Nagle poczuł, że drży na całym ciele.
Już za kilka chwil…
Och, nie, byle nie pojawiły się teraz żadne kolejne przeszkody, nie wytrzyma tego dłużej!
I nagle, nagle spostrzegł, że zapalają się reflektory J1. Trzy niespieszne błyski, jasne, rozedrgane w tej zdumiewająco niewidzialnej mgle.
W J2 zapanowała ogólna radość, a Tich również zapalił swoje światła i mrugnął w odpowiedzi.
A więc oni żyją, żyją! powtarzał Ram w myśli, czując, jak mocno bije mu serce. Lecz ilu ich zdołało przeżyć?
Przez głowę przemknęła mu krótka, lecz straszna myśl, że przecież światła J1 mogły włączyć owe okropne potwory, niewolnicy Gór Czarnych, że zdobyły one Juggernauta, zabiły wszystkich na jego pokładzie, a teraz jeszcze chciały wciągnąć w pułapkę pozostałych intruzów.
Ale nie, tak wcale nie jest, stwierdził, głęboko wzdychając z ulgą.
Z Juggernauta wyszli bowiem przyjaciele, wszyscy ci, za którymi tak gorąco tęsknili i o których tak strasznie się bali. Ale czy na pewno wszyscy? Kogoś wśród nich chyba brakowało?
I wyglądali tak dziwnie w tej drżącej mgle, przypominali wibrujące, niewyraźne słupy energii, wydawali się bezcieleśni niczym poruszające się skrzydła motyla.
Ale przecież ich poznawał! Zapewne staną się coraz wyraźniejsi w miarę, jak będą się do nich zbliżać.
To Kiro, co do niego nie można się pomylić. Kiro, stary przyjaciel, który niedawno awansował, znał go przecież od tak wielu lat.
Jest też Jori, dzięki Bogu! I Indra! Ramowi dech z radości zaparło w piersiach, ogarnęła go nagła radość na widok dziewczyny. Znów poczuł, jak bardzo ją kocha, każdy najdrobniejszy nawet w niej szczegół, każdy gest. Jest i Yorimoto. I Chor wychodzi, a przecież on tak niechętnie opuszcza swoją machinę.
A za nim?
Nikt więcej już za nim nie idzie?
Gdzie się podziała Sol? Gdzie Sassa i Oko Nocy?
Za serce znów ścisnął go strach.
Ale z J2 wszyscy już z wyjątkiem Tsi i Siski gromadą rzucili się na powitanie przyjaciół. Ram był jednym z pierwszych.
Przez chwilę widział tylko Indrę, ona też biegła w jego stronę. Dlatego nie słyszał okrzyku zdumienia i lęku, wydobywającego się z ust tych, którzy zdołali go wyprzedzić i już spotkali tamtych. Dotarło to wprawdzie do jego podświadomości, lecz nie mógł oderwać oczu od Indry.
Dobiegli wreszcie do siebie, Ram wyciągnął ręce do dziewczyny – i na tym koniec. Indra wciąż była niewyraźna niczym słup energii.
Zatrzymał się o centymetr od jej rąk. Patrzyli na siebie przerażeni, radość z wolna zmieniała się w przeogromne zdumienie. Spojrzeli na innych i stwierdzili, że ten sam fenomen dotyczy również ich. Ram spostrzegł, że Indra woła go po imieniu, mówi też coś jeszcze, lecz nie docierał do niego żaden dźwięk. I on coś do niej powiedział, lecz dziewczyna z rozpaczą pokręciła tylko głową, nie słyszała go.
Marco stanął przy Ramie i bezbarwnym głosem oświadczył:
– Mieliśmy rację, oni znajdują się w innym wymiarze! Cieszmy się jedynie z tego, że nie możemy przenikać się nawzajem na wskroś. To byłoby już zbyt groteskowe.
Ram popatrzył na Indrę i poczuł, że płacz dławi go w gardle. Tak blisko! A mimo to dalej, niż gdyby znajdowali się każde na innym kontynencie. To dlatego nie mogli nawiązać łączności telefonicznej ani radiowej z J2. Nie potrafiły tego nawet duchy, ani Marco czy Dolg za pomocą telepatii.
Przez moment Ram zastanawiał się, która z grup znajduje się w zwykłym rzeczywistym wymiarze, a która w tamtym, nieznanym. Postanowił wreszcie spytać Marca.
– To oni są w jakimś obcym wymiarze.
– Dobrze, ale w jakim? W czym możemy wybierać, nie bardzo się na tym wyznaję.
– Nic ci o tym nie powiem. Istnieje wiele wymiarów, na przykład wymiar zmarłych, poza tym wymiar upiorów, duchów opiekuńczych, stworów należących do podziemnego świata i wiele, wiele innych ułożonych według hierarchii. Nie potrafię powiedzieć, w jakim wymiarze przebywają nasi przyjaciele, lecz właśnie to, że widzimy ich w postaci skupisk energii, dowodzi, że opuścili ten świat. Mam gorącą nadzieję, że tylko na pewien czas.
