Выбрать главу

Boże, w nocy, gdy księżyc lśnił za oknem

Otwarłem oko i spojrzałem w mroki

I nie wiedziałem, czy może zamknąć je z powrotem

Bo mój płaszcz na haku kołysał się na boki

To mógł być potwór albo spory gmach

Jak kurz dostatni drżałem niby liść

Słyszałem jego oddech i dopadł mnie strach

Że zeskoczy z haka i zacznie ku mnie iść.

Jim skreślił „spory gmach" i poprawił na „stary łach?". Zmienił też „kurz dostatni" na „tchórz ostatni". Poprawiając prace Mike'a DiLukki, zawsze robił to szczególnie starannie, gdyż jego żargon niekiedy miał własne, głębokie i oczywiste znaczenie. Następny był krótki wiersz Maisie Andrews, w stylu Roberta Horana, zatytułowany Zwierciadła.

Kątem oka w mym zwierciadle

Widzę obcą twarz, która nie jest moja

I boję się, że któregoś dnia zapragnie

W tym świecie zająć należne miejsce swoje

A mnie zesłać w lustro i zamknąć tam na dobre

W milczeniu i duchocie, za lustrzanym oknem.

Jim trzykrotnie przeczytał wiersz Maisie. Stanowił tchnące chłodem podsumowanie jego Wczorajszych przeżyć z Valerie i kotem niegdyś noszącym imię Tibbles. Przyszło mu do głowy, czy aby prawdziwy Tibbles nie został pochwycony w jakiejś alternatywnej sferze istnienia, „w milczeniu i duchocie, za lustrzanym oknem". Odhaczył wiersz Maisie i zapisał przy nim „ekspresywny, dobry dobór słów, przerażający".

Pierwsi uczniowie zjawili się w końcu w klasie i od razu zaczęli rozmawiać, śmiać się i przekładać książki z miejsca na miejsce. Skończył ocenianie i przełknął resztę kawy. Czekał ich ciężki poranek, wypełniony pracą nad metaforami i porównaniami.

Do biurka podeszła Charlene Schloff. jedna z najmilszych uczennic w jego klasie. Była bardzo otyła, lecz miała okrągłą, śliczną twarz, różowe policzki i promienny uśmiech. Nosiła duże, okrągłe okulary i zawsze splatała włosy w warkocze.

– Proszę pana, od jakiegoś czasu piszę pamiętnik – oznajmiła. – Nikomu innemu go nie pokazywałam, ale czy mógłby pan na niego spojrzeć i powiedzieć mi, co pan o nim sądzi?

– Chcesz, żebym przeczytał twój pamiętnik? Pokiwała głową.

– Na co by mi on był, gdyby nikt go nie czytał.

Na jej twarzy malowała się tak wielka powaga, że Jim ustąpił.

– Dobrze. O ile tylko jesteś pewna, że naprawdę tego chcesz.

Charlene podała mu oprawny w czerwoną skórę, zamykany na kłódeczkę tomik wraz z kluczem.

– Nie bój się… – powiedział Jim. – Będę o niego dbał. Wciąż jeszcze starał się wepchnąć go do teczki, kiedy pojawiła się Sandra Pearman, a tuż za nią Rafael Diaz. Podeszła prosto do biurka i położyła prawą rękę na blacie, luźno zaciskając pięść. Uśmiechała się, podobnie jak Rafael.

– Proszę pana? – odezwała się.

Jim spojrzał na nią, potem na Rafaela.

– Co to jest? – spytał ich podejrzliwie. Zdecydowanie wyglądali tak, jak gdyby umierali z niecierpliwości, by podzielić się z nim jakimś sekretem.

Sandra nie odpowiedziała, a jedynie powoli rozwarła pięść. W jej wnętrzu kulił się wielki brązowy pająk. Gdy Sandra bardziej rozchyliła palce, z wahaniem przepełzł na grzbiet jej dłoni, a potem niespodziewanie popędził przez bibułę na biurku. Jim poderwał się z miejsca i odskoczył, wywracając przy tym krzesło. Nie miał wprawdzie w pełni rozwiniętej arachnofobii, lecz po prostu nie przepadał za rozrośniętymi pająkami, galopującymi po jego biurku.

– I co pan na to? – zapytała Sandra, patrząc na niego lśniącymi oczyma. -To niewiarygodne, prawda? Wcale się go nie boję.

