Выбрать главу

Matka łkała i przestraszona chwyciła dziadka Piotra za ramię, wcisnęła twarz w jego pachę, jakby nie była w stanie nie tylko słuchać, ale i oglądać mówiącej wiedźmy.

Ta jednak, nie zważając na zachowanie matki, z okrutną determinacją ciągnęła:

– Do dzieci skoczyło kilku zbirów, porozcinali sznurki i zaczęli te małe jęczące aniołki przybijać gwoździami do stojącego w pobliżu drzewa, w ręce i nogi wbijali hufnale, którymi się podkuwa konie, i półmartwe ciałka okręcali sznurami, jakby dawno zaplanowali tę robotę, aż powstał pogański wianek z dzieci, straszny wianek śmierci, który oplatał młody grab i wyglądał jak koszmarny obraz z piekła rodem. Na dodatek kazali na to młodej matce patrzeć. Ona nie miała już siły do życia, ledwie dychała, mrużyła oczy i nie rozumiała, co się wokół niej dzieje. Leżała uniesiona na pagórku i cichutko pojękiwała, już bez pamięci. A jej pisklęta konały na drzewie spętane sznurami. Jednak i tego im było mało. Rozebrali Jankę do naga i wrzucili do rzeki, ale pilnowali, by się nie utopiła, tylko by woda obmyła z brudu, kurzu i krwi jej ciało, a kiedy była już opłukana, wyciągnęli ją na brzeg i najstarszy z nich, najważniejszy w tej grupie, Arkadij Koromysło, zapamiętam to nazwisko do końca życia, powiedział, że teraz zabawią się w doktora, na co hałastra z wozu ryknęła z zadowolenia, bo pewnie wiedziała, co to znaczy, wyjęła noże i rzuciła się do leżącej na brzegu Janki.

Najstarszy przywołał spośród nich osiemnastoletniego może chłopaka i powiedział:

– Ty Karp, student, na doktora się wybierasz, tak?! – szczeknął szorstko, patrząc w oczy chłopakowi, jakby sprawdzał, czy zawaha się choćby na sekundę, ale Karp trzasnął obcasami, skinął głową i wyrecytował: – Ma się rozumieć, kapitan Arkadij, uczę się na doktora. Chwała Ukrainie! – wyprężył się jak struna i wpatrywał się w dowódcę.

– Skoro tak – oznajmił Koromysło – to pokaż nam, co będziesz leczył w środku człowieka – skrzywił się paskudnie i kiwnął na studenta palcem. – Co tam między żebrami i niżej człowiek ma? – spytał. – Jest trochę tutaj naszych ukraińskich sokołów, niech się też nauczą czegoś nowego i pożytecznego – rozejrzał się po młodych twarzach. – Prawda, sokoły? – rzucił w ich stronę. – Chcecie się nauczyć, chłopcy?

– Chcemy! – ryknęli. I już gotowi byli spełnić każdy jego rozkaz.

– No, to do roboty, Karp – skinął głową Koromysło. – Bierz nóż i do dzieła! – huknął.

Chłopak wyjął zza pasa długi ostry nóż i ruszył w stronę nagiej, leżącej z podkurczonymi nogami, jęczącej Janki… – wiedźma zagryzła wargę i objęła pełnym bólu spojrzeniem dziadka Ignacego. – I to było, Ignac, piąte nieszczęście… – pokręciła głową i opowiadała: – Za nim rzucili się pozostali i gdy pochylił się z nożem nad Janką, otoczyli go ze wszystkich stron i czekali na rozkaz dowódcy. Koromysło zbliżył się ostatni, szedł wolno, jakby z namysłem, a gdy stanął nad ciałem, wskazał palcem czterech najsilniejszych i powiedział: – Chwyćcie ją za ręce i nogi i trzymajcie, by się nie ruszała. A reszta oglądać! Do dzieła, Karp! – zachęcił studenta. – Pokaż, na co cię stać. Ukraina potrzebuje dzielnych i mądrych synów – kwaśno się uśmiechnął. – Musisz udowodnić nam wszystkim, że będziesz dobrym lekarzem – ironicznie się zaśmiał. Karp odkaszlnął, szczęki mu się poruszyły, spojrzał na Jankę, która już dostała pomieszania zmysłów, cierpienie i ból odebrały jej rozum, miała zamknięte oczy i tylko cichutko chlipała i pojękiwała.

