– Harny sokił! – rzucił w stronę chłopaka. – Kroi jak chirurg – cmoknął z zadowolenia.
A stado zwyrodnialców pochyliło się nad ciałem i patrzyło chciwie, jak ich kolega rozchyla płaty brzucha i pokazuje poszczególne części ludzkiego organizmu. Janka straciła przytomność i leżała bez ruchu.
– Te skłębione kiszki na dole – wskazywał student – to jelito cienkie. – A wiszący nad nim motłoch gapił się w brzuch Janki z otwartymi gębami, zerkał też na jej piękne, kształtne piersi i ciężko sapał. – A to, co otacza cienkie kiszki i okrąża je dookoła, to jelito grube – tłumaczył student. – Wygląda jak długi skręcony wąż składający się z gładkich pierścieni – wyjaśniał.
– Brawo, Karp! Znasz się na rzeczy – z uznaniem powiedział dowódca.
– A to po lewej, duże… – pokazał student końcem noża – to żołądek – obrysowywał kształt i zaznaczył, jak daleko sięga. – Dochodzi do żeber – zatrzymał koniec noża na szczycie.
– A to na skraju, na lewo od niego, to co? – spytał jakiś osiłek.
Musiał tym zyskać sobie uznanie Koromysły, bo dowódca poklepał go po plecach i z satysfakcją oznajmił:
– Dobrze pytasz, Opanas, bardzo dobrze. Ukraina potrzebuje takich, co chcą wiedzieć jak najwięcej. Bardzo dobrze.
– To trzustka – wyjaśniał student. – A to duże, co zajmuje prawie cały środek, ciągnie się w górze pod żebrami i sięga prawej strony brzucha, to wątroba. Jest znacznie większym organem od pozostałych.
– Wątroba?! – zdumiał się któryś i rozdziawił jeszcze szerzej gębę.
– Twoja wątroba, Ołeksander, gdy się nachlasz, wygląda jak poszatkowany worek kartofli – ryknął dowódca, pokazując na potężne brzuszysko młodego grubasa, a pozostali zawtórowali i ryk ten odbił się głośnym echem w niedalekim lesie. Grubas spuścił głowę i ukrył się za plecami kolegów.
– A to w środku? – wypytywał się już inny, chcąc zasłużyć na pochwałę dowodzącego.
– Co? Gdzie? – nie zorientował się student.
– O, tutaj… – tamten pokazał palcem.
– Dwunastnica, między żołądkiem a wątrobą – objaśniał Karp.
– Dobrze, chłopcy, dobrze, dopytujcie.
Dowódca był zadowolony z lekcji anatomii.
– Ukraina na was czeka! Przynoście jej sławę! – nadął się jak indor.
– Wyżej jest jeszcze serce – powiedział student – ale by się tam dostać, trzeba przeciąć klatkę piersiową.
– To tnij! – huknął Koromysło. – Albo nie – zastanowił się. – Niech pokaże swój talent Taras – wskazał na drągala z długim nosem i podpuchniętymi od gorzałki oczami.
Taras chwycił nóż i już go unosił do góry, by dźgnąć parujące ciało, gdy student go powstrzymał:
– Nożem nie dasz rady.
– Widzisz, Taras, co znaczy nauka? – Koromysło błysnął ślepiami w stronę draba. Ten poczerwieniał. I zaczął się rozglądać.
– Piła potrzebna – rzucił student. – Specjalna piła – spojrzał na dowódcę.
– Siekierą rąb! – rozkazał Koromysło.
Dryblas skoczył do wozu, przyniósł siekierę, stanął nad ciałem Janki i już się zamachnął, by ciąć, gdy student znowu go powstrzymał.
– Tylko nie za mocno. Byś na wskroś nie przeciął, bo serce uszkodzisz.
Stado ryknęło śmiechem, a byczek się zmieszał. Spojrzał na dowódcę i czekał na jego rozkaz. Koromysło pochylił się nad ciałem i spytał studenta:
– Chcesz, by nie naruszył serca?
– No tak – odparł tamten.
– A dlaczego? – spytał Koromysło, podejrzliwie mu się przyglądając. – Może szkoda ci tej Polaczki?
– Nie! – krzyknął wystraszony Karp. – Nie szkoda mi jej! – zaręczał. – Bih me, nie szkoda! – bożył się, patrząc przerażony w dowódcę.
