konkretny świat.

Zamieniałem się w szczura, którego goni potwór i oślepia krwawymi oczami. Wyobraźnia ten świat koszmaru powiększała i zwielokrotniała.

Nieraz wyciągała mnie matka spoconego, jąkającego się i chorego spod łóżka, unurzanego w kurzu i zapłakanego. A przecież nigdy do tamtego czasu się nie jąkałem, niczego się nie bałem. Teraz zaś płakałem ze zdławionym gardłem. Płakałem głośno i płakałem w sobie, po cichu. Coraz częściej płakałem w sobie. By nikt nie słyszał. Był to szloch wewnątrz mnie, w głębi, głuchy i pełen bólu.

Te straszne opowieści trwały miesiącami i latami, aż nadszedł październik 1943 roku, gdy do naszej wsi przyjechał wóz z obcymi mężczyznami. Chcieli rozmawiać z księdzem Kowalczykiem. Ale ksiądz zdołał uciec. Zabrali więc ze sobą jego siostrzeńca, Stasia Rybickiego, którego znałem, a który przebywał akurat wtedy na plebanii ze swoją matką. Wsadzili go na wóz i powieźli w stronę lasu. Później jego martwe ciało leżało na plebanii, a ja na nie patrzyłem. Matka mnie zabrała, kiedy już gromadziła się tam wieś. Ludzie załamywali ręce i nie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. To była pierwsza śmierć w naszej wsi zadana przez Ukraińców. Patrzyliśmy na ciało bez oczu, języka, poranione, straszne. Wcześniej jacyś Niemcy robili mu zdjęcia. Miał osiemnaście lat. Śnił mi się potem po nocach.

Tamte zbrodnie do dzisiaj wdzierają się do moich snów i zrywają mnie z łóżka.

A rodzina słyszy co jakiś czas w nocy rozdzierające serca krzyki, rwany szloch i głuchy płacz. Po tylu latach.

Od tamtej pory już na mojej twarzy nie było widać uśmiechu. Przestałem się śmiać, uśmiechać, być wesołym. Musiała to zauważyć matka, bo któregoś dnia powiedziała cicho do ojca:

– On się już nie uśmiecha. Siedzi całymi dniami pod łóżkiem, kryje się po kątach, dziczeje nam. A było to takie radosne dziecko.

Ja to słyszałem i na zawsze zapamiętałem.

Dziecinny, niewinny uśmiech został zamordowany na zawsze.

Moje dzieciństwo również zostało zamordowane.

Demony mroków skakały wielkimi krokami po mojej ziemi i w początkach marca 1944 roku przyszła porażająca wiadomość, że w naszym województwie mordują już całe wioski. Nie pojedynczych ludzi czy wybrane rodziny, tylko całe miejscowości. I wycinają w pień. Nie gdzieś tam daleko. Tylko za miedzą. Następowały mordy zbiorowe.

Wciąż najgorszy był ten dawkowany strach, te jego mroczne fale, które jak czarne morze otaczały nas ze wszystkich stron.

Śmierć nadchodziła powoli, ale zewsząd słychać było jej kroki. I jęki ofiar.

28 lutego 1944 roku została napadnięta przez oddziały UPA oraz pododdziały ochotniczej 14. Dywizji SS „Galizien” i spalona duża polska wieś, Huta Pieniacka. To już było niedaleko Złoczowa, w powiecie brodzkim, dokąd nieraz jeździłem z ojcem na zakupy. Teraz tam diabeł rozpostarł mroczne skrzydła.

Kilka dni później usłyszałem na własne uszy, że bandyci zapędzili ludzi do stodół, stodoły oblali benzyną i podpalili, a w środku umierali w okropnych męczarniach kobiety, starcy i dzieci.

Te obrazy moja pamięć także musiała zamknąć w sobie. I musiałem z tym żyć. Znowu narady starszych. Znowu ich smutne twarze, opuszczone głowy, bezradne spojrzenia. Krążyli wokół siebie, niepewni dnia ani godziny. I dławili strach. Pewnie taki sam, jaki i mnie dusił. Ten strach powodował, że ludzie umierali. Serca nie wytrzymywały. Niektórzy wariowali. W sąsiedniej wsi silna, zdrowa kobieta chodziła z obłędem w oczach od chaty do chaty i pytała, czy jej rodzina żyje. Nie poznawała swojej rodziny. Jakiś mężczyzna targnął się na życie. Nie wytrzymał napięcia.

Ludzie uciekali z domów.

A ja znowu kryłem się po kątach jak przerażony szczur, spocony i drżący.

I tak dzień w dzień, noc w noc. Cios za ciosem.

Jak nie Huta Pieniacka, to Podkamień, jak nie Podkamień, to Palikrowy, jak nie Palikrowy, to Panowice. Już tego nie wytrzymywaliśmy.

Znowu zbierali się starsi i wymieniali te nazwy. Panowice były bardzo blisko. Chodziłem tam z matką pieszo, na bosaka. Do krewnych, znajomych. I oto bandy zaatakowały już Panowice, typową polską wieś. Napadli 15 sierpnia 1944 roku. Płonącą wieś widać było z daleka jak na dłoni. Ludzie widzieli płomienie, ogień, dym, ale nic nie mogli zrobić. Słychać było strzały, serie z karabinów maszynowych. Śmierć nas okrążała. Mój kuzyn i imiennik, Stanisław Srokowski, zginął tam w płomieniach. Nikt już nie spał tej nocy.

Dwa dni później banderowcy napadli na moją wieś, na Hnilcze.

Z tamtej atmosfery wzięły się też tamte opowiadania. Wydawca pisał:

„Polskie Kresy wytworzyły własną piękną legendę, zrodziły takich gigantów literatury jak Mickiewicz, Słowacki, Herbert i Miłosz, ale stały się też ziemią kaźni i straszliwych zbrodni. A zbrodnie te, dokonywane w latach 1939–1945 na Polakach przez ukraińskie formacje nacjonalistyczne, odbijały się jak echo hańbą odwetu”.

Nienawiść spotkała się z bardzo życzliwym, a nawet entuzjastycznym przyjęciem krytyki i czytelników. Bardzo szybko została przetłumaczona na język hebrajski. I wyróżniona nagrodą Mackiewicza. To książka o tamtych czasach, o konflikcie sumienia i dramacie ludzkiej godności, a także o pamięci, o której Kardynał Stefan Wyszyński pisał: «Gdy gaśnie pamięć ludzka, dalej mówią kamienie»”.

A krytycy dodawali:

„Dusza płacze […] z tą książką jest tak: usiądziesz, weźmiesz do ręki i już nie wypuścisz, dopóki ostatniej strony nie przeczytasz […] Wspomnienia są po prostu przerażające. […] nie przypominam sobie tak ekstremalnych, szczegółowych opisów torturowania zarówno dorosłych, jak i dzieci. Ze względu na drastyczność przedstawionych wydarzeń zakwalifikowałam tę książkę do «męskiej rzeczy».[…] lektura obowiązkowa dla każdego Polaka; kto tej książki nie przeczyta, sam siebie skrzywdzi; książka, którą się pamięta latami”. jolad6; (http://jaczytam.blox.pl/2012/11/Ksiazki-ktore-sie-pamieta-latami-Nienawisc.html)