Pokręcili głowami.
– Sami chcielibyśmy, aby poddano nas tej próbie – krótko oświadczył Cień.
– Doskonale, weź więc z sobą tych, których to dotyczy, Dolgu, i sprawdź, co mówi szafir.
Dolg i wywołani zniknęli, pozostali zaś czekali w milczeniu. Wsłuchiwali się w duszną ciszę panującą na zewnątrz i starali się nie wyglądać przez okno.
Dolg wkrótce powrócił ze swym orszakiem.
– Doskonale poszło – uśmiechnął się. – Drobniuteńka nieczystość przy wilkach, lecz czego innego można się spodziewać, gdy ktoś tak długo przebywał we wnętrzu Gór. Wszyscy zostali zaakceptowani przez szafir.
Teraz po kolei mieli wchodzić do maleńkiego pokoiku. Gdy nadeszła kolej Sol, czarownica stwierdziła, że nerwy ma w strzępkach. Jestem dobra, jestem dobra, jestem dobra, dawno już przestałam być niegrzeczną dziewczynką, powtarzała w duchu. Kochane Słońce, potraktuj mnie łaskawie, przeszłam wszak przez ucho igielne szafiru!
Usiadła na krześle stojącym w środku, drzwi zamknęły się za nią, została sama.
Blask światła w pomieszczeniu z wolna nabierał mocy, aż wreszcie rozpalił się, rozgorzał, zachowując jednocześnie łagodność, tak że nie drażnił oczu.
Teraz wszystko się rozstrzygnie. Jeśli zło we mnie dominuje, mogę stać się potworem.
Spięła się podświadomie, nie na żarty wystraszona, przejęta myślą o tym, co może się stać.
Nagle jednak ogarnęło ją ciepło, a ciało się rozluźniło. Poczuła się wesoła, szczęśliwa, życzliwie nastawiona do wszystkich.
Nadaję się, pomyślała uradowana, jestem dobrym człowiekiem, Słońce przyjmuje mnie, jakbym była jego dzieckiem, i obdarza siłą, która przyda mi się w tej złej, zimnej krainie. Hura!
Ostatnie słowo, nie zdając sobie z tego sprawy, wykrzyknęła na głos, Dolg więc, który akurat zgasił Słońce i otworzył drzwi, wszystko usłyszał. Uśmiechnął się szeroko, gdy rzuciła mu się w ramiona, płacząc ze szczęścia.
Indra w oczekiwaniu na swoją kolej rozmawiała i żartowała z Jorim, by trochę rozluźnić atmosferę powagi, wynikającą z sytuacji, w jakiej się znaleźli. Jori nigdy nie odmawiał udziału w zabawie, pod tym względem nie różnili się z Indrą nawet na jotę.
Indra rozejrzała się za Ramem. Stał kawałek dalej, odwrócony do niej plecami.
– Ty się tu urodziłeś, Jori – powiedziała rozmarzonym głosem. – Ale ja widziałam świat na powierzchni. Są tam miejsca, które gorąco bym pragnęła pokazać Ramowi, gdyby tylko Obcy pozwolili, byśmy byli razem. Ale tak najwyraźniej się nie stanie.
– Po głosie poznaję, że masz na myśli jakieś konkretne miejsce.
– Tak, Islandię. Gjáin, dolinę elfów, i…
Nieoczekiwanie wybuchnęła śmiechem, tak serdecznym, że aż zgięła się wpół. Gdy wreszcie trochę się uspokoiła, wydusiła z siebie:
– Coś mi się przypomniało, choć nie ma to wcale związku z elfami ani z Ramem. Posłuchaj tylko.
Jori już uśmiechał się z wyczekiwaniem. Zapomnieli o tym, co się dzieje dookoła, chcieli się troszkę zabawić. Poza tym kolejka przed nimi wciąż była dość długa.
