Выбрать главу

O, jest też i ścieżka! Jak dobrze, od razu poczuła się bezpieczniej.

Ruszyła dalej. Wzdłuż przypominającego ścieżkę prześwitu między drzewami, który miała przed sobą, rosły przepiękne żółte kwiaty. Wszystko tutaj było zielone, żółte i złociste. Zalane łagodnym blaskiem słońca.

Tak samo jak w Królestwie Światła.

Ale Joriego ani śladu.

Chcę wracać do domu, do domu, do babci Ellen i dziadka Nataniela, i do mego ukochanego kota, który, gdy się położę, zwija mi się w kłębek na szyi, a ogonem sięga do karku. Sąsiedzi twierdzą, że to niehigieniczne, ale babcia i dziadek i tak mi na to pozwalają.

Jak strasznie za nimi tęsknię.

Wśród liści błysnęło światło, niczym refleks słoneczny odbiło się w jej oczach. Czy tu, w Górach Czarnych, znajdowało się jakieś słońce? Nie, to na pewno tylko odbicie.

Poczuła senność. Gdzie się podział Jori? Bała się wchodzić głębiej w las, no bo co będzie, jeśli on jej nie znajdzie? Albo jeśli ona zabłądzi?

To okropne.

Lepiej usiąść tutaj i zaczekać.

– Jori?

Nikt nie odpowiedział na jej wołanie. Kto miał schodzić po niej? Czy nie Indra?

– Indro? Jesteś tutaj? Ja jestem tu.

Nie, nikt nie odpowiadał.

Cóż za uparte odbicie! Sassa położyła się na ziemi na boku, żeby światło nie raziło jej w oczy. Jakże cudownie miękka trawa! Taka jak ta, która była tylko w domu.

Popłakując, Sassa usnęła.

Obudziła się niedługo, bo coś ocierało się o jej gołe łydki. Zdumiona usiadła. Hubert Ambrozja?

Z początku miała wrażenie, że jest w swojej sypialni, zaraz jednak się zorientowała, że nadal znajduje się w lesie o złotych liściach.

– Ależ Hubercie Ambrozjo, co ty tutaj robisz? – zagadała do kota drżącymi wargami. – Jak się tu znalazłeś? Czy szedłeś za nami? I masz na sobie niebieską kokardę, tak samo jak wtedy, kiedy widziałam cię po raz ostatni. Że też jej jeszcze nie zgubiłeś!

Hubert Ambrozja wydał z siebie jednoczesne mrukniecie i miauknięcie świadczące o zadowoleniu.

– Tak, tak, ja też się cieszę, że cię widzę, mój kochany, ale nie pojmuję, skąd się wziąłeś? Och, nie, Hubercie Ambrozjo, zostań tutaj, nigdzie nie chodź to może być niebezpieczne.

Ale kot już się jej wyrwał i podskokami wbiegł w las.

Sassa poderwała się na równe nogi, rozpaczliwie wołając ukochanego przyjaciela.

6

Glosy syczały ochryple:

– Mamy ich! Ci, którzy są na dole, muszą zrobić jeszcze tylko kilka kroków!

– I zostaną pochwyceni w dolinie beznadziejnych życzeń!

– W dolinie fałszywych nadziei!

– W dolinie niespełnionych marzeń!

Rozległ się straszliwy śmiech, a potem w głosach znów zadźwięczała groźna powaga.

– Wciąż niektórych brakuje. Troje jeszcze zostało.

– To bagatelka, wpadną w pułapkę tak jak tamci.

– Wtedy już będą nosi. Nie są więc wcale tacy silni.

KRÓTKI POŚCIG INDRY

– Hop, hop, jestem tutaj! Czy zastałam kogoś w domu? – zawołała Indra, kiedy dotarła na dół. – No cóż, najwyraźniej nikogo nie ma – mruknęła.

Również ona weszła na coś, co przypominało ścieżkę, nie zastanawiała się jednak wcale nad tym, czy jest w Królestwie Światła czy też w Górach Czarnych. I ją także ogarnęło gorące pragnienie, szczerze zaczęła sobie czegoś życzyć.

Życzenia Indry były bardzo monotonne, krążyły wokół jednego tylko tematu. Jak zawsze wokół Rama.

Indra właściwie nie myślała o swej obecnej sytuacji, o samotności, jaką zastała w dolinie. Wszystko wydawało jej się takie naturalne, nie przeszkadzało jej, że jest sama. Podobnie zresztą czuła większość w grupie, a przecież powinno ich zdziwić zniknięcie wszystkich poprzedników. Ich świadomość jednak przesłonił jakby welon, dominowały osobiste pragnienia, zagłuszając wszystkie myśli o towarzyszach.

