Выбрать главу

– Nie, nie, nie, tak będzie źle, źle!

7

Sol wstrząśnięta, niczego nie rozumiejąc, patrzyła na sceny rozgrywające się przed jej oczami.

Wszystko nie trwało dłużej niż minutę, mimo to jednak zdołała zarejestrować większość wydarzeń.

Najpierw były to tylko przyjemne wrażenia.

Wraz z dumnym rycerzem wyszła na wielką łąkę, przystanęli na jej skraju. Ze wszystkich stron z lasu zaczęli wyłaniać się przyjaciele, poruszający się jakby na okręgu. Widziała Sassę biegnącą za swoim kotem, który gnał przez trawę, Rama czekającego na Indrę na środku łąki. Dobrze, że załoga J2 się odnalazła! Pojawił się Yorimoto z podniesionym mieczem, gonił jakiegoś samuraja, to nie wyglądało zbyt przyjemnie. Jori usiłował dopędzić ranne koźlątko, a Oko Nocy kroczył za uroczystą procesją dostojnych Indian. Chor szedł za swym przyjacielem Tamem, a na łące czekała na nich Misa z małym Madrażątkiem w objęciach.

A w stronę Sol zdążał Kiro, który właśnie wypadł z lasu, wołając:

– Nie, nie, stój!

Odruchowo rzuciła mu się w ramiona, odciągnął ją od rycerza i łąki.

Wtedy z góry rozległ się mrożący krew w żyłach krzyk, ochrypły, przesycony gniewem:

– NIE, NIE, NIE, WSZYSTKO ŹLE! WASZE ŻYCZENIA SIĘ KRZYŻUJĄ!

W jednej chwili cała sceneria się odmieniła. Sol z przerażeniem patrzyła, jak gaśnie dzień, a zamiast światła otacza ich groźny półmrok. Warowny zamek na jej oczach obrócił się w ruinę. Wspaniały las z jękiem zaczął się osuwać i zmieniać w ostre, postrzępione skały. Kot i koźlątko przeobraziły się w nieduże paskudne drapieżniki, „Ram” stał się równie przerażającą postacią, jaką był Hannagar, podobnie jak pozostałe fantomy, które zwabiły do siebie uczestników ekspedycji. Och, nie! Rycerz Sol także z bliska wyglądał naprawdę strasznie…

A potem z ogłuszającym hukiem otworzyła się ziemia. Łąka się zapadła, zmieniła w wielką jamę, prawdziwą otchłań. Sol była bezpieczna w ramionach Kira, widziała, że Jori odciągnął w bok Sassę, Oko Nocy wespół z Chorem przytrzymali Indrę, gorzej natomiast było z Yorimoto.

Patrzyli, jak ziemia usuwa mu się spod nóg i pochłania go głębia. Kiro i Sol, którzy stali najbliżej, natychmiast podbiegli do zanoszącego się krzykiem samuraja, w ostatniej chwili zdołali złapać go za ręce i wyciągnąć na stały grunt.

Nie oznaczało to jednak, że całkiem zażegnali niebezpieczeństwo. Większość zjaw zniknęła w otchłani, lecz rycerz Sol wciąż tkwił przy nich. Nie zniknął także wróg Yorimoto. Teraz obie bestie rzuciły się na Japończyka, którego najwyraźniej postanowiły pochwycić.

Wszyscy pozostali przyjaciele Yorimoto zdołali już jednak do niego dotrzeć i bronili go teraz wszelkimi możliwymi środkami.

Sytuacja stała się naprawdę rozpaczliwa. Zdawali sobie sprawę, że żadna broń nie ima się potworów atakujących Yorimoto. Nie było przy nich Marca, Dolga ani farangila, ani też nikogo, kto znałby się na galdrach, jak Móri, Cień czy Nauczyciel. Nie mieli nic.

Ależ owszem, była przecież z nimi Sol.

– Diabła tam! – oświadczyła z werwą. – Akurat w tej chwili ani trochę nie mam ochoty być człowiekiem. Na jakiś czas z tego zrezygnuję. Odsuń się, Jori!

Jedną ręką podniesioną do góry uczyniła w powietrzu gest, jakby coś ściskała, mrucząc przy tym długie, niezbyt piękne zaklęcie.

Oba potwory zaniosły się przenikliwym krzykiem i w bólach zgięły się wpół. Dało to grupie czas na ucieczkę między skały, które dopiero przed chwilą wydawały im się przepięknym lasem.

– Chodźcie! – wołał Kiro. – Prędko, wracamy do J1! Oko Nocy, ty spróbuj znaleźć kierunek, ja pójdę ostatni.