– Widzisz, Jori, podróżowaliśmy samochodem przez kamienne pustynie w głąb lądu, woził nas Addi, bardzo doświadczony kierowca, znający islandzkie pustkowia. Często obwoził turystów i miał dla nich przygotowane mnóstwo atrakcji, takie jak wyścigi na skuterach śnieżnych po lodowcu, przejażdżki na konikach islandzkich, jazda na nartach za dżipem, spływ tratwami, wyprawy helikopterem, wspinaczka po lodowcu, łażenie po grotach, wycieczka do Geysiru, do kraterów wulkanów, kąpiel w gorących źródłach, szczególnie w Blue Lagoon, i tak dalej. Wspólnie z Mirandą wymyślałyśmy dla niego nowe atrakcje, świetnie się przy tym bawiąc.
– Co rozumiesz przez nowe atrakcje? – spytał Jori z błyskiem w oku. Znał specyficzne poczucie humoru Indry i wiedział, że jej rozbawienie zapowiada coś interesującego.
– Nie pamiętam już wszystkich propozycji, pewnie też nie każda była bardzo pomysłowa, a w dodatku układałyśmy je po angielsku, bo właśnie w tym języku była broszura Addiego, ale da się to chyba przetłumaczyć. Na przykład „horse-rafting” i „Geysir climbing”.
Jori cały się rozjaśnił.
– Spławianie koni tratwami i wspinaczka na Wielki Gejzer. Pojmuję, mów dalej.
– Co tam jeszcze było, zaraz, zaraz… Już wiem! „Rajd na skuterach śnieżnych po grotach”.
– Ja też coś mam – zapalił się Jori. – „Pływanie tratwą po gejzerze”.
– „Kąpiel w lawie o wschodzie słońca”.
– „Wyścigi rowerowe po lodowcu” – podsunął Jori.
– Specjalnie dla Francuzów „Tour de Myrdalsjökull”.
Indra roześmiała się.
– Akurat wtedy trochę się złościliśmy na Francuzów, doskonale więc to pasuje. Przypominam też sobie, że na skraju jednego z kraterów weszła nam w drogę jakaś duża niemiecka grupa, a wtedy posypał się już prawdziwy grad propozycji. „Mistrzostwa Niemiec w skoku wzwyż do krateru – tylko jeden skok na uczestnika. Dopuszcza się następujące style: 1. podwójny bismarck z bratwurstem. 2. śruba w pikielhaubie. 3. potrójne salto z wypchnięciem. 4. skoki synchroniczne (zespołowo)”.
– „Helikopterowe polowanie na szwedzkich turystów”.
To była propozycja Joriego.
Kilka osób przysunęło się do nich, chcąc posłuchać, co tak ich bawi, wśród nich również Ram. Nie przerywał im, wiedział, że tuż obok czai się zapewne niebezpieczeństwo, a taka chwila beztroski doda wszystkim sił.
Indra miała coś jeszcze do powiedzenia:
– „Horse-shaving in Blue Lagoon”, to koniecznie chcieliśmy mu dopisać. I „Medley, czyli zawody w pływaniu stylem zmiennym, short-drinks in hot tubs”.
– To wcale nie jest zabawne, potrafisz lepiej.
Nietrudno było rzucić wyzwanie Indrze.
– A co powiesz na to? – spytała natychmiast. – „Skoki na linie z islandzkiego drzewa”?
– To o wiele lepsze, zwłaszcza że ich drzewa rzadko osiągają wysokość krzaków. „Pływanie pod prąd w wodzie z lodowca”. E, to marne.
– Jeszcze jedno mi się przypomniało. Z Nesjar do Reykjaviku jest wodociąg z rur o metrowej średnicy, wymyśliliśmy więc: „Nurkowanie w wodociągu, wstrzymać oddech na osiem godzin”.
– „Jazda na nartach za islandzką owcą”.
– Nie, za bardzo odbiegamy od tematu! – wykrzyknął Ram, powstrzymując ich. Ale nie dało się powiedzieć, by miał na twarzy powagę.
– Jori, teraz twoja kolej. Postaraj się wyglądać choć trochę skromnie w obecności Słońca.
– Ja? – Jori obrzucił go najbardziej niewinnym spojrzeniem na świecie. – Przecież ja zawsze jestem skromny i cnotliwy.
Wszedł do pomieszczenia, a tym samym krótka chwila beztroski bezpowrotnie minęła. Wszyscy jednak starali się zachować uśmiech na twarzy, nikt przecież nie wiedział, jak