Policzki Beverly zaróżowiły się wściekle, dziewczyna wzruszyła ramionami.
– Chyba po prostu się obijaliśmy. Rozmawialiśmy i te sprawy… wie pan.
– Rozmawialiśmy i te sprawy – powtórzył Jim. – Rozmawialiśmy i te sprawy? David Pyonghwa leży w śpiączce na izbie przyjęć w szpitalu Sióstr Jerozolimskich. Jego rodzice nie odstępują go ani na krok. Lekarze nie potrafią jeszcze powiedzieć, jak długo pozostanie nieprzytomny. Może kilka dni… może kilka tygodni. Być może do końca życia… A gdybyś ty tam leżała? A gdyby ten ojciec i ta matka byli twoimi rodzicami? Pomyśl o tym. Chcę wiedzieć, co dzisiaj robiliście, i nie życzę sobie odpowiedzi w rodzaju „rozmawialiśmy i te sprawy".
Dolly powoli podniosła rękę. Była oszałamiającą brunetką o wielkich brązowych oczach i odrobinę zadartym nosie oraz figurze, która już przyniosła jej zwycięstwo w wyborach najpiękniejszej dziewczyny w szkole i tytuł Miss Świeżego Soku Pomarańczowego.
– Egzorcowaliśmy nasze strachy – oświadczyła. – Chciałaś chyba powiedzieć „egzorcyzmowaliśmy". Tak jak w Egzorcyście,
– Zgadza się. Pozbywaliśmy się wszystkiego, co najbardziej nas przerażało.
– A ty bałaś się szczurów i myszy, prawda?
Dolly zatrzepotała rzęsami.
– Jak pan się tego dowiedział?
– W ten sam sposób, w jaki dowiedziałem się, że Fynie boi się psów, Mike szerszeni, a Dean ciemności.
Klasa zamarła. Jim wrócił do swego biurka i popatrzył na nich, cały czas uderzając długopisem w otwartą dłoń. Ciszę przerwał łoskot przednich nóg krzesła Rafaela, uderzających o podłogę. Chłopak wstał z miejsca.
– O co chodzi? – zapytał Jim.
Rafael odgarnął z czoła długie czarne kosmyki.
– Dowiedziałem się dzisiaj czegoś, o czym wielu uczniów już wiedziało… że ma pan dar postrzegania rzeczy, których nie mogą ujrzeć inni ludzie. Duchów, upiorów, dokładna nazwa nie odgrywa roli. Tak więc kiedy siedzieliśmy dziś tam na dworze, oczyszczając się z naszych strachów, pan był w stanie ujrzeć, jak nas opuszczają. To dlatego wie pan, czego się kiedyś baliśmy.
Powoli wyszedł na środek klasy. Miał na nogach hiszpańskie buty na wysokim obcasie, które stukały głośno na mozaikowej podłodze. Podszedł do biurka nauczyciela i spojrzał Jimowi prosto w oczy,
– Odprawiłem dzisiejszą ceremonię, ponieważ inni mnie o to prosili. Widzieli, co zrobiłem dla Sandry, jak pozbawiłem ją strachu przed pająkami, i też pragnęli zostać oczyszczeni. Mówiłem już, nie zawsze jestem zwolennikiem oczyszczenia. Strach jest dobry. Strach jest naszym przyjacielem. Człowiek nie znający strachu nie jest bohaterem, lecz głupcem. Ale… tego właśnie pragnęli, więc zastosowałem się do ich życzeń.
– Jak to robisz? – zapytał Jim.
– Nauczył mnie tego mój dziadek. Kiedyś spędzałem każde lato w jego domu w Meridzie. Któregoś ranka bawiłem się w ogrodzie i wąż prześlizgnął mi się po nodze. Krzyknąłem. Krzyknąłem, lecz ogarnęło mnie takie przerażenie, że nie mogłem się poruszyć. To chyba był bardzo mały wąż i pewnie niejadowity, ale to wtedy nie miało znaczenia. Byłem przerażony, myślałem, że umrę. Przerwał, a potem mówił dalej. – Dziadek wyszedł do ogrodu i ujrzał mnie. Podszedł, położył nłi ręce na ramionach i wypowiedział Słowa. Potem wykonał taki gest, jaki widział pan u mnie, i poczułem, jak coś wyślizguje się ze mnie… coś, co z dotyku przypominało węża. Nie widziałem tego. Nie mam pańskiego daru. Ale poczułem to bez wątpienia. I od tamtego poranka nigdy już nie bałem się węży, nigdy. Spokojnie mogą owijać się wokół mojej szyi. Mogą wślizgiwać się do nogawek moich spodni. Już mnie nie przerażają i będzie tak zawsze.
– Więc co to za Słowa? – zapytał Jim.