– Tnij! – burknął Koromysło.

Chłopak wbił nóż w brzuch i począł żywe ciało kroić.

Matka zatkała uszy i jeszcze mocniej wtuliła głowę w pachę dziadka. Dziadek Ignacy zgrzytnął zębami. Dziadek Piotr niemo poruszał wargami. Modlił się. A ciotka Elza miała zamknięte oczy i kiwała się do przodu i do tyłu. Jej twarz zmieniła się nie do poznania, pożółkła i zsiniała, wystąpiły na niej ciemne i rude plamy, a nos się wydłużył.

– Janka targnęła się – opowiadała wiedźma – zawyła z bólu, szarpnęła się raz i drugi, lecz czterech byczków silnymi ramionami mocno ją trzymało przy ziemi i mimo że wyrywała się, przygniatali ją buciorami i naciskali na ramiona. A ona wiła się i skomliła.

Nie podobała się ta szarpanina i płacz Janki hersztowi. Rozejrzał się po swoich i zobaczył drobną, szczupłą dziewczynkę, z jasnymi oczami i z warkoczami na plecach, dziecko prawie, kiwnął na nią palcem i spytał, czy chce zostać bohaterką.

– Chcę! – pisnęła, nagle pobladła.

– To podejdź tu – rozkazał.

Gdy się zbliżyła, pokazał palcem Jankę i pogardliwie rzucił:

– Przeszkadza mi jej jęczenie. Musimy uciszyć tę polską jaśnie panią.

Dziewczynka stała zdezorientowana.

– Która ma igłę i nici? – spytał młode kobiety zbite w gromadkę.

Rozległy się szmery, szepty, ciche rozmowy.

– No, szybciej tam – ponaglił. – Szyłyście sobie suknie w kościele – przypomniał.

– Mam! – krzyknęła jedna i uniosła do góry rękę z motkiem nici i dużą igłą.

– Daj to naszej Oksanie – wskazał wystraszoną młódkę.

Tamta chwiejnie podeszła do niej i wręczyła igłę i nici. Dziewczynka z lękiem patrzyła na dowódcę.

– Zaszyj jej gębę, by nie jęczała – rozkazał herszt. Zrobiła się cisza jak makiem zasiał.

Oksana podeszła do Janki, pochyliła się nad nią i chciała jej dotknąć, ale Janka odwróciła gwałtownie głowę.

– Chłopcy – warknął herszt – uspokójcie ją.

Dwóch drągali chwyciło Jankę za włosy i butami przygnietli je do ziemi. Dwu innych trzymało ją za głowę. Oksana zacisnęła zęby, wbiła igłę w wargę, przeciągnęła nitkę i zaszywała usta. Nikt nawet nie pisnął. Pot spływał jej po twarzy, ale ona uparcie szyła. Kiedy skończyła i Janka już nie mogła otworzyć ust, Oksana była mokra jak mysz i czerwona po uszy.

– Oto nasza bohaterka! – dumnie oznajmił herszt.

I wtedy rozległy się brawa, wołania i okrzyki. Patrzyli z podziwem, jak wódz gładzi jej policzki i woła: – Jak widzicie, wielki duch może być nawet w tak drobnym ciele! Ukraina nie zginie, mając takie silne charaktery – chwalił ją. A Oksana dyskretnie wycierała sobie pot z twarzy.

– Chaj żywe Ukraina! – zawył tłum.

– Chaj żywe! Chaj żywe! – powtórzyli.

– No, a teraz ty, Karp – zwrócił się herszt do studenta. – Dokończ dzieła – z ironicznym spojrzeniem wskazał nagie ciało Janki.

Karp już się nie wahał ani sekundy. Pruł brzuch, kroił z góry do dołu aż pokazało się wnętrze… – wiedźma ciężko westchnęła i częściej przerywając swoją opowieść, ciągnęła – …Janka krzyknęła… i tak wiła się z bólu… tak strasznie kopała nogami… że doskoczyło do niej jeszcze kilku innych… przygnietli ją kolanami… i już się nie ruszała… A student kończył krojenie. Kiedy rozpruł już brzuch… herszt mlasnął jęzorem i pochwalił go.