Выбрать главу

Gwałt? Cóż, kto jak kto, ale Sol na pewno potrafiła sobie poradzić z gwałcicielem. Albo pozwalała, by stało się to, co stać się miało, sprawiało jej to bowiem przyjemność, a w takim wypadku trudno mówić o zadawaniu gwałtu, a przede wszystkim doskonale wiedziała, jak należy odparować atak. Oj, dureń, który ośmieliłby się ją napaść, nawet nie zdążyłby pojąć, co się stało, bo Sol posłużyłaby się najbardziej wyrafinowanymi czarnoksięskimi sztukami.

Ten rycerz jednak najwidoczniej nie miał wcale takich planów. Może uważał, że nigdy nie będzie zmuszony, by w taki sposób zdobywać kobietę. Wszystko jedno, Sol radowała się teraz, że może iść w blasku słońca pod drzewami u boku wyśnionego bohatera.

Że znalazła się w niewłaściwym stuleciu, w wypełnionej słonecznym blaskiem części Ciemności, wśród koni, które wcale nie były oczywistym zjawiskiem we wnętrzu Ziemi, że powinna zauważyć rycerski zamek, gdy stała na skale przy J1… Nie, nad tym wcale się nie zastanawiała. Wszystko wydawało jej się absolutnie naturalne. Nie zaskoczyło jej także, że on się nie dziwi, jak mogą się porozumiewać, przywykła już przecież, że w Królestwie Światła wszyscy się nawzajem rozumieli.

– A więc oni szukają źródła. To się nam nie podoba.

– Ani trochę się nam to nie podoba, ale wykorzystajmy ten ich zamiar!

– Oczywiście, i to jak najszybciej, bo ta sytuacja do niczego nas nie zaprowadzi. Och, ta przeklęta baba się zatrzymała! Stoi tylko i gada jak najęta, to nie należy do planu.

– Tak być nie może, zmieniamy obraz.

Sol nie wiedziała, co w nią wstąpiło. Coś ją powstrzymywało, tęsknota za czymś zupełnie nieistotnym, ale czy na pewno to? Stała oto i rozmawiała z tym fantastycznym mężczyzną, ale myślami była przecież tak bardzo daleko.

Odczuwała jakiś dziwny pociąg skierowany wcale nie do przystojnego rycerza, choć on teraz delikatnie ujął ją za rękę i spojrzał jej w oczy, uśmiechając się lekko. Och, był idealnie w jej typie, niewątpliwie, nikogo bliższego bohaterowi swoich snów nie mogłaby znaleźć.

Mimo to nieznacznie się cofnęła, roześmiała nerwowo, powiedziała coś nieistotnego, co – zapomniała już w tej samej sekundzie, gdy przebrzmiały słowa.

Rycerz zmarszczył brwi. Usiłował nakłonić ją, by poszli dalej, Sol wahała się niezdecydowana, wreszcie jednak ruszyła za nim.

Dotarli do rozstajów w lesie.

Jej bohater zatrzymał się, jak gdyby nie był pewien, czy słusznie czyni. Wreszcie jednak wyglądało na to, że się zdecydował.

– Pokażę ci, gdzie należy zacząć szukać źródła. Nic więcej zrobić nie mogę, ta droga bowiem nie należy do mnie.

– Do mnie też nie – zachichotała Sol. – Ale są z nami inni, którzy mogą tędy przejść. I bardzo dziękuję, jeśli zechcesz być tak życzliwy.

– Inni? Opowiedz o tych innych. Jak się nazywają, jak wyglądają?

Opowiadać o Oku Nocy i o Shirze? O Dolgu i Marcu? Nie, tego robić nie wolno. Musi być umiar nawet w zwierzeniach.

– Później – oświadczyła beztrosko.

– A więc chodź.

Sol chętnie dała się poprowadzić. Teraz mogła przynieść Kirowi i całej reszcie wiadomości z pierwszej ręki. Cóż za triumf! Jacyż będą z niej dumni!

Poczuła leciutkie ukłucie w sercu. Kiro, taki sympatyczny i taki dla niej życzliwy. A ona idzie razem z księciem z marzeń, którego pragnie uwieść. Ale to później, kiedy odnajdą już jasną wodę.

Tak bardzo chciała podziękować Kirowi za całą jego życzliwość. Zatęskniła, by się przy nim znaleźć.

Ale najpierw droga do źródła.

PRZEŻYCIE KIRA

Kiro został sam przy nieprzydatnym do niczego J1.

