– Nie wiem, co to jest, ale zniszczymy go. Zgnieciemy w palcach tak, jak zgniata się pchłę.
– Tak, tak, wielkie słowa, ale potrzeba nam też czynów!
– Już się o to postaraliśmy. Posłaliśmy na dół szary legion.
– Dobrze, możemy wiec rozsiąść się wygodnie, przymknąć oczy i spokojnie czekać.
– To moja wina – przyznał Ram. – Zanadto się rozpędziłem.
Błyskawicznie zasunął dach gondoli, by przynajmniej w ten sposób trochę się ochronić. Gdy jednak spojrzał w niebo, zrozumiał, że nie na wiele się to zda.
W ich stronę z góry opadało zdumiewające stado. Jakieś wielkie upiorne stworzenia, szare, wyposażone w skrzydła, które podnosiły się i opadały wolno, stykając się z przodu. Napastników mogło być pięciu, może sześciu, Ram nie zdążył ich policzyć, całą jego uwagę bowiem pochłonęła wielka gromada takich samych stworzeń znajdujących się jeszcze wyżej. Tamtym gondola mogła uciec, lecz nie tym pierwszym.
– Co to takiego? – zawołał do Gerego, zwiększając prędkość gondoli do maksimum i kierując ją w stronę J2.
– Nazywa się je szarym legionem – odparł przerażony wilk. – One nie znają litości.
– To żywe stworzenia czy tylko fantomy?
– Żywe istoty, które władcy uczynili złymi.
Ram zaczął szukać swego obezwładniającego pistoletu, nie było go jednak na swoim miejscu.
– Wypróbowywałem go w J1 – stwierdził w poczuciu winy. – I tam musiałem go odłożyć, zanim przeszedłem na pokład J2. Wygląda na to, że to nie jest mój najlepszy dzień.
– Widocznie myślałeś o czymś innym – uśmiechnął się Heike.
A więc stało się. Myślenie o Indrze sprawiło, że Ram zapomniał o swej odpowiedzialności za grupę. Doszło więc do tego, czego tak bardzo się obawiał.
– Czy ty masz taki pistolet, Heike?
– Nie, ale mam coś równie skutecznego. Pozwól mi się zająć tymi latającymi istotami.
Wyciągnął z kieszeni kawałek liny i poprosił Rama, by otworzył dach tak, by on sam mógł wyjść na zewnątrz. Ram, który zaraz rozpoznał linę elfów, usłuchał, lecz niechętnie. Wrogów było wielu, a Heike tylko jeden. Straszydła nadlatywały prędko, były już niemal tuż nad nimi. Ram mógł zaglądać im w oczy, a raczej osobliwe ślepia, w których widniała żądza mordu i bezwzględność. Widział też coś w rodzaju ostrych jak szydło włóczni, które wyłaniały się spod podniesionych skrzydeł. Wyglądało to zaiste przerażająco.
Wilki i Ram patrzyli, jak Heike staje na rufie gondoli, by stawić czoło napastnikom nadlatującym od tyłu. Choć pełnym gazem starali się odlecieć od przeciwników, makabryczne skrzydlate upiory były jeszcze szybsze. A może te wielkie szarobiałe włochate płaszczyzny, które klaskały w powietrzu przy każdym ruchu, wcale nie były skrzydłami? Może to ręce, a raczej łapy?
Wielka gromada znajdująca się wyżej opadała w dół na podobieństwo olbrzymich płatków śniegu. Mniejsza grupa składała się z siedmiu napastników, teraz Ram widział to już dokładnie. We wściekłym pędzie obniżały się, mocno bijąc skrzydłami. Oba wilki skuliły się, niemal oszalałe ze strachu, momentami błyskały tylko białka ich oczu. Ram zastanawiał się, czy Heike zdaje sobie sprawę z tego, co go czeka. Z tymi zjawami najwyraźniej nie było żartów.
Nagle Heike zniknął. Trójka w gondoli poderwała się wystraszona, lecz Ram zaraz pojął, że Heike przyjął postać ducha. Ram usiadł sztywny, zdrętwiały ze strachu, nic nie mógł teraz zrobić dla Heikego.
Dwa potwory były już na dole. Wypięły dolną cześć ciała i skierowały włócznie, w istocie będące żądłami, ku wilkom. Rozległ się trzask, gdy żądła przebiły dach gondoli. Wilki przetoczyły się na bok i dzięki temu uniknęły pierwszego ataku.
Nikt nie widział, co robi Heike. On jednak nie zachowywał się biernie, jednym błyskawicznym ruchem okręcił sznurem elfów wszystkie siedem bestii. Musiał wskoczyć między nie, poruszać się tam i z powrotem, lecz wreszcie udało mu się pochwycić drugi koniec sznura. Pociągnął go mocno i napiął.
