Potem zrezygnowana pokręciła głową i zwróciła się do Nardagusa:
– Nie, to się nie uda, nie potrafimy się porozumieć.
Sassa gorączkowo zastanawiała się, jakie imiona może podać zamiast Marca, Dolga i wszystkich innych. Przez głowę przelatywały jej tylko idiotyczne pomysły, takie jak Gary Cooper, James Dean, Maria Stuart. Uważała jednak, że nieładnie postąpi wobec tych osób, posługując się ich nazwiskami. Może jakieś fikcyjne, lecz jeśli one nie wystarczą?
Nie dotarła dalej w swych rozważaniach, bo coś zaczęło się dziać. Z początku nikt nie potrafił pojąć, co się właściwie stało. Paru niewolników uniosło się nad ziemią i jakaś siła cisnęła ich na żarzącego się mężczyznę, zanieśli się krzykiem bólu, a wokoło rozszedł się swąd palącego się mięsa. Nardagus przyciągnął do siebie więźniarkę i jak tarczą zasłaniał się nią przed tym, co w jakiś sposób zdołało przeniknąć przez ściany. Usłyszawszy głębokie warczenie, wycofał się w stronę wielkiego wyjścia. Sassę natomiast ktoś podniósł i posadził na jakieś zwierzę. Czyżby na wilka?
– Koty! – zawołała. – Trzeba je ratować!
– To nie są wcale koty – szepnęła jej Sol do ucha. – Popatrz tylko!
Zła kobieta także się wystraszyła, wypuściła kociątko, które trzymała w ręku, ale na podłogę upadł jedynie stary kawałek wygarbowanej skóry. W klatce leżał jeden większy kawałek skóry i parę mniejszych.
– A dziewczyna?
– Nie zdołamy jej teraz uwolnić, ale przybędziemy po nią trochę później.
Sassa natychmiast przekazała obietnicę Sol więźniarce, mocno przytrzymywanej przez Nardagusa. Dziewczynka wiedziała, że stała się niewidzialna już w momencie, gdy Sol posadziła ją przed sobą na grzbiecie wilka. Wiedziała też, że nie są tu same, wyczuwała obecność drugiego wilka i innych duchów.
– Dziękuję, że przybyliście – powiedziała.
W następnej chwili poczuła na twarzy chłodny powiew górskiego powietrza i mogła spojrzeć w dół na czarną dolinę, która przesuwała się przed jej oczami w tak szalonym pędzie, że wszystko zlewało się w jedno.
Wreszcie znaleźli się już przy obu Juggernautach, gdzie z otwartymi ramionami powitali ich przyjaciele.
16
Niewolnik, który sprowadził Sassę i czekał, by pozwolono mu się później z nią zabawić, nie znalazł się wśród tych, których jakaś siła cisnęła na ognistego człowieka. Stał wściekły na środku sali i obracał paskudnym łbem, podejmując próbę odszukania swej ofiary. Ona jednak przepadła gdzieś bez śladu. Ciało drżało mu z frustracji i rozczarowania, ogarnęło go bowiem podniecenie, a teraz seksualne pożądanie nie chciało ustąpić, jakby upierało się przy tym, by posiąść tę jakże młodą i czystą dziewczynę. Odebrać jej cnotę, szarpać i czerpać rozkosz. Oto jednak pozbawiono go uciechy. Gotował się z wściekłości, ale w Nardagusie obudził się jeszcze większy gniew. Wrzeszczał długo i przeraźliwie, ciskał naokoło rozmaitymi przedmiotami, aż inni musieli się uchylać. Zła kobieta prychała jak kotka.
– Te diabły! – wrzeszczała. – Oni tu byli, ośmielili się wejść!
Nardagus przerwał jej:
– Były tu również wilki, a to znacznie gorzej, musiały się z nas naśmiewać!
Podniósł ciężkie krzesło, by nim rzucić i w ten sposób dać upust swej wściekłości, człowiek-ogień uznał więc, że najlepiej będzie opuścić pomieszczenie.
Natychmiast zapadła ciemność, powoli zaczęło się też robić coraz zimniej.
– Wracaj! – zawołali chórem Nardagus i kobieta. – Wracaj tu, przeklęty niewolniku!
Człowiek-ogień był kimś więcej niż tylko zwykłym niewolnikiem, lecz tak czy inaczej postanowił zignorować rozkaz. Dawno już zniknął, ukrył się w niewielkiej jamie, w której natychmiast zapanowało piekielne gorąco.
Nardagus nie przestawał się ciskać.
