– A więc to omam – uznał Faron. – Na pewno jednak są twarde. Doświadczyliśmy już tego w zetknięciu ze skalnymi ścianami.
– Jedno zaklęcie powinno zniweczyć drugie – stwierdził Marco. – Ale doprawdy żałuję, że nie ma z nami Móriego. Cóż to za bystra głowa zdecydowała, że Móri powinien zostać w domu?
– Rok – przypomniał Ram. – Ale nie mogliśmy pozbawić Królestwa Światła wszystkich, którzy coś potrafią.
– To prawda. Zapewne potrafię wyeliminować te ostre skały przed nami. Nie jestem jednak w tej dziedzinie tak doskonały jak Móri. Moja siła nie polega na znajomości zaklęć, lepiej radzę sobie z przenikaniem do duszy człowieka czy zwierzęcia, i dzięki temu zmienianiem go w lepszą istotę.
Dolg, który po cichu wszedł do pokoju, powiedział spokojnie:
– A dlaczego by nie założyć, że również kamienie mają życie? Dobrze wiesz, że większość rzeczy w przyrodzie jest żywa.
Marco uśmiechnął się do swego najlepszego przyjaciela.
– Jak zwykle masz rację, Dolgu. Co byśmy poczęli bez ciebie?
– Hm, może na przykład urządzili naradę.
– Wybacz mi – prędko poprosił Faron. – To moja wina. Za późno się zorientowałem, że ciebie brakuje, Dolgu.
Jasne spojrzenie syna czarnoksiężnika sprawiło, że potężny Obcy spuścił głowę.
Głupim błędem było niezaproszenie Dolga na naradę. Nikt nie znał wnętrza rzeczy równie dobrze jak on.
– A więc sądzisz, że sobie z tym poradzimy, Dolgu? – spytał Marco.
– Tak, pomogę ci.
– Doskonale.
– Dobrze, że przyszedłeś – rzucił Ram.
Wszyscy chcieli naprawić zaniedbanie.
Ostro zakończone kamienie powróciły wkrótce do swych pierwotnych, bardzo skromnych rozmiarów i J2 znów mógł jechać.
Nie dotarł jednak daleko. Po przebyciu nie bez trudu może kilometra ponownie musieli się zatrzymać. I tym razem czujnością wykazał się Dolg.
– Zatrzymaj się, Tichu – poprosił. – Nie podoba mi się ten płaski obszar, który rozciąga się przed nami.
Tich zaśmiał się pod nosem:
– A ja właśnie sobie pomyślałem, że przyda się dla odmiany trochę jazdy po równym.
– Pozwolicie, że wyjdę?
Faron i Ram popatrzyli na siebie, to do nich należała decyzja. Tich włączył hamulce i J2 się zatrzymał.
– Wolałbym, żebyś nie wychodził – stwierdził wreszcie Ram. – Co masz zamiar tam zrobić, Dolgu?
– Tylko podnieść z ziemi jeden kamień.
– Czy zdołasz chwycić go, nie schodząc na ziemię?
Dolg stwierdził, że powinien dać sobie radę, i wreszcie pozwolono mu wyjść. Zbiegł na najniższy schodek i wkrótce wrócił, trzymając w dłoni kamień wielkości pięści.
– Pozostali zastanawiają się, co się dzieje – wyjaśnił. – Powiedziałem, że chodzi o pewien eksperyment.
Fakt, że tak wiele osób musiało zamieszkać w J2, przysparzał podróżującym nieco kłopotu, pojazd bowiem nie był przystosowany do zamieszkania, lecz tylko do przechowywania wyposażenia i aparatów. Rozdzielono jednak miejsca tak, jak tylko się dało. Trudno, niektórzy musieli sypiać na podłodze. Teraz jednak akurat nie spał nikt i wszyscy byli ciekawi, dlaczego J2 się zatrzymał.
Na górze w wieżyczce Dolg poprosił Ticha, by podjechał jeszcze kawałeczek do przodu z zachowaniem jak największej ostrożności. Miał mu dać znać, kiedy powinni stanąć.
– No cóż, nie jestem najlepszym miotaczem na świecie – uśmiechnął się Dolg z zawstydzeniem. – Czy któryś z was to potrafi?
– Do tytułu mistrza świata i mnie daleko – uśmiechnął się Ram, biorąc kamień od Dolga. – Ale rzucić potrafię. Gdzie mam celować?
– W sam środek tej płaszczyzny – wyjaśnił syn czarnoksiężnika.
– Jak sobie życzysz.
Tich rozsunął okno na przedzie pojazdu i Strażnik przyjął odpowiednią pozycję. Elegancki rzut i kamień trafił dokładnie w to miejsce, które wskazał Dolg.
Dotknąwszy ziemi kamień zapadł się w głąb, a dziura, która przy tym powstała, zaczęła się bardzo prędko rozszerzać, aż wreszcie cała równa płaszczyzna przeistoczyła się w krater o nieznanej głębokości.
