Książę usiadł wygodniej na stanowisku dowodzenia.
– Zobaczymy – powiedział z namysłem. – Co na to powiesz, Dolgu?
Jego najlepszy przyjaciel obrzucił wzrokiem olbrzymią gromadę.
– Nie wiem, Marco. Wkrótce zabraknie nam środków, które nie zabijają. A do niczyjej śmierci przecież nie chcemy dopuścić.
– To prawda, pragniemy zachować naszą czystość, szlachetny sposób myślenia, inaczej prędko staniemy się tacy jak oni, niewolnicy zła.
I wtedy Tich dodał im otuchy.
– J2 ma jeszcze pewne środki, które możemy wykorzystać – oświadczył z uśmiechem.
11
Sassa obudziła się podrzucana na kościstym barku, który na dodatek obrzydliwie cuchnął. Głowa zwieszała jej się na czyjeś plecy, pokryte rzadkim i kłującym niczym świńska szczecina włosem. Temu, kto ją niósł, bardzo się spieszyło. Ciężko dysząc, biegł w górę po zimnych, kamiennych schodach, od których wionęło pleśnią. Od czasu do czasu dziewczynka łokciem ocierała się o szorstką skalną ścianę albo zawadzała palcami nóg o stopień, lecz instynkt, jaki dotychczas nigdy nie dał o sobie znać, kazał jej milczeć, nie zdradzać bólu i udawać nieprzytomną. Było to zupełnie niepodobne do wiecznie szlochającej Sassy. Głowa też okropnie ją bolała; od ciosu, który otrzymała, niemal rozsadzało kark.
Ktoś jeszcze biegł obok strasznego stwora, lecz na schodach panował taki mrok, że nie widziała drugiej istoty wyraźnie. Momentami pojawiało się jakieś słabe światło, jak gdyby mijali marną pochodnię. Dziwaczne stworzenia sprawiały jednak wrażenie niezależnych od światła, zapewne żyły w stałym mroku i zdołały do niego przywyknąć.
Druga istota odezwała się ochrypłym sykiem:
– Doskonale sobie poradziłeś. Dostaniesz wiele punktów za zasługi.
– Na to liczyłem – równie ochryple odparł ten, który ją niósł. – Z tej małej bez trudu wyciągniemy wszystkie tajemnice.
Sassa miała dość rozumu, żeby nie krzyczeć przeraźliwie ani też nie próbować się uwolnić. Prawdę powiedziawszy, sparaliżował ją strach, ale też i ów właśnie dopiero co odkryty instynkt… Instynkt samozachowawczy, chyba tak się to nazywa.
– Na pewno – przytaknął drugi kompanowi. – Wyciągniemy z niej imiona wszystkich tych, którzy znają się na czarach. Pomogę ci, będzie prędzej.
Ten, który niósł Sassę, nabrał podejrzeń.
– O, nie, nie próbuj podstępnie zdobyć zaszczytów, na które nie zasłużyłeś. Ona jest moja i pamiętaj, to ja się z nią zabawię, kiedy już będzie po wszystkim.
– Nie bądź głupi, co do tego ostatniego, będzie jak chcesz, ale nie masz chyba ochoty stanąć samotnie twarzą w twarz z Nardagusem.
– Nie, ty pójdziesz ze mną. Ale to ja będę przemawiał. Ale potem chcę ją mieć, zanim Nardagus uczyni ją jedną z nas. Chcę ją mieć taką śliczną i nietkniętą jak teraz.
– Skąd wiesz, że jest nietknięta?
– Sprawdziłem.
Sassa walczyła z falą mdłości. Czy on jej dotykał? Och, nie, to niemożliwe. Poczuła się zbrukana, nie mogła znieść nawet podobnej myśli.
Mimo wszystko nie to było teraz najważniejsze. Prześladowcy chcieli zmusić ją, by wyjawiła imiona tych, którzy potrafią czarować, jej wspaniałych przyjaciół.
Słowa „czarowanie” nigdy nie lubiła. Wydawało się takie banalne, jak gdyby mowa była o magiku, który stoi na scenie i wyciąga z kapelusza gołębie i króliki. Nie miało to właściwie nic wspólnego z niesamowitymi, wręcz boskimi zdolnościami Dolga czy Marca.
Jedno było pewne: te potwory nie wydobędą z niej ani słowa. A już na pewno nie kupią jej duszy, nie zmienią jej w budzące wstręt monstrum, jakimi sami byli. Pokaże, że jest silna.
Nagle Sassa doznała wstrząsu, patrząc na siebie z boku. Jak też ona się zachowywała do tej pory? Płakała, narzekała, skarżyła się i tęskniła za domem. Nikomu nie była radością, sprawiała jedynie kłopot. Przez cały czas myślała tylko o sobie. Teraz natomiast, gdy znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie, zachowywała się całkiem spokojnie. Może to w wyniku paraliżującego strachu, lecz i tak wychodziło na jedno. Myślała na zimno, po raz pierwszy podczas całej tej wyprawy. Jakoś to będzie.
