– To nie zadziała – odparł Rafael. – Nie jestem prawdziwym kapłanem… Nie znam wszystkich sposobów. A jeśli spróbuję przegnać tego ducha i zabiję przy tym Davida?
– Coś ci powiem – odrzekł Jim. – Bez względu na to, kto ma rację, David zasługuje na wszelką pomoc, jakiej możemy mu udzielić. Zwłaszcza ty.
– Nie dysponuję odpowiednią wiedzą, by robić cokolwiek – oznajmił Rafael. -A jeśli on umrze, a jego rodzice wytoczą mi proces? Co wtedy pocznę?
– Nie mów mi, że twoim największym strachem jest lęk przed sprawą w sądzie.
Rafael podniósł głowę, jego twarz przybrała wyzywający wyraz.
– We mnie nie ma strachu, panie Rook. Nie boję się niczego. A czego pan się lęka?
– Wysokości, prawdę powiedziawszy – odparł Jim. – Oraz ciem. Nie potrafię leżeć w ciemności, jeśli w pokoju trzepocze się ćma.
Rafael uśmiechnął się zdawkowo i Jim nagle przypomniał sobie metaforę, jaką chłopak zaproponował dziś rano podczas zajęć: „Ćma przerażenia przysiadła na mym sercu". Zupełnie jakby wiedział, co najbardziej przerażało Jima.
– Jedźmy do szpitala – zdecydował. – Reszta w tym czasie może skończyć Grona gniewu.
ROZDZIAŁ 5
Kiedy dotarli do szpitala, pani Pyonghwa wciąż jeszcze czuwała przy łóżku Davida, chociaż jej mąż wrócił do swego małego supermarketu w dzielnicy Mar Vista, by zamknąć interes.
– Co u niego? – zapytał Jim.
– Bez zmian – odparła. – Powiedział dwa, trzy słowa, ale to wszystko. Nie obudził się.
Jim przysunął sobie krzesło i usiadł przy niej.
– Proszę pani, to jeden z kolegów Davida, Rafael Diaz. Rafael był z Davidem, kiedy zaczął się atak.
– Widziałeś to? – zapytała pani Pyonghwa. – Co mu się stało? To nie były narkotyki, prawda?
– Nie, proszę pani, nic z tych rzeczy – uspokoił ją Rafael. – Próbowaliśmy czegoś… można by to chyba nazwać eksperymentem. Staraliśmy się odkryć, czego się boimy.
– Co takiego? – wybuchnęła pani Pyonghwa. – Co za głupota strzeliła wam do głowy?
– Proszę pani, z całym szacunkiem, to nie była żadna głupota. Próbowaliśmy stawić czoło naszym strachom i pokonać je. rozumie pani?
– Nie rozumiem, bo mój syn skończył tutaj, na łóżku szpitalnym. Rafael odrzucił włosy do tyłu.
– Przykro mi z tego powodu. Wydarzyło się coś nieprzewidzianego. Lecz pan Rook i ja przyjechaliśmy tutaj, by sprowadzić Davida z powrotem.
– To prawda? – pani Pyonghwa skierowała swą złość na Jima. – Co zamierzacie zrobić? Jak wy moglibyście sprowadzić go z powrotem, skoro lekarze tego nie potrafią?
– Davidowi nie dolega nic, z czym mogliby poradzić sobie lekarze – odparł Jim. – Jego problem nie jest natury fizycznej. Ani nawet psychicznej. Ma swe podłoże… hm, w świecie duchów.
– Nie rozumiem – stwierdziła pani Pyonghwa.
– Cóż… czy istnieje coś, co mogło przerazić Davida, kiedy był mały? Bajka na dobranoc? Człowiek spod łóżka, diabeł, coś w tym rodzaju?
– W dalszym ciągu nie rozumiem – powtórzyła pani Pyonghwa.
– Sprawa wygląda tak – odezwał się Rafael. – Kiedy rozmawialiśmy o rzeczach, które nas przerażają, David być może pomyślał o jakimś demonie z dzieciństwa. Może ignorował go przez całe lata… lecz ten strach tkwił w jego wnętrzu, ukrywając się.
– Jak to, ukrywając się?
– Strach nie jest tym, co się pani wydaje. Strach to coś rzeczywistego, jest jak wirus, rozumie pani, jak choroba. I kiedy raz znajdzie drogę do wnętrza człowieka, strasznie trudno się go pozbyć.
Pani Pyonghwa chwyciła Davida za rękę. Kiedy odwróciła się do nich. w jej oczach lśniły łzy.
To mój jedyny syn. Jego ojciec świata za nim nie widzi. Jeżeli coś mu się stanie…
– Proszę pani – Jim położył rękę na jej ramieniu – musi pani spróbować nam pomóc.