Ci, którzy stali w wieżyczce, wyraźnie pobledli.
– Dziękujemy, Dolgu – szepnął Tich.
Ale jak zdołają objechać przepaść? Cóż, trzeba próbować, J2 był przystosowany nawet do wspinaczki w terenie.
– Czy to kolejna iluzja? – spytał Faron. – Nie było tu chyba żadnej głębokiej jamy, gdy tędy przelatywałeś, Ramie.
– Nie, ale wydaje mi się, że nie powinniśmy ryzykować, Faronie. Nie ufam już niczemu w Górach Czarnych.
– I bardzo słusznie – przyznał Marco. – Musimy okrążyć ten krater, wszystko inne byłoby niepotrzebnym narażaniem życia. Ruszaj, Tich!
Madrag obrał najprostszą drogę. Trudno powiedzieć, aby taka w ogóle istniała, lecz jeśli trzeba, to trzeba, i włączył wszystkie silniki. Marco zszedł na dół i poprosił, aby uczestnicy ekspedycji czegoś się przytrzymywali, gdyż może być niebezpiecznie. Przebywający na dole oczywiście widzieli przez okno, co się dzieje, i wstrząśnięci usłuchali ostrzeżenia.
Tich przyspieszył. J2 niekiedy stawał dęba jak spłoszony koń, cały się przy tym trzęsąc, w pewnej chwili myśleli już, że przechyli się w tył i stoczy na dół, lecz zdołał się jednak na powrót przyczepić do podłoża i wspiąć o kolejny metr do góry. Zanim zdążyli odetchnąć z ulgą, drogę zagrodziło im przerażające usypisko głazów. J2 musiał je pokonać za wszelką cenę. W izbie chorych Siska przywiązała Tsi do łóżka i sama mocno się w nie wczepiła, gdy J2 znów stanął dęba. Na dole w dużym pomieszczeniu podróżnicy leżeli poplątani ze sobą, kurczowo przytrzymując się wszystkiego, co tylko mieli w zasięgu ręki.
Teraz się wywrócimy, pomyśleli Armas, Cień, dwa wilki i nie tylko oni. Tich zdołał jednak pokonać jakoś potworną stromiznę jedynie po to, by za chwilę J2 przechylił się w bok pod takim kątem, że podniesienie go wydawało się niemożliwością.
Co poczniemy, jeśli się wywrócimy i nie będzie J1, który by nas wyciągnął, myślał przerażony. Koncentrował się do ostateczności, niemal z nadprzyrodzoną siłą, by utrzymywać w miarę prosty kurs.
No, teraz będzie naprawdę źle, pomyślał po raz kolejny, lecz J2 chętnie z nim współpracował.
Po chwili przechylony mocno w prawo pojazd zdecydował wreszcie, że wróci do bezpiecznej pozycji na gąsienicach.
We wnętrzu Juggernauta rozległo się głośne westchnienie ulgi.
Ale wciąż jeszcze nie było końca problemom.
Trzy godziny zajęło Tichowi dotarcie do w miarę przejezdnej drogi, i nawet to określenie było przesadą, wciąż bowiem przedzierali się przez wielkie kamienie o ostrych krawędziach. W końcu niejeden z pasażerów zaczął odnosić wrażenie, że wszystkie wewnętrzne organy mu się przemieściły. Wreszcie jednak jazda stała się łatwiejsza. Okazało się, że dotarli na szczyt wzgórza.
Jeśli sądzili, że dostrzegą stamtąd J1, doznali rozczarowania. Wzgórza, a raczej całe ich pasmo, były szerokie. Wszystko to przypominało trochę chodzenie po górach – kiedy się już myśli, że osiągnęło się szczyt, zaraz widać kolejne wzniesienie. Zrozumieli, że przejazd w miejsce, z którego będą mogli zajrzeć w następną dolinę, trochę potrwa. I rzeczywiście zajęło to więcej czasu, niż się spodziewali. Władcy Gór Czarnych bowiem przygotowali dla nich kolejne niespodzianki.
– Byle tylko nie sprawili czarami, że J1 znów zniknie – mruknął Armas, gdy po raz kolejny musieli stawić czoło nowemu wyzwaniu.
– To byłaby tragedia – przyznał Ram. – Bo naprawdę widzieliśmy J1 na dole tego czarnego zbocza. Ale z tym sobie poradzimy, prawda, Marco?
Przypatrzyli się przeszkodzie i zadrżeli w duchu. Przed nimi stała cała armia dobrowolnych niewolników, tych straszliwych potworów, z którymi już tyle razy wcześniej zawierali znajomość. Teraz owi niewolnicy ukazali im się bez żadnego przebrania, równie straszni i wstrętni jak Hannagar i jego kompani. Cała armia uzbrojona była w zakrzywione haki, jakby stworzone specjalnie po to, by wybić dziury w Juggernaucie. Inne istoty trzymały w rękach zapalone pochodnie.