Dolg pozwolił, by szafir jeszcze przez chwilę działał na Tsi, a potem delikatnie podniósł kulę. Wyjaśnił, że trucizna przeniknęła tak głęboko, że uszkodziła narządy oddechowe Tsi-Tsunggi, trudno więc spodziewać się całkowitej poprawy, sądził jednak, iż kamień wzmocnił znacznie odporność leśnego elfa.
– Oczywiście – usłyszeli cichy szept i wreszcie mogli popatrzyć w zmęczone oczy Tsi. – Tak bardzo wam dziękuję.
– Tsi, witaj z powrotem – uradował się Marco. – Co jeszcze chciałeś nam powiedzieć?
– Zajrzyjcie do mojej kieszeni.
– Co on ma w kieszeni, Sisko?
– Tu, przy pasku, proszę.
Siska wyciągnęła z kieszeni Tsi nieduży skórzany woreczek.
– O to ci chodziło? Tsi, co w nim masz?
Elfowi mówienie przychodziło z wielkim trudem. Był tak straszliwie zmęczony, że znów musiał zamknąć oczy.
– Proszek elfów.
– Do czego on służy?
– Nie wiem, nigdy go nie wypróbowałem. Dostałem go kiedyś w nagrodę za ocalenie komuś życia.
– Proszek elfów? – zdziwił się Dolg. – Czy mogę go zobaczyć?
Dostał do ręki skórzany woreczek i rozwiązał sznurek. Powąchał zawartość.
– Ależ, Tsi! – rzekł zdumiony. – I ty to nosiłeś przy sobie? Nie mając pojęcia, co to takiego?
– Poznajesz to? – zdziwił się Marco.
– Czy poznaję? To najpotężniejszy proszek elfów! Wystarczy położyć odrobinę na języku, a można na pewien czas zniknąć. Albo też przywołać do siebie kogo się tylko chce. To może ocalić komuś życie, Tsi. Odłóżcie teraz ten woreczek. Tsi, w przyszłości musisz bardzo na to uważać, bo może nam się naprawdę przydać.
Siska uśmiechnęła się szeroko.
– To znaczy, że nie tylko duchy mogą znikać?
– Właśnie tak. A teraz, Sisko, połóż się przy Tsi i wyśpij wreszcie. Ile godzin spałaś przez ostatnie doby?
Siska uśmiechnęła się zażenowana.
– Nie za wiele. Tsi, mogę?
Jego słaby uśmiech powiedział jej wszystko. Siska zsunęła więc buty z nóg i położyła się przy nim.
Mężczyźni wyszli z pokoju, nie bali się, że odbędzie się tu orgia miłosna, na to kochankowie byli zbyt wycieńczeni.
Podróż przez wzgórza trwała. Dość długi czas nie musieli niepokoić się niczym poza, łagodnie mówiąc, nierównym podłożem. Cały górski masyw wydawał się pokryty niedużymi ostrymi blokami skalnymi, a większość chyba uparła się, by zagradzać drogę J2.
Gdy wreszcie stwierdzili, że da się zauważyć pewne nachylenie prowadzące do następnej doliny, a na horyzoncie pojawiły się szczyty kolejnego łańcucha gór, źli władcy rzucili im kolejne wyzwanie, które ani trochę się im nie spodobało, doświadczyli go bowiem już wcześniej.
Ziemista mgła.
Widzieli, jak nadciąga ukradkiem nad równinę od szczytu, który zdaniem wilków był siedzibą władców. Kierowała się w stronę J2.
– Niedobrze – westchnął Faron. – Właśnie taka mgła rozdzieliła nas z J1.
– Racja – przyznał zaniepokojony Ram. – Ciekawe, czy i teraz rzuci się na tamtego Juggernauta. Zlokalizowaliśmy wszak ten pojazd, jeśli więc on znów zniknie.
– Tym razem chyba raczej my znikniemy – stwierdził Faron z ponurą miną. – Mgła nadciąga wprost na nas.
– Nie mamy szans, by się jej wymknąć. Tich już rozglądał się za jakąś inną drogą, lecz inna możliwość poruszania się naprzód nie istnieje. Na Święte Słońce, co my poczniemy?
Po raz pierwszy nie wiadomo od jak dawna zobaczyli, że Dolga ogarnia gniew.
– Nie wolno na to pozwolić. Jeśli ta mgła do nas dotrze, może to oznaczać prawdziwą katastrofę, nie wiadomo, gdzie się wówczas znajdziemy. Teraz albo nigdy. Marco, podejmuję tę walkę.
Patrzyli na niego zdumieni, nic nie rozumiejąc. Dolg jednak sprawiał wrażenie człowieka, który wie, co mówi, i jest zdecydowany na wszystko.