– Przychodzi mi na myśl tylko jedna opowieść. Moja babka opowiadała ją mojej matce, a moja matka mnie. To historia Yamy, władcy piekła. Yama był pierwszym człowiekiem, który umarł, gdyż podążył drogą, skąd nie ma powrotu. Yama nosił na głowie hełm przyozdobiony diabelskimi rogami. Jeżeli dziecko będzie niegrzeczne… jeżeli skłamie albo przyniesie wstyd rodzicom… Yama porwie je do piątego kręgu piekieł, otworzy mu pierś i porąbie ją na kawałki, tak by jego demony mogły ją pożreć.
– Fantastyczna bajka na dobranoc – podsumował Jim. – Założę się, że po jej wysłuchaniu żadne dziecko nie ma najmniejszych problemów z zaśnięciem.
– Każda kultura ma swoje opowieści o potworach, panie Rook – skarciła go pani Pyonghwa.
– Oczywiście, przepraszam. – Nie mógł jej powiedzieć, że na własne oczy widział Yamę wyłaniającego się z ciała Davida, przerażającą postać utworzoną z cienia i dymu.
Odciągnął Rafaela na bok.
– Jak myślisz, będziesz w stanie mu pomóc? – wyszeptał.
– Nie wiem – Rafael wzruszył ramionami. – Mogę spróbować. Ale jego strach został zbudzony. Wypowiedziałem dosyć Słów, by zainicjować jego przemianę w fizyczną postać, rozumie pan, co chcę przez to powiedzieć? Jest niewidzialny dla większości ludzi, z wyjątkiem pana, lecz równie realny jak całe kłębowisko zarazków. Tak właśnie wypędza się strach z ludzi… trzeba nadać mu postać, która umożliwi odejście. Lecz ten strach wślizgnął się z powrotem w umysł Davida i teraz zżera go żywcem.
– Jeśli zdołasz przegnać strach Davida… nie spowoduje to uszkodzenia mózgu czy czegoś takiego, prawda?
– Nie wiem. Nigdy przedtem tego nie robiłem.
– Cóż… Co mamy do stracenia? Przynajmniej spróbujmy.
Jim powrócił do łóżka Davida.
– Proszę pani – odezwał się. – Rafael zna pewien zaśpiew, który stosuje się w Meksyku do wyprowadzania ludzi ze śpiączki. Twierdzi, że kilkakrotnie widział, jak się to robi, i chciałby wypróbować ten sposób na Davidzie.
– Zaśpiew? – zapytała podejrzliwie pani Pyonghwa.
– To tylko słowa, proszę pani – powiedział Rafael, Podobno wpływają na ludzkie, no, wie pani… – zakręcił palcem po czole, szukając odpowiedniego określenia – och, fale mózgowe. No, rytm alfa.
– Myśli pan, że to nie jest szkodliwe, panie Rook? – zapytała pani Pyonghwa.
– To tylko słowa, a mogą obudzić Davida ze śpiączki.
– W takim razie zgoda. Jeśli jednak jego stan zacznie się pogarszać, musicie natychmiast przestać.
– Oczywiście – zapewnił ją Rafael. Podszedł do łóżka z drugiej strony i delikatnie położył obie dłonie na czole Davida. Ten wymamrotał coś, ale nie otworzył oczu. – Musi mi pan w tym pomóc – rzekł, zerkając na Jima. Chciał przez to powiedzieć, że tylko Jim będzie w stanie dostrzec demona wyłaniającego się z ciała Davida.
– Zaczynaj – ponaglił go Jim. – Dam ci znać, jeśli coś się zacznie dziać.
Rafael sięgnął do kieszeni i wyjął z niej zielony naszyjnik, podobny do tego, który David miał na sobie w karetce. Nasunął go Davidowi przez głowę i dotknął go pięciokrotnie palcem wskazującym.
Czemu to służy? – zapytał go Jim.
– Później panu wyjaśnię… odparł, kiwając głową w stronę pani Pyonghwa. Najwyraźniej naszyjnik miał jakieś mistyczne znaczenie, a on nie chciał jej niepokoić.
Uniósł obie ręce. Zaczął nucić cicho, a potem zaintonował długą, powtarzającą się frazę w języku, którego Jim nigdy wcześniej nie słyszał, a który jednak wzbudził dziwne podniecenie w jego ciele. Składał się z jakichś gardłowych spółgłosek i ściągniętych samogłosek i mogło się wydawać, że jest to coś między płaczem a śpiewem.
Rafael nucił, powtarzając nieprzerwanie te same słowa i zwroty; Jim niemalże był w stanie mu zawtórować. Xipe totec… xipe totec… tzitzimime… yeccan, yeccan… naualli… Pani Pyonghwa stała pod ścianą, obserwując Davida i z niepokojem przyciskając dłoń do ust. Jim posłał jej szybki uśmiech, starając się dodać otuchy. Żałował, że w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby dodać otuchy jemu. Rafael ciągle śpiewał, lecz David nie okazywał najmniejszych oznak powrotu do przytomności.