Jim nie spuszczał wzroku z trasy wędrówki pająka. Teraz owad zamarł w miejscu, lecz Jim nie zamierzał tracić go z oczu.

– Tak… to zdumiewające. Jak ci się to udało? Sandra chwyciła za rękę Rafaela i uśmiechnęła się.

– Tak jak panu mówiłem – oświadczył Rafael – można się nie bać niczego.

ROZDZIAŁ 3

Ten poranek należał do męczących. Część uczniów z miejsca pojęła różnicę między metaforą a porównaniem, lecz większość z nich miała na ten temat jedynie dosyć mgliste pojęcie. Choć wielu używało słów w rodzaju „jak" i „niby" trzy czy cztery razy w każdym zdaniu, stwierdzenie, że metafora to porównanie bez wykorzystania słowa „jak", zupełnie do nich nie docierało.

– Niby jak na boisku byłem gorylem, nie? – zasugerował Rod.

– Cóż, wyjąwszy wszystkie „niby" i „jak”, zgadza się – wyjaśnił Jim. – To przenośnia. Nie powiedziałeś, że byłeś jak goryl. Powiedziałeś, że byłeś gorylem.

– Co pan zamierza przez to osiągnąć? – zapytała Jane. – Szkalować goryle?

Virgil uniósł rękę do góry.

– A na przykład „była niby seksowny sen, który kiedyś miałem"?

– To porównanie – wyjaśnił Jim.

– Owszem… ale jakie miała metafory. Kuma pan? Bufory…

– Dziękuję, Virgil – odparł Jim. – Kumamy. – Powoli przeszedł do tyłu klasy. Rafael siedział zgarbiony nad ławką, układając z długopisów i ołówków zarys czaszki. Jim przyglądał mu się przez chwilę, a potem zapytał:

– Może spróbujesz, Rafael? Podrzuć nam jakąś metaforę.

Rafael podniósł wzrok. Jim, nie wiedząc dlaczego, odniósł wrażenie, że chłopak kpi z niego w subtelny sposób.

– Ćma przerażenia przysiadła na mym sercu – wyrecytował Rafael.

Jim zawahał się. Potem położył dłoń na ramieniu Rafaela i powiedział:

– Bardzo dobrze. Wszyscy słyszeli? „Ćma przerażenia przysiadła na mym sercu".

Udał się na swe dawne miejsce. W połowie drogi odwrócił się i posłał szybkie spojrzenie w stronę Rafaela. Chłopak wciąż się uśmiechał do niego, jak gdyby wiedział coś, czego Jim nie wiedział, a bardzo chciałby poznać.

– Dobra… – stwierdził Jim. – Zostały nam trzy minuty. Może jeszcze ktoś ma dla nas metaforę? David? Może ty?

– Jest takie koreańskie powiedzenie, ale nie wiem, czy to metafora. „Łabędzie nadziei zamarzły w jeziorze strachu".

– To jeszcze jeden dobry przykład, dzięki. Widzicie wszyscy, o co nam chodzi? Nie mówimy, że nadzieja jest jak łabędź. Mówimy, że jest łabędziem. I mówimy też, że strach jest zamarzniętym jeziorem, które krępuje nasze nadzieje i nie pozwala nam na wykorzystanie naszego potencjału.

Dean Krauss podniósł rękę do góry. Dean siedział w ostatnim rzędzie, tuż obok Rafaela. Był szczupłym, pryszczatym chłopakiem o bladej twarzy, nieodmiennie ubierał się w wygniecione, zbyt małe koszulki. Przywodził Jimowi na mysi pisklę, które wypadło z rodzinnego gniazda. Był jedynym uczniem, który przynosił do szkoły kanapki zawinięte w opakowanie od chleba, nie zaś w folię.

– Słonie popadają w przygnębienie – oznajmił.

Jim czekał w milczeniu. Dean opuścił rękę i spojrzał na. niego wyczekująco.

– To wszystko? – zapytał go Jim. – Słonie popadają w przygnębienie?

– To żadna metafora – odezwała się Beverly. – To w ogóle nic. No i skąd wiesz, że słonie popadają w przygnębienie? One nie mówią, nie? Niby mogą wyglądać na przygnębione, bo skóra im zwisa, mają smutne oczy i w ogóle, ale…