Выбрать главу

– Jakie nowiny? – zapytała.

– Jak na razie żadne – odparł Jim. – Zabrali go na prześwietlenie.

Badanie mózgu?

– Chyba tak. Wszystko inne wydaje się w porządku To znaczy serce, ciśnienie krwi i tak dalej.

– Co mu się stało? Pan tam był. Widział pan, co się stało? Jim uniósł obie ręce w geście bezsilności.

– Grupka uczniów siedziała razem. Nie wiem dokładnie, co robili. To znaczy byłem dosyć daleko od nich. Mogła to być jakaś forma medytacji transcendentalnej czy coś w tym rodzaju. W każdym razie dostrzegłem, że David ma jakieś problemy. Ciężko oddychał, jak gdyby miał atak astmy. Podszedłem bliżej, by upewnić się, że nic mu nie jest, a w następnej chwili po prostu stracił przytomność.

– David nie choruje na astmę. Chciałabym się dowiedzieć, co robili ci uczniowie. Zażywali narkotyki?

Jimowi stanęły przed oczyma dziwne cieniste postaci, które zrodziły się z każdego z uczniów, by odpłynąć przez trawnik. Pomyślał o rogatym kształcie, który wyłonił się z Davida, by ponownie się z nim stopić. Może to dlatego David miał atak. Może Jim powinien był trzymać się z daleka i pozwolić, by ta postać odłączyła się od niego i odpłynęła wraz z pozostałymi.

Możliwe, że tym właśnie zajmował się Rafael – egzorcyzmował ich osobiste demony. A demon Davida wniknął z powrotem w chłopca.

– Nie odpowiedział mi pan – powtórzyła pani Pyonghwa. – Nie ma pan chyba niczego do ukrycia? Proszę mi nie mówić, że oni naprawdę się narkotyzowali.

– Matko – skarcił ją pan Pyonghwa, kładąc dłoń na jej ramieniu. – To nauczyciel Davida. Nauczycielom należy okazywać szacunek.

– Mój syn zapadł w śpiączkę – odcięła się pani Pyonghwa.

– Wiem… i nie obwiniam pani za to, co pani teraz sobie myśli – rzekł Jim uspokajająco. – Skoro tylko powrócę do szkoły, przeprowadzę pełne dochodzenie. Ale z miejsca, w którym stałem, nic nie wskazywało na obecność narkotyków wśród uczniów. Dzieciaki odprawiały jakiś rytuał, nic więcej.

– Rytuał? Ma pan na myśli coś w rodzaju fali?

– Och, nie. Nic z tych rzeczy. W West Grove fala jest zabroniona. Nie, wyglądało to raczej na medytację.

– Panie Rook, jeśli w szkole zdarzyło się coś, co wyrządziło krzywdę memu synowi…

– Proszę mi wierzyć, pani Pyonghwa, odkryję, co się wydarzyło, a wtedy pani dowie się o tym jako pierwsza.

Weszli do recepcji. Niemalże natychmiast pojawił się wysoki lekarz w białym kitlu. Z wyjątkiem kręgu kędzierzawych, brązowych włosów okalających z tyłu jego czaszkę, był łysy. W ręku trzymał podkładkę z przypiętym do niej plikiem dokumentów.

– Państwo… – zaczął.

– Pyonghwa – pomógł mu Jim.

– Tak, przepraszam. Właśnie zrobiliśmy Davidowi tomografię komputerową i z przyjemnością mogę państwu zakomunikować, że nie znaleźliśmy żadnych objawów uszkodzeń czy nieprawidłowego funkcjonowania.

– Ale wciąż jest w śpiączce?

– Obawiam się, że tak. Dobrą nowiną jest to, że wszystkie wyniki pozostają w granicach normy i że oddycha o własnych siłach.

– Czyli nie ma pan pojęcia, co mu jest?

– No… zamierzamy uciec się do innych badań, które wymagają trochę więcej czasu. Teraz mogę jedynie powiedzieć, że wygląda to tak, jakby jego umysł samodzielnie się wyłączył.

– Wyłączył? Na jak długo?

– Nie wiadomo. Ale widziałem już parę razy coś podobnego, zwłaszcza u ludzi, którzy przeżyli wielki wstrząs albo też bardzo się czegoś przerazili.

Pani Pyonghwa zwróciła się do Jima.

– Co mogło go przestraszyć w szkole?

– Nie wiem. Po prostu siedział sobie na trawie, to wszystko. Potem się przewrócił.