Dla Indry najważniejsza teraz była możliwość odnalezienia Rama. Musiał znajdować się gdzieś tutaj, w tej olśniewającej urody dżungli.

Zjawiskiem, nad którym ani ona, ani nikt inny się nie zastanowił, była zdumiewająca rozciągliwość w czasie. Nie pojmowali, że ich przeżycia rozgrywały się jednocześnie, że ktoś dyrygował nimi jak marionetkami, pociąganymi za sznurki. Logicznie patrząc, przygoda Oka Nocy powinna była zakończyć się już dawno temu, lecz on ani trochę nie posunął się naprzód, gdy Kiro, który został sam na skalnej półce, usiłował przesłać wszystkim w grupie wiadomość o wynalazku Chora.

Wezwania Kira nie dotarły do Indry. A potem i jego nadajnik zamilkł. Dziewczyna gorączkowo gnała przed siebie, opętana pragnieniem odnalezienia Rama.

Gdyby zresztą dowiedziała się o przypuszczeniach Chora, że prawdopodobnie przemieścił ich do Królestwa Światła, zapewne nawet na to by nie zareagowała. Wszystkie jej myśli zajmował Ram. Biegła przez coraz to piękniejsze zagajniki i polany, nie zwracając na nie wcale uwagi. Aż wreszcie go zobaczyła.

Ciało zalała jej wtedy gorąca fala radości, poczuła, że twarz oblewa się rumieńcem, a w piersi ściska tak, jakby zaraz miała wybuchnąć płaczem. Byłby to jednak płacz ze szczęścia.

– Wiedziałam – szeptała w uniesieniu. – Wiedziałam, że on musi być gdzieś tu w pobliżu. Można powiedzieć, że wyposażona zostałam w niemal nadprzyrodzone zdolności. Tak, jakbym była jedną z najlepszych z Ludzi Lodu.

No cóż, może nie najlepszą, ale… nie najgorzej jak na małą, nic nie znaczącą Indrę.

Phi, nigdy się nie uważała za nic nie znaczącą osobę.

Teraz będzie mogła powiedzieć ukochanemu o błogosławieństwie Farona.

Ram poruszał się w pewnym oddaleniu, odwrócony do niej plecami. Odchodził.

– Ram! – zawołała z radością w głosie.

Nie obejrzał się, widać dzieliła ich zbyt duża odległość. Indra popędziła co sił w nogach. Ram zniknął za drzewami. Ach, zatrzymaj się, zatrzymaj! Zaczekaj na mnie!

O, jest, znów się pojawił! Na moment. Wychodzi na wielką prześliczną łąkę.

– Ram! Poczekaj! Już idę, mam ci coś do powiedzenia!

Bez względu jednak na to, jak prędko biegła, nie mogła się do niego zbliżyć. Czuła też, że powoli ogarnia ją zmęczenie.

Ram był teraz na środku łąki i wreszcie się odwrócił.

Tak, to on! Przecież wiedziała o tym przez cały czas. Poznałaby go z daleka wśród tysiąca innych mężczyzn. Przystanął, uśmiechnął się i wyciągnął do niej ręce.

– Mamy następną! – powiedział basowy, ochrypły głos.

– Wpadła prosto w pułapkę. Ale trochę za prędko.

– Tak, zanadto się pospieszyła. Źle z nią. Nie możemy tego przyjąć, będzie musiała zaczekać na innych.

– Chcemy dopaść ich wszystkich naraz, tak będzie najzabawniej. I najmniej roboty.

– Cieszę się, że zobaczę, jak padają na kolana.

– Ja też. Jeszcze ostatnich dwoje. Z tą pierwszą poradzimy sobie bezwstydnie łatwo.

TĘSKNOTA SOL

Sol, pożegnawszy się z Kirem, zaczęła spuszczać się w dół.

– Ach, ci Lemuryjczycy i ich siła przyciągania – mamrotała pod nosem. – Niebezpiecznie się do nich zbliżyć, muszę się trzymać z dala od wszystkiego, co zwie się Lemuryjczykiem.

Absolutnie nie wierzyła Indrze, która twierdziła, że owa siła przyciągania Lemuryjczyków nie działa na wszystkie kobiety. Owszem, mówiła Indra, może trochę, tak jak kiedyś doświadczyła tego Elena, lecz jeśli naprawdę czuło się pragnienie, wynikało to stąd, że i Lemuryjczyk takie żywił i właśnie on wprawiał w ruch cały proces świadomie, powodowany miłością.

Nie, Sol nie wierzyła w to ani trochę. Kiro miałby się interesować czarownicą, którą kiedyś skazano na spalenie na stosie i która zmarła w wieku dwudziestu dwóch lat w 1602 roku? I od tamtej pory istniała jako duch i nie przestawała płatać figli? Nawet jeśli teraz zalicza się do „grzecznych”?