– A w jaki sposób ściągniemy ich z powrotem?
Marco popatrzył na niego z żalem w niezwykłych pięknych oczach.
– Nie wiem tego, Ramie, doprawdy, nie wiem tego.
Ram, bliski rozpaczy, rozejrzał się wkoło. Spostrzegł, że Tich bez powodzenia usiłuje nawiązać kontakt z Chorem, że Faron woła do Kira: „Gdzie reszta? Gdzie Oko Nocy, nasza wielka nadzieja? I Sol? I mała Sassa?” Kiro odparł coś, chyba po prostu: „Nie słyszę”, a Ramowi wydało się, że Jori po drugiej stronie wypytuje o Siskę i Tsi. Niestety, przez niewidzialny mur rozdzielający oba wymiary nie zdołał przeniknąć żaden dźwięk.
Zrozpaczona twarz Indry, zamglona, jakby wykrzywiona, będąca przecież tylko skupieniem energii… Jego próby, by dosięgnąć jej rąk, bez powodzenia…
Ram zanurzył palce w czarne włosy. W tym momencie bliski był rezygnacji ze wszystkiego.
Przecież to on był odpowiedzialny za uczestników ekspedycji, a nie dość, że kilkorga brakowało, to jeszcze pozostali nie mogli do siebie dotrzeć.
Czy można mówić o mniej udanej wyprawie do tej piekielnej krainy?
14
– Nie! – zawołała Sassa po norwesku. – Nie, nie możecie być aż tak okrutni! Sama zniosę wszystko, jestem pewna, ale tego nie wytrzymam! To takie niesprawiedliwe wobec niewinnych istot!
Tak samo jak Bóg postąpił wobec Hioba, pomyślała. Albo wobec Abrahama. Pozwolił, by ci niewinni ludzie cierpieli tylko po to, żeby się przekonać, czy mają w sobie dość bojaźni bożej.
Prześladowcy, nie rozumiejąc, co mówi Sassa, nie zważali na jej protesty. Zresztą zapewne w żadnych okolicznościach by się nimi nie przejęli.
Podczas gdy głęboki blask ognia płonął w pomieszczeniu, Nardagus oświadczył ponuro:
– Przekonamy się, czy nie rozumiesz po angielsku, ty niemądre stworzenie! Powiedz nam, kto z was jest w posiadaniu tak potężnych mocy?
Do swych kompanów zaś zwrócił się w ich własnym języku, sądził bowiem, że mogą się nim posługiwać swobodnie, gdyż Sassa go nie rozumie.
– Jeśli poznamy jego imię, będziemy mogli go unicestwić, wykorzystując magię imienia.
Nie macie pojęcia, jak wielu z nas posiada takie zdolności, pomyślała Sassa przez krótką chwilę triumfu, która jednak prędko minęła. Ach, Marco, Dolgu i wszyscy inni, co mam robić? Nie chcę was przecież zdradzić, ale to…
Jeden z niewolników z grymasem zadowolenia na wstrętnym obliczu przyniósł drewnianą klatkę. Leżała w niej kotka z czterema prześlicznymi, rozbawionymi kłębuszkami. Potwory nie były na tyle głupie, by i tym razem wykorzystać Huberta Ambrozję, Sassa już by się na to nie nabrała. W dodatku wizja jej ukochanego kota przywołana została tylko i wyłącznie dzięki jej własnej tęsknocie. To był inny kot.
Sassa doskonale wiedziała, co zamierzają zrobić. Na poręczy jednego z krzeseł zmontowali szubienicę i zamierzali kolejno wieszać kocięta na oczach ich nieszczęsnej matki i oczywiście Sassy.
– Nie spieszcie się, niech trochę pocierpią! – ożywiła się kobieta. – Przeciągajcie czas, ta mała gęś musi w końcu przemówić po angielsku, a wtedy już ją będziemy mieli. Choć zupełnie tego nie rozumiem, ona ubóstwia koty. I w związku z tym prędzej czy później zacznie mówić.
Niewolnik z chichotem wyciągnął jednego kociaka z klatki. Sassa usiłowała wyrwać mu kotka, podejmując beznadzieją próbę uratowania zwierzątka, lecz niewolnik jej na to nie pozwolił. Upatrzył sobie tego kociaka na pierwszą ofiarę.
Ach, tak się przygotowywałam, zniosłabym ich tortury, czuję, że jestem silna, chociaż przez cały czas byłam tylko zapłakaną beksą. A teraz oni wymyślili coś takiego! Nie chcą skrzywdzić mnie, tylko te małe niewinne stworzenia, nie zniosę tego, nie zniosę!