– Wilki! Najwidoczniej udało im się wydostać z naszej krainy, a teraz ośmieliły się tu wrócić, i to razem z naszymi wrogami. I to jakimi wrogami! Nigdy jeszcze nie zetknęliśmy się z takim oporem!
Opuszczając mroczne, wychłodzone pomieszczenie, kobieta, wciąż biała na twarzy ze złości, powiedziała:
– Moje następne posunięcie, skoro nie udało nam się zrozumieć języka, jakim mówiła ta dziewczyna, byłoby dla niej śmiertelne. Zamierzałam wezwać tego, który nieodwołalnie zmienia nieproszonych gości w niewolników. Ale ta niewidzialna banda nam przerwała.
– Było ich kilkoro! – wykrzykiwał rozwścieczony Nardagus. – Wyczuwałem co najmniej kilka osób!
– Ja także.
Weszli do wielkiej sali, którą oświetlały porządne pochodnie. Nie zatroszczyli się o poparzonych niewolników, ci musieli więc radzić sobie sami, wycofać do swych pomieszczeń w dół po tylnych schodach, za drzwi, które widzieli Sol i Oko Nocy i z którymi Indianin zawarł nieprzyjemnie bliską znajomość. Więźniarkę zaprowadzono z powrotem do więzienia.
– Czy wysłać na nich niezwyciężonego?
– Nie my o tym decydujemy.
Nardagus nie krył zaniepokojenia. Czekało go zadanie nie do pozazdroszczenia: przekazanie władcom nieprzyjemnych wiadomości. Dziewczynka, którą zdołali pojmać, wymknęła się im z rąk. I to w jaki sposób? Zabrana z wnętrza najpotężniejszej z gór przez siły, które zdawały się tylko z nich drwić.
– Pójdziesz ze mną? – spytał kobietę.
– O, nie, dziękuję – odparła błyskawicznie.
Nardagus zacisnął zęby i opuścił ją, by stawić czoło swemu losowi.
Potężni panowie chętnie by go unicestwili, gdyż dopuścił się doprawdy karygodnych zaniedbań. Nie mogli jednak tego zrobić, gdyby bowiem Nardagus zniknął, sami musieliby wziąć na siebie wszelkie nieprzyjemne zadania. A do tego wcale im się nie spieszyło.
Nardagus z głową wciśniętą w ramiona stał pod pręgierzem spojrzeń lodowatych oczu.
Już go złajali, wolno, cicho i zabójczo, tak jak to tylko możliwe. Pogarda w ich ochrypłych, z wysiłkiem pracujących głosach była doprawdy miażdżąca. Nardagus jednak wiedział to, co i oni: jest niezastąpiony. Pełni funkcję ich najbliższego pomocnika. Tego określenia wprawdzie sam nie używał, w duchu nazywał się prezydentem albo premierem. Potężnych władców uważał za rodzinę królewską, będącą zbieraniną figur galeonowych, nie odgrywających żadnej istotnej roli.
Nie miał w tym racji. To oni dzierżyli władzę, lecz do tego Nardagus nigdy by się nie przyznał.
Omawiano nowy plan.
– Dopóki każda grupa przebywa w swoim wymiarze, są osłabieni – stwierdził ostrożnie.
I znów musiał kulić się pod lodowatymi spojrzeniami.
– Nie są już w osobnych wymiarach. Pokonali mur i na powrót są razem.
– Ależ to przecież niemożliwe!
– Nie pytaj nas, jak do tego doszło. Po prostu to zrobili.
– Musimy się dowiedzieć, kim są te niebezpieczne siły.
– Czy nie to właśnie przed chwilą ci się nie powiodło?
Nardagus zacisnął szczęki.
– Wobec tego wysyłamy niezwyciężonego.
– Na razie jeszcze nie. Istnieje wiele możliwości, by zwabić załogę tego drugiego nieznanego pojazdu.
Nardagus rozumiał ich niechęć do niezwyciężonego. Niechętnie go wypuszczali, nawet gdy chodziło o nich samych, a może właśnie dlatego się wahano.
– Ale znajdują się wciąż w dolinie straconych złudzeń, prawda? – chytrze spytał któryś z władców.
– Tak. Zostawiliśmy ich tam, sądziliśmy bowiem, że nigdy nie zdołają się połączyć.
– Czy wypuścimy to, co kryje się w tej dolinie?
Nardagus zadrżał.
– Tam jest wszak coś więcej niż same tylko omamy, wywołane ich własnymi nadziejami – rzekł wolno. – Ale czy dzięki temu można ich łatwiej pojmać?