Pani Pyonghwa posłała mu długie, wymowne spojrzenie, jak gdyby wiedziała, że nie mówi jej wszystkiego. Lecz zaraz odwróciła się z powrotem do lekarza pytając:

– Możemy go zobaczyć? Może dźwięk naszych głosów pomoże mu się obudzić.

– Pewnie – odparł lekarz. – Proszę tędy.

– Pan nie idzie? – zapytał Jima pan Pyonghwa. Jim potrząsnął głową.

– Będzie lepiej, jeżeli pozostaniecie z nim państwo na osobności. Poza tym chciałbym już wrócić do szkoły i dowiedzieć się, jak mogło do tego dojść.

– Ma pan jakieś podejrzenia, panie Rook? – dopytywała się pani Pyonghwa.

– Może. Nie jestem pewien. Mam nadzieję, że później będę mógł z państwem porozmawiać.

Wyszedł z izby przyjęć i zatrzymał taksówkę. Kierowca podzielił się z nim prywatną teorią na temat szczęścia i pecha. Powiedział, że za każdym razem sprawdza się niezawodnie. Należało dodać datę swych urodzin do ostatnich trzech cyfr transakcji przeprowadzonych na nowojorskiej giełdzie i jeśli wynik był liczbą parzystą, dzień miał być niezwykle udany. Jeżeli był nieparzysty, człowieka czekały poważne kłopoty.

Jim nie potrzebował bieżących danych, by wiedzieć, że jego wskaźnik był nieparzysty.

Kiedy wrócił do szkoły, wszyscy jego uczniowie zgromadzili się już w klasie. Maisie zaplatała długie jasne włosy Dolly; Virgil i Dean obrzucali się nawzajem papierowymi bombowcami B-2; Sandra malowała sobie paznokcie. Jedynie Stanley Ciotta usiłował czytać.

Jim gwizdnął przenikliwie, tak jak zwykł czynić, gdy na gwałt potrzebował taksówki, i zawołał:

– Uwaga… wszyscy na miejsca.

– Jak się czuje David? – zapytała Jane.

Jeszcze nie odzyskał przytomności. Ale lekarze nie stwierdzili u niego żadnych obrażeń natury fizycznej. Podejrzewają, że jego obecny stan jest rezultatem przebytego szoku.

– Szoku? – zapytała Charlene. – Co mogłoby go spowodować?

– Cóż… tego właśnie zamierzam się dowiedzieć. Mijając ławkę Stanleya, odwrócił głowę, by dostrzec, jaką książkę czyta.

– Ach… T. S. Eliot. Raczej trudny tekst. Jak ci się podoba?

– Staram się – odparł Stanley, zdejmując okulary. – Nie zawsze go rozumiem, ale kiedy mi się udaje, podoba mi się.

– T. S. Eliot miał niezwykłe interesujący sposób przedstawiania świata… – powiedział Jim, kartkując książkę. – Starał się, by jego wiersze wyzwalały wrażenia wizualne, tak by czytelnicy bardziej zwracali uwagę na to, co jego poezja sugeruje, niż na same słowa. Posłuchajcie tego:

I pokażę ci coś, co różni się tak samo

Od twego cienia, który rankiem podąża za tobą,

I od cienia, który wieczorem wstaje na twoje spotkanie.

Pokażę ci strach w garstce popiołu.

Oddał książkę z powrotem Stanleyowi, a potem zapytał:

– Kto chce o tym porozmawiać? Kto chce porozmawiać o strachu?

Paru uczniów zerknęło na siebie, poczucie winy malowało się na ich twarzach. Jedynie Rafael patrzał na Jima; krzesło oparł o ścianę, splecione dłonie podłożył sobie pod głowę.

– Dzisiaj niektórzy z was wzięli udział w jakimś rytuale na trawniku przed budynkiem nauk ścisłych – rzekł Jim. Uważam, że atak Davida spowodowany został do pewnego stopnia przez coś, co wydarzyło się podczas tego rytuału. Teraz chciałbym się dowiedzieć ze szczegółami, co tam robiliście… a przynajmniej co sądziliście, że robicie.

Odpowiedziało mu milczenie. Przemierzył klasę tam i z powrotem, uderzając długopisem w każdą mijaną ławkę, z ostrym stuk-stuk-stuk. Molly Halperin podskoczyła, kiedy to zrobił, lecz Molly była bardzo nieśmiałą i nerwową dziewczyną.

– Słucham – ponaglił Jim. – Nie mówcie mi tylko, że już zdążyliście zapomnieć, po co tam poszliście. Beverly? Może ty? Co tam robiłaś?