– Skoro ci jej nie szkoda, to rób operację na sercu – lodowatym głosem nakazał herszt.
Student się zmieszał.
– Jak? – spytał.
– To ja mam cię uczyć, jak!? – szorstko odparł Koromysło. – Ty szkoły kończysz! I ty masz być doktorem.
– Najpierw musimy się tam dostać – student wziął się w garść i pokazywał, co trzeba zrobić. – Należy przeciąć żebra…
– No to tnij – zimno rzucił dowódca. – Ukrainiec się nie waha. Ukrainiec od razu się decyduje! To lekcja odwagi, Karp. I ty musisz innym dać przykład.
– A ty, Taras, nie stój jak kołek – upomniał draba z siekierą. – Podaj naszemu doktorowi narzędzie pracy – ironizował – niech operuje Polaczkę – zjadliwie burczał.
Przerażony student, by nie podpaść hersztowi, wziął od kolegi siekierę, spojrzał na pierś Janki, zamachnął się i siekiera wbiła się głęboko w ciało, trysnęła krew, a Janka zdławionym głosem jęknęła. Wciąż jeszcze żyła. I potworny ból ją ocucił. Podskoczyła i opadła, kopnęła nogami powietrze i już jej nie było. A tryskająca krew oblała twarz studenta i opryskała dowódcę, który gwałtownie się cofnął i skoczył w bok, wściekły na studenta, że tak nieudolnie ciął. Ryknął, by mu podał siekierę, a on sam pokaże, jak należy operować.
Student zbladł jak ściana, nogi się pod nim ugięły, cały drżał. Pewnie myślał, że już z nim koniec.
Koromysło wyrwał z jego ręki siekierę, ślina mu ciekła z gęby i wszyscy myśleli, że za chwilę spadnie studentowi głowa, gdy usłyszeli głośne okrzyki i zobaczyli, że z lasu wyłania się uzbrojony oddział polskich żołnierzy.
Stali jak sparaliżowani. Nie mogli uwierzyć, że to polskie wojsko. Żołnierze runęli na pijaną hołotę. Błyskawicznie ją rozbroili, rzucili na ziemię i powiązali sznurami, które leżały na wozie. Była to zagubiona jednostka, której udało się schronić w lasach przed sowiecką armią. Teraz przebijała się na Zachód.
– I tak to się skończyło, Ignac – wiedźma opuściła głowę.
– Krew, znowu się leje polska krew – burknął dziadek w drętwej ciszy, na nikogo nie patrząc.
A mnie chwyciły mdłości.
Skoczyłem z zapiecka, wybiegłem z domu i wymiotowałem.
Długo wymiotowałem.
Zabić matkę
Nikt by tego wszystkiego nie wytrzymał, gdyby ciotka Elza jednym ciągiem opowiadała. Gdyby te straszne historie zebrała w jednym miejscu. Ale ona rozkładała je na raty, fragmenty, epizody, mówiła z przerwami, jakby chciała Radę Starszych oswoić ze światem prawdziwym, jakiego jeszcze nie znali, choć wydawało się im, że już wystarczająco dużo o nim wiedzą. Przyzwyczajała radę do rzeczy, które nadchodzą. By w niczym nie była zaskoczona. Dawała do zrozumienia, że lepiej wiedzieć, niż nie wiedzieć, przewidzieć, niż nie przywidzieć, bo i tak wcześniej czy później nas to spotka.
Nie bardzo się z takim rozumowaniem zgadzał dziadek Ignacy, bo któregoś wieczoru burknął:
– Lepiej by było, Elza, byś nam tego nie opowiadała.
A matka dodała:
– Dziecko słucha.
Ciotka Elza jednak uparła się przy swoim i odparła:
– Gdyby ludzie nie opowiadali nam świata, gdyby nie mówili, że świat ten jest zły, stałby się jeszcze gorszy. A przez to, że mówimy, zło się trochę cofa, zatrzymuje się, choćby na moment, by sprawdzić, czy już o nim wiemy. I wtedy szukamy ratunku.
Wydało mi się całkiem prawdziwe to, co ciotka mówi. Jak na mój malutki rozum, miała rację. Ale matka strasznie się marszczyła, zerkała na zapiecek i marudziła. I być może to jednak ona miała rację. Gdyż zło się nie cofnęło ani nie zatrzymało.