– Wiem tylko to, co powiedział mi dziadek. Czyli mogę się mylić. Jak już panu wspomniałem, był tylko zwykłym facetem zatrudnionym przy produkcji sizalu. Ale wyjaśnił mi, że te same Słowa wypowiadali kapłani Majów do ludzi, którzy mieli zostać złożeni w ofierze, po to, by nie bali się śmierci.
– A więc powtarzasz te Słowa, machasz rękami, a ludzi opuszczają ich strachy?
– To działa, panie Rook! – odezwała się Fynie. -Wracałam do klasy, kiedy spotkałam pana Wallechinsky'ego z tym jego okropnym psem. Dotychczas na jego widok odwracałam się i szłam w drugą stronę. Ale dzisiaj… wcale się go nie bałam. Przeszłam obok psa i nawet poklepałam go po głowie.
– A co na to reszta? – zapytał Jim. – Czy to… oczyszczenie pomogło i wam?
– Jeszcze nie wiem – powiedział Dean. – Bałem się ciemności. Możliwe, że wciąż się boję. Ale dopóki się nie ściemni… nie mam pojęcia.
– Ja po prostu czuję się lepiej – wtrąciła Maisie. – Czuję się tak, jakbym niczego się nie bała.
– W takim razie – zapytał Jim – co takiego przytrafiło się Davidowi?
Rafael pomasował się po karku.
– Nie jestem pewien. Bał się czegoś, z czym nigdy dotąd się jeszcze nie spotkałem. Jakiegoś koreańskiego ducha. Bardzo trudno było go z niego wyciągnąć. To było zupełnie jak uwalnianie haczyka z rybiego pyska, rozumie pan.
– Ale w końcu zaczął wychodzić? Rafael przytaknął.
– Właśnie miał go opuścić, kiedy zjawił się pan i przerwał rytuał. Wtedy natychmiast do niego powrócił. Chyba przeraził go tak bardzo, że jego umysł nie zdołał sobie z tym poradzić.
– Czyli atak Davida to moja wina?
– Nie wiem – odparł Rafael. – Zależy od tego, na ile chce pan czuć się za to odpowiedzialny. Przecież nie wiedział pan, co pan robi, prawda? Może powinienem był panu wcześniej to wyjaśnić.
– Powinienem był się domyślić – odparł Jim. – Kiedy zobaczyłem te cienie… powinienem był pojąć, co robisz.
Rafael skrzywił się, ale nic nie odrzekł.
– Powiedziałeś mi, że David umrze – ciągnął Jim. – Powiedziałeś mi, że nikt nie jest w stanie nic zrobić. To prawda, czy po prostu chciałeś, bym poczuł się winny?
– Prawda. Strach, który wdarł się do jego wnętrza, sparaliżuje go kawałek po kawałku. Płuca, żołądek, serce, mózg. Kiedy przepędza się czyjeś strachy, należy przepędzić je na dobre, w przeciwnym razie szukają zemsty.
– Jakim cudem strach może się mścić, chłopie? – zapytał Nevile. – Strach to tylko uczucie, nie rzecz.
– Właśnie – zgodził się Jim. – Mówisz o duchu Davida. jak gdyby żył własnym życiem. Przecież tak nie jest, prawda? On istnieje tylko w wyobraźni Davida.
– Widział pan. co wychodziło dziś z pańskich uczniów – odparł Rafael. – Te psy, pająki i inne okropieństwa. Gdzie one istnieją? W pańskiej wyobraźni?
– Nie wiem – przyznał Jim.
– Dokładnie – skomentował Rafael. – Nie wie pan. Ani nikt inny. A to dlatego, że nikt nie wierzy w to, co kapłani Majów przyjmowali jako coś oczywistego: że strach żyje własnym życiem. To nie jest uczucie, proszę pana. To nie jest reakcja systemu nerwowego. To cień w ludzkim wnętrzu, cień, który żyje w mroku, i każdy ma go w sobie. Jedynie Majowie odkryli słowa władne go przegnać. Jim postukał czubkiem długopisu o zęby.
– Jeśli to prawda, dlaczego nie możemy uratować Davida?
– Ponieważ jego strach wyczuje, co zamierzamy uczynić, i proszę mi wierzyć, proszę pana, nie zawaha się przed zatrzymaniem jego płuc czy przerwaniem naczynia w jego mózgu. Strach kocha strach. Strach tuczy się strachem.
– To gadanie przypomina mi gówno – wtrącił Virgil i kilka osób zaklaskało.
– Cóż, istnieje tylko jeden sposób, by się o tym przekonać – stwierdził Jim. – Może pojedziesz ze mną do szpitala, Rafael, i zobaczymy, co możemy zrobić, by przepędzić z niego tego koreańskiego demona?