Przykro jej było jedynie, że nikt z towarzyszy podróży nie widzi jej teraz, nie jest świadkiem bohaterskiej odwagi. Ale prawdziwa odwaga nie prosi o widzów, nie dopomina się pochwał ani nagrody, działa w ciszy.
Ja także będę tak postępować, pomyślała dzielnie, ale z przykrością przełykała ślinę. Wspaniale byłoby, gdyby ktoś mógł ją teraz zobaczyć.
Zimna wilgoć panowała na schodach, które momentami mogła dostrzec, gdy mijali migoczące światła. Widziała wtedy nierówne zielonkawe stopnie. W miarę jednak jak się posuwali, stopnie były coraz gładsze, powietrze czystsze, a dookoła robiło się jaśniej.
Ten, który ją taszczył, zatrzymał się. Sassa wyczuła w nim pewne wahanie. Nic wprawdzie nie widziała, wisząc głową w dół, mdliło ją, bała się i była taka nieszczęśliwa, ale miała wrażenie, że widzi z przodu jakieś drzwi. I rzeczywiście, zastukali w nie, a po podaniu hasła, które starała się zapamiętać, zostali wpuszczeni do środka.
Wokół niej stało się teraz jaśniej, jakby pomieszczenie rozświetlał blask ognia, nie latarki ani lampki. Stwór po prostu puścił ją teraz, upadła na twardą kamienną podłogę, ale na szczęście zdołała się jakoś podeprzeć rękami. Wreszcie mogła patrzeć przed siebie, a nie na paskudny podskakujący zadek.
Przy drewnianym stole siedziało kilka osób. Proszę, proszę, a więc w Górach Czarnych istnieje także drewno, nie wszystko jest z kamienia. No, tak, ciężkie drzwi również były drewniane. O ile dobrze zdołała się zorientować, przyszli tu mniej ważną, tylną drogą, bo po przeciwległej stronie dostrzegła znacznie okazalsze wejście.
Usiłowała wstać, lecz brutalnie zmuszono ją do uklęknięcia, a żelazny uścisk przygiął jej głowę do podłogi.
Ktoś podniósł rękę.
– Chcemy ją zobaczyć.
Uścisk zelżał. Znów mogła się wyprostować.
Było ich troje, jedna kobieta i dwaj mężczyźni. Kobieta, niespotykanie pociągająca w jakiś niebezpieczny, żarłoczny sposób, wydawała się zarazem dziwnie odpychająca. Przypatrywała się Sassie z arogancją i pogardą.
– Nie jest szczególnie ładna – prychnęła. – Cóż to za intruzi ośmielili się wtargnąć do naszego królestwa?
Sassa zawstydzona spuściła wzrok, była bowiem bardzo wrażliwa, gdy chodziło o wygląd, już od czasu, gdy oszpeciły ją oparzenia, przez co matka nie chciała jej znać. Zdążyła jednak przyjrzeć się kobiecie. Wiedziała, że ma do czynienia z nadzwyczaj urodziwą istotą, lecz poprzez cudowną skórę za oszałamiająco pięknymi rysami Sassa dostrzegała co innego: potworną obrzydliwość, taką samą jak u dobrowolnych niewolników. Miała wrażenie, że widzi dwie osoby jednocześnie, jak na podwójnie naświetlonej fotografii. Wywołało to w niej prawdziwy szok, zmusiła się, by popatrzeć na mężczyznę siedzącego obok.
I tym razem wrażenie było identyczne. Wspaniały strój i elegancka postawa nie zdołały ukryć budzącego grozę widoku skrywającego się w jego wnętrzu. Ale było w nim coś jeszcze…?
Trzecia osoba przy stole to z pewnością Nardagus. Wyraźnie dało się dostrzec, że jest przywódcą. Świadczył o tym nie tylko piękny strój, lecz cała jego postać i bijący od niej autorytet. W jego przypadku nie było owego zdumiewającego podwójnego obrazu, ale też i nie był on potrzebny. Nardagus wywodził się z ludzkiego rodu i tak też wyglądał, choć niewiele miał w sobie człowieczeństwa, dotyczyło to przede wszystkim psychiki. Jego oblicze wyrażało niezwykłe zło. Włosy miał białe jak śnieg, brwi natomiast ciemne. Tak samo ciemna była zadbana broda, oczy zaś niemal czarne, a spojrzenie kompletnie pozbawione uczuć. Jego szaty uszyte zostały z materii przetykanej złotymi nitkami. W ogóle całe pomieszczenie, szczególnie po jednorodnej jałowości królującej wszędzie w Górach Czarnych, zaskakiwało sporą ilością złotych ozdób. Sassa podejrzewała, że to jedna z komnat w czymś w rodzaju pałacu, do którego ona dostała się tylnym wejściem.