Ram widział, jak siedem potwornych olbrzymich ptaków, zjaw, czy co też to było, nagle tłoczy się jeden przy drugim, aż szary pył z ich skrzydeł wiruje w powietrzu. Istoty wydały z siebie przeraźliwy krzyk, a Heike znów pojawił się na rufie gondoli. Potwory, nie mogąc poruszać skrzydłami, zaczęły opadać w dół niczym olbrzymia ciężka gruda, a wielkie stado nad nimi zatrzymało się, zdumione i wystraszone. Dzięki temu Ram zyskał czas niezbędny do skierowania gondoli w stronę J2, którego widzieli już w dole w tej „dolinie gnoju”, jak nazwał ją Armas.
Schwytane bestie stanowiły jednak wielkie obciążenie dla gondoli, więc Heike zrzucił je na ziemię. Na jego życzenie sznur elfów się rozplatał i Heike spokojnie czekał, aż skurczy się i z powrotem przybierze poprzednie rozmiary zwykłego kawałka sznurka. Sznur elfów, jak wiadomo, ma tę zaletę, że potrafi zrobić się akurat tak długi, jak tego trzeba.
Po chwili wahania wielkie stado przystąpiło jednak do ataku. Ram nie miał żadnej łączności z J2, lecz jego przyjaciele śledzili dramatyczny przebieg wydarzeń i wiedzieli dokładnie, co należy robić. Luk pomieszczenia, w którym parkowała gondola, został w porę otwarty, wystarczyło wjechać. Gondola zawadziła przy tym co prawda o ścianę, ale zaraz luk zamknął się za nią, a uskrzydlone potwory uderzyły w pancerz J2 z taką siłą, że cały pojazd się zatrząsł.
Przy pomocy przyjaciół załoga gondoli wydostała się z pojazdu. Tich natychmiast przystąpił do naprawy dachu, w którym pojawiły się dwie paskudne dziury. Żądło przebiło także jedno z siedzeń.
– Cóż za straszliwa broń! – westchnął Tich, gdy Ram opowiedział mu, w jaki sposób powstały uszkodzenia. – Dobrze, żeście się wykręciły, wilki, ale dlaczego one rzuciły się na was, a nie na Rama, który przecież kierował gondolą?
– Jesteśmy zbiegami – odparł Freke. – Możemy okazać się bardzo niebezpieczni dla władców Gór Czarnych, jeśli uda się nam uciec.
– Najwidoczniej już zdążyłyście wzbudzić ich zaniepokojenie – uśmiechnął się Faron. – Ale teraz sądzę, że powinniśmy się bronić. Te stwory są niebezpieczne dla naszego drogiego J2.
Prawdą było to, co powiedział. Straszydła rzuciły się na Juggernauta z wielką energią i mogły wyrządzić prawdziwe szkody. Ich żądła wydawały się sporządzone ze stali, z taką siłą usiłowały wbić się w J2. Potwory wybierały określone punkty i atakowały je wspólnie. Dolg stał przy jednym z okien i patrzył prosto w parę złośliwych okrągłych oczu. Przyglądał się skrzydłom monstrualnych owadów, grubym, ozdobionym pięknym szarobrunatnym wzorem.
– To są prządki! – zawołał. – Ściślej mówiąc barczatki, nocne motyle o mocnych szczękach. Te tutaj przypominają trochę barczatki sosnówki.
– Prządki nie mają chyba żądeł? – zaprotestował Armas.
Freke wyjaśnił:
– W istocie, są to małe ćmy, dorosła postać gąsienic, z którymi zetknęliście się wcześniej. No cóż, może nie takie małe, ich skrzydła mogą mieć rozpiętość kilkunastu centymetrów. Teraz władcy odmienili ich wygląd i zaopatrzyli w żądła, ale te ćmy i tak potrafią być niebezpieczne.
Dolg widział to, musiał się cofnąć, by nie ugodziło go żądło wycelowane w okno. Tym razem szyba jeszcze wytrzymała, lecz kwestią czasu pozostawało, kiedy wreszcie zostanie przebita. Widział także olbrzymie szczęki, które wgryzały się w pokrycie J2, i podobnie jak inni wreszcie zrozumiał, że muszą jak najszybciej uciekać przed tą hordą wyrośniętych owadów. Barczatki sosnówki znane wszak były z wielkich zniszczeń, jakich dokonywały w lasach wszędzie tam, gdzie się zalęgły.
– Co robimy? – spytał Faron Marca.
Marco zorientował się, że wszyscy patrzą na niego. Błagalnie, z nadzieją i wielkim zaufaniem.