Yama wydawał się zapadać w siebie. Głowa i rogi pochyliły się do przodu. Jego ciało powoli implodowało, zwijając się w kulę wirującej ciemności, jedynie kolce i pazury zdradzały prawdziwą naturę demona. W pewnej chwili Jim zaczął już myśleć, że cały pokój spotka podobny los – zassanie przez bezlitośnie narastające przyciąganie Yamy. Czuł, jak oczy wychodzą mu na wierzch, a policzki nabrzmiewają, skrył twarz w dłoniach, by nie stracić wzroku.
Wszystko przyciągane było ku czarnej dziurze będącej ciałem Yamy. Czasopisma przesuwały się po podłodze, szeleszcząc kartkami. Także buty, krzesła, obrazy, owoce.
– Xipe totec! Mictlampa! – wykrzyczał zdesperowany Rafael.
Jim złapał za poręcz łóżka Davida, by uniknąć przyciągnięcia przez zapadającego się w siebie Yamę. Lecz teraz samo łóżko także zaczęło sunąć w bok, potem telewizor spadł ze ściany i eksplodował niczym bomba.
– Yuccan! Yuccan! Mictlampa!
Wśród tego chaosu i latających szczątków Jim zacisnął powieki ze wszystkich sił, powtarzając w myślach „Ratuj nas". Nie był szczególnie pobożny, ale wiedział, do kogo się modli.
Otworzył oczy i ujrzał twarz Yamy wprost przed sobą. W całym swym życiu nie widział niczego równie przerażającego. Składała się z nałożonych na siebie warstw cienia, tak że była w dziwny sposób rozmazana. Oczy ziały kompletną pustką. Za to usta wypełniała taka kolekcja ostrych, krzywych zębów, że Jim nie śmiał nawet osłonić twarzy ręką, obawiając się, że mógłby ją utracić.
– Mictlampa! – wrzasnął Rafael. Dosłownie wrzasnął. Minęło pięć sekund. Dziesięć. A potem z piskliwym, wysokim dźwiękiem, z jakim pociągi metra wjeżdżają w tunel, Yama zassany został pod dywan i za drzwi. Przeszklony panel w drzwiach prysnął z hukiem, framuga zadygotała, a po chwili usłyszeli jedynie odległy trzask i brzęk kolejnych tłuczonych szklanych drzwi i Yama odszedł.
Lekarz podniósł się i pomógł pani Pyonghwa wstać. Jim przykląkł przy rannym strażniku, starając się opatrzyć mu policzek podartym strzępem prześcieradła. Drugi ochroniarz opierał się o ścianę, całkowicie oszołomiony.
Rafael klęczał z pochyloną głową i twarzą skrytą we włosach.
– Wezwę pomoc – powiedział lekarz. – Niech nikt się stąd nie rusza. Nie wiem, co się stało, ale proszę zachować spokój.
– Co z Davidem? – zawołał Jim do Rafaela. Rafael odgarnął dłonią włosy i spojrzał na podłogę.
– David? Słyszysz mnie, David? Nic ci nie jest, chłopie?
Pani Pyonghwa obeszła łóżko drobnym krokiem kobiety w szoku.
– David? To ja, twoja matka.
David leżał na boku, z twarzą wciśniętą w dywan. Jasnoniebieska piżama spryskana była krwią, lecz Jim domyślał się, że była to krew Rafaela. Pani Pyonghwa przyklękła przy nim i delikatnie odwróciła mu głowę.
– David? Słyszysz mnie?
Twarz Davida była nabrzmiała i posiniaczona, przez czoło biegła ukośna szrama. Lecz powieki zatrzepotały, a potem uniosły się i chłopak spojrzał na matkę tak, jak gdyby widział ją pierwszy raz w życiu.
– David? To ja, twoja matka.
Chłopiec spróbował usiąść. Jim i Rafael pomogli mu i oparli go plecami o stolik.
– Co się stało? – zapytał. Obejrzał dokładnie cały pokój… wybebeszone łóżko, potrzaskane obrazy, powywracane meble. – Gdzie jestem? Co się dzieje?
Rafael oddarł pokaźny trójkątny kawał prześcieradła i przycisnął go do ramienia, ale materiał zdążył już ściemnieć od krwi.
– Oczyściliśmy cię ze strachu, chłopie. Oczyściliśmy cię. Ale co to był za strach! Żadne pająki, szczury czy lęk przed utonięciem albo jakaś inna fobia dla przedszkolaków. Poharatał całą twarz tamtemu facetowi. Prawie urwał mi rękę.
– Co to było? – zapytał David, ściskając rękę matki.
– Ja go nie widziałem – Rafael wzruszył ramionami – ale pan Rook i owszem, prawda, proszę pana? W każdym razie cokolwiek to było, nie chciało dać się opanować.