Yorimoto został do tego stopnia poturbowany przez niewolników Czarnych Gór, że Chor i Indra musieli go podpierać. Zdołał się jednak utrzymać na nogach, a to było najważniejsze. Ucieczka uczestników ekspedycji przez rzekomy las odbywała się bardzo chaotycznie, w panicznym strachu, ale przynajmniej biegli bardzo prędko. Słyszeli, że zjawy otrzymały posiłki. Całą grupkę z J1 ścigały krzyki i wydawane ostrym głosem rozkazy.

Gnali po ciemku, potykali się o ostre kamienie, lecz Oko Nocy był naprawdę dobrym tropicielem. Nie mogli pojąć, w jaki sposób potrafi sobie z tym radzić, lecz sprawiał wrażenie osoby najzupełniej pewnej swych poczynań. Na ile należało ufać, że wybrał właściwy kierunek, to zupełnie inna sprawa.

Sassa była bardzo zmęczona, okropnie też podrapała kolana, na pół zawisła na ramieniu Joriego, jak zawsze zapłakana i niepocieszona, że kot mimo wszystko nie okazał się Hubertem Ambrozją.

Indra nie miała czasu na żadne tłumaczenia. Walczyła z ochotą, by dać klapsa dziewczynce i w ten sposób położyć kres jej narzekaniom, lecz wiedziała, że nie byłaby to raczej najlepsza metoda.

Ochrypłe głosy, dobiegające z niewidzialnej góry, ponad wszelką wątpliwość zdradzały czyjąś wściekłość. Huczały w powietrzu, ziemia drżała, a wiatr smagał uciekających po twarzach. Sol trzymała się na końcu, w pobliżu Kira, który stanowił tylną straż. Zastanawiała się, skąd wziął się tu wicher, nie wyczuwało się go w tamtej spokojnej dolinie, do której zeszli. Ciemność na szczęście nie była dokuczliwie gęsta, mogli dostrzec wysokie ostre kamienie, widzieli też ziemię pod stopami. Światło pochodziło z matowożółtego maleńkiego księżyca na sklepieniu niebieskim.

Byle byśmy tylko nie biegali w kółko, pomyślała. Oby tylko Oko Nocy naprawdę wiedział, co robi.

A potem nastąpiło coś zupełnie nieoczekiwanego. Rozległo się śmiertelne zawodzenie z Gór Czarnych.

Ale teraz rozbrzmiewało całkiem niedaleko! Na wszystkie dobre moce, jakże było blisko! Dźwięczało im wprost w uszach, tak się przynajmniej wydawało.

I… to właśnie było niezwykłe: brzmiało niemal jak śmiech, drgał w nim zupełnie inny ton niż ten dochodzący do Królestwa Światła czy też do odległych rejonów Ciemności.

– Zatrzymajcie się! – zawołała Indra bez tchu. – Stańcie i posłuchajcie!

I teraz wszyscy już to usłyszeli. Poprzez krzyki prześladowców i ochrypłe głosy dobiegające z góry docierało do nich to, co nazywali śmiertelnym zawodzeniem, po którym następowało długie przeciągłe echo. Dziwne jednak, że zdawało się nie być skierowane do ich grupy, rozlegało się zawsze po wiązance wściekłych przekleństw wykrzykiwanych przez niewidocznych władców. Najpierw oni z sykiem wyrażali swój gniew z powodu wymykającej się z rąk zdobyczy, a zaraz potem następowały jęki skargi, w których jednak skargi nie dawało się teraz wychwycić. Słychać natomiast było drwinę. Czyżby z władców Ciemności?

– Na Wielkiego Ducha, one są po naszej stronie! – zdumiał się Oko Nocy. – Chyba nigdy nie przypuszczaliśmy, że tak może być.

– To więźniowie – pozwolił sobie na przypuszczenie Kiro. – Gere i Freke mówili wszak, że wiedzą wszystko o tych krzykach.

– Powinniśmy byli dokładniej wypytać wilki – pokiwała głową Indra.

Znów ruszyli biegiem. Zaraz jednak Oko Nocy się zatrzymał.

– Według moich wyliczeń J1 powinien być tutaj. Nie widzę go jednak.

– Owszem, jest! – z zapałem zawołała Sassa. – Stoi tam. Widać go na tle nieba.

I rzeczywiście, chyba nigdy żaden widok nie był milszy ich sercom. Byle tylko po drodze nie natrafili na żadne jamy.

J1 nie stał wcale na krawędzi skały, bo przecież dolina tak naprawdę w ogóle nie istniała. Pojazd stał na zboczu, z którego zjazd w dół był jak najbardziej możliwy.

Znów usłyszeli straszne istoty za plecami.

– Wsiadajcie, prędko! – zakomenderował Kiro. – Trzeba zamknąć wszelkie możliwe wejścia.

Nie musiał powtarzać tego rozkazu. Wszyscy jak gdyby instynktownie wyczuwali, gdzie ich miejsce. Nikt nikomu nie wpadał pod nogi i w jednej chwili znaleźli się wewnątrz Juggernauta, który hermetycznie zamknięto.