– Jedź naprzód, Tichu, jesteśmy teraz na właściwej drodze, prowadzącej wprost do następnej doliny. Nie pozwól, by cokolwiek cię zatrzymało, ja zajmę się tą mgłą. Otwórz przednie okno.
Tich usłuchał, nie wyglądał jednak na zadowolonego. Przeniknięcie mgły do wnętrza Juggernauta nie mogło skończyć się dobrze.
– Zgaś wszystkie światła – nakazał Dolg. – A wy cofnijcie się.
Zrobili tak, jak sobie życzył. Dolg stanął przy otwartym oknie i czekał, patrząc, jak ciemny pas gęstej mgły zbliża się niczym wysunięta, poszukująca czegoś ręka. Mgła wiła się tam i z powrotem po wyżynie, przekradała wzdłuż zbocza, jakby zdecydowana, że musi odnaleźć wrogów. Intruzów.
Ram drżąco wciągnął oddech, gdy pierwsze macki mgły dosięgły gąsienic Juggernauta. Nie pozwól, by zanadto się zbliżyła, Dolgu, prosił w myśli.
Mgła otoczyła J2 i wzniosła się w górę przed nimi. Wszyscy w wieżyczce i na dole w pojeździe odruchowo cofnęli się jeszcze bardziej. Wszyscy oprócz Ticha, który nie odchodził ze stanowiska dowodzenia. I Dolga, który zdecydowanym ruchem uniósł w górę farangil i głośno wydał rozkaz czerwonemu kamieniowi.
On oszalał, pomyślał Marco, nie wolno wykorzystywać kamieni do zwalczania tego zła, ono je zniszczy! Farangil nigdy nie odzyska swej dawnej przejrzystości!
Dolg jednak dokonał już wyboru, a to on był władcą kamieni.
Farangil zapłonął, krwistoczerwony snop światła przedarł się przez mgłę, która całkiem już oblepiła pojazd. Czerwone promienie były teraz dla Juggernauta niczym gwiazda przewodnia, wskazująca drogę naprzód, a tam gdzie padały, rozlegał się syk, jakby mgła była żywą istotą. Ciemne chmury zwijały się z niechęcią i znikały. Mieli teraz otwartą drogę, lecz Dolgowi to nie wystarczało. Skierował jeszcze promienie farangila na boki, nie oszczędzał żadnego kłębka mgły, kazał całej rozwiać się w nicość. Nie ustąpił, dopóki ostatnie jej resztki nie zniknęły.
Potem opuścił ręce trzymające kamień.
– Zamknij okno, Tichu – powiedział spokojnie. – Mamy przed sobą wolną drogę.
Popatrzyli przed siebie w dół, w dolinę.
I tam, na czarnym, spalonym zboczu, przez lornetkę mogli wreszcie dostrzec zagubionego towarzysza: J1.
Dzięki wam, dobre moce, pomyślał Ram, on wciąż tam stoi. Trochę niewyraźny, zamglony, lekko drżący niczym fatamorgana, lecz to oczywiście tylko przez te opary w dolinie, przez wibrujące powietrze.
Ale Indra tam jest, a w tej chwili tylko to ma jakiekolwiek znaczenie.
13
Na dole w ciemnej dolinie Chor obudził wszystkich pasażerów J1. Zaspani, zataczając się, powychodzili z łóżek z uczuciem, że mogliby spać jeszcze przez wiele godzin. Szczególnie Kiro, który ledwie zdążył się zdrzemnąć. Madrag jednak chciał, by wszyscy zgromadzili się na górze przy stanowisku dowodzenia w wieżyczce.
– Co się stało, Chor? – spytał Jori.
– Popatrzcie tam! Na górę, na szczyt wzgórza!
Wyjrzeli w półmrok przez wielkie okno na przedzie.
Na tle odrobinę jaśniejszego nieba rysowało się coś przypominającego wędrujący blok skalny.
– To J2! – uradowała się Sol. – To J2 jedzie tutaj do nas!
– Tak, ale spójrzcie, co zmierza w stronę naszych przyjaciół.
– To ta przeklęta mgła – mruknął Oko Nocy. – Och, nie, nie chcemy jej tu znów!
– Nieprzyjemnie się zapowiada – stwierdził Chor. – Zauważyli, mam nadzieję, że nadciąga.
– Na to wygląda – pocieszył go Kiro. – Zobaczcie, zatrzymują się.
Jori rozejrzał się dokoła.
– A gdzie Sassa? – spytał.
Popatrzyli na siebie.
– Nie obudziłeś jej, Chorze? – zdziwiła się Indra.
– Wołałem ją po imieniu – odparł Madrag zmieszany. – Ale mi nie odpowiedziała.
– Idź po nią, Jori, przyprowadź tutaj! Ten leniuch pewnie znów zasnął.