– Przegnałeś go, Rafael – odparł Jim. – Wyrządził mnóstwo szkód, ale tobie musimy za to dziękować.
Co to było? – powtórzył David. – Jak wyglądało? Pani Pyonghwa spojrzała na Jima, na jej twarzy malowała się mina, którą widział już wcześniej. Mina rodzica, który wie już, że być może popełnił wielki błąd w sposobie wychowywania swych dzieci, i głęboko tego żałuje, ale pragnie o tym zapomnieć.
– Hmm, wyglądało jak cień – odparł Jim. – odparł Jim. – Mroczny… trudno dokładnie powiedzieć.
Trzej lekarze z izby przyjęć wpadli do pokoju, by zaopiekować się poszkodowanymi. Rafael usiadł na krześle, a oni obcięli rękaw jego koszuli i obejrzeli rany.
– Nie są zbyt głębokie, mały. Miałeś szczęście.
Jim nie pojmował, dlaczego Rafael przez cały czas uśmiecha się do niego, jak gdyby rozbawiony sobie tylko znanym dowcipem.
ROZDZIAŁ 6
Po mniej więcej dwudziestu minutach zjawiła się policja. Funkcjonariusze pragnęli ustalić, kto zranił kogo i dlaczego, lecz nikt jakoś nie był w stanie wytłumaczyć im, jak doszło do zdemolowania pokoju ani kto to uczynił, a zdrowy strażnik oświadczył, że ani Jim, ani Rafael ich nie zaatakowali.
– To co się tu wydarzyło? – zapytał niski śniady sierżant o wypielęgnowanym wąsiku, trzymając w gotowości notes, w którym jak dotąd nie miał okazji zapisać niczego zrozumiałego.
– Nie wiem – odparł Jim. – Może to jakieś zjawisko paranormalne.
– Co takiego?
– Ten młody człowiek, David Pyonghwa, zapadł w śpiączkę wywołaną przeżytym szokiem. Czasami ludzie w śpiączce we wstrząsający sposób wpływają na bezpośrednie otoczenie. Nie mogą wyrażać swych uczuć normalnie, wykorzystują więc paranormalne sposoby, takie jak na przykład strącanie obrazów ze ścian i tłuczenie luster. Cóż, sam pan najlepiej widzi.
Policjant powoli zapisał wszystko słowo w słowo. Jim zajrzał mu przez ramię do notesu.
– „Wstrząsający" nie pisze się przez,,on" – zauważył.
– A pan co, jest pan nauczycielem czy co? – odciął się policjant.
David siedział na łóżku obok matki.
– Jak się teraz czujesz? – zapytał go Jim.
– Dobrze, proszę pana. Doskonale. Czuję się tak, jakby przestawała mnie boleć głowa, wie pan? Jak gdyby bolała mnie od wielu lat, a teraz przestała.
– Pozbyłeś się swego największego lęku, chłopie, to dlatego – wtrącił Rafael.
– Tak czy owak – rzekł Jim – może zrobisz sobie jutro wolny dzień, tak dla pewności?
– Nic mi nie będzie, proszę pana. Słowo harcerza. Sierżant zamknął notes i schował go do tylnej kieszeni spodni.
– Być może będę jeszcze musiał z państwem porozmawiać. Najpierw jednak zapytam lekarza, co sądzi o obrażeniach strażnika… co mogło je spowodować.
– Proszę mi wierzyć, sierżancie, gdybym mógł panu jeszcze w czymś pomóc…
– Pewnie – odparł sierżant z rozdrażnieniem. – Może pan sobie pójść, jeżeli tylko pan chce.
Przed wejściem do szpitala zatrzymał się srebrny mercedes kierowany przez pana Pyonghwa. Jim otworzył drzwi dla pani Pyonghwa i powiedział:
– Proszę się nie obawiać, nic takiego się już Davidowi nie przytrafi. Prawdę powiedziawszy, myślę, że wyjdzie to mu nawet na dobre.
– Ale co to było? – zapytała go. – Powiedział pan, że cień, ale jaki cień?
Naprawdę nie wiem – odparł Jim wymijająco. Nie nabierze mnie pan, panie Rook. Proszę mi wyjaśnić, co to było.
– Nie znam się na koreańskich demonach, tak więc nie mam stuprocentowej pewności… Ale wydaje mi się, że to był Yama.
– Yama? Jak to możliwe? Yama to tylko postać z opowieści.
– Oczywiście. Ale strach Davida przed Yamą nie był bajką. To, co widziałem, nie było samym Yamą, bo, jak sądzę, Yama nie istnieje. To był lęk Davida przyobleczony w ludzki kształt. Cóż… prawie ludzki.