Szarpał się z telefonem, chciał bowiem nawiązać kontakt z przyjaciółmi. Zaczął od Sassy, najbardziej chyba wystraszonej z nich wszystkich. Otrzymał z trudem wyduszoną odpowiedź i uspokoił dziewczynkę, mówiąc, że za sprawą Chora wszyscy wrócili z powrotem do Królestwa Światła.

– Wiem o tym – pisnęła. – Bo spotkałam Huberta Ambrozję i właśnie próbuję go… to znaczy ją dogonić. Z początku myślałam, że kot przybiegł za nami, ale potem zrozumiałam, że wróciliśmy do domu.

– Jest z tobą Jori?

– Nie, właściwie go nie widziałam. Tylko przez moment, ale zaraz mi zniknął.

– Spróbuję go wezwać. Do zobaczenia!

Do diabła, czyżby chłopak zostawił dziewczynkę samą? Kiro nawiązał łączność z Jorim, który opowiedział mu o koźlątku, które musiał ratować.

– Kiro, w Królestwie Światła pojawiły się jakieś drapieżniki, musimy się ich pozbyć.

– Zajmiemy się tym. Gdzie są pozostali?

– Nikogo nie widziałem.

– To dziwne, wezwę Oko Nocy.

Indianin wyjaśnił, że jest bardzo zajęty, musi iść za duchami przodków, którzy zaofiarowali mu pomoc przy poszukiwaniu źródła. Owszem, wiedział, że jest z powrotem w Królestwie Światła, obiecali mu jednak, że znajdą krótszą i bezpieczniejszą drogę do Gór Czarnych.

Kiro uznał, że cała ta historia zaczyna robić się coraz dziwniejsza, łagodnie mówiąc. Królestwo Światła? Przyjaciele przecież pozostali w Ciemności. Duchy przodków, które mają odnaleźć nową drogę…?

Yorimoto? Nie, najpierw wezwie Sol. Niestety, pojawiły się problemy. Czarownica prawdopodobnie nie otrzymała całej informacji, bo jego nadajnik zaczął szwankować. A może to wina jej odbiornika? Spróbował wobec tego z Indrą, wezwał ją, lecz bez skutku. Zrozumiał więc, że to jego telefon odmawia współpracy. Chor skarżył się na to samo. Co właściwie dzieje się w tej dziwnej dolinie?

Był już na dole, w zielonej trawie. Jak tu pięknie, wręcz nienaturalnie pięknie.

– Sol? – zawołał.

Ale nikogo w pobliżu nie było. Ależ się musiała spieszyć, żeby stąd odejść, pomyślał nieco urażony. Dostrzegł prześwit w lesie i tam się skierował.

Zatrzymał się, zadrżał. Ależ, Kiro, strofował się, nie czas chyba teraz, byś myślał o dziewczynie.

Ale tęsknił za czymś tak strasznie, miał wrażenie, że tęsknota rozerwie go na strzępy. Co się z nim dzieje, przecież ona dopiero weszła w las, musiała być gdzieś tutaj! Nie można przecież tęsknić za kimś, z kim rozmawiało się zaledwie przed chwilą.

Kiro uważał swoje życie za udane. Był tak jak Ram kawalerem, Lemuryjczykiem i Strażnikiem, jednym z najpotężniejszych. Praca Strażnika stanowiła cały jego świat, wspaniale się czuł w tej roli i nigdy nie poświęcał czasu na inne rzeczy.

Tak było do momentu dwóch nieszczęsnych wypraw w Ciemność. Z wolna w jego marzenia zaczęła wdzierać się Sol. To szaleństwo, powtarzał sobie ona przecież nie jest nawet człowiekiem, tylko duchem, w dodatku z bardzo mroczną przeszłością, o ile dobrze rozumiał to, co do niego docierało.

Nie potrafił jednak odpędzić z myśli jej obrazu.

Poddał się, niepokój przejął nad nim władzę i Kiro jak szaleniec pognał przez lśniące liściaste zagajniki wśród bogactwa kwiatów. Musi ją odnaleźć, musi.

Nie zdawał sobie sprawy, jak długo biegnie, nagle jednak znalazł się na skraju rozległej pięknej polany.

I wtedy się to stało. Pobielały z przerażenia wykrzyknął:

– Nie, nie, stój!

Nie tylko on krzyczał.

Gdzieś z jakiegoś miejsca dobiegał głośny chór ochrypłych głosów, które z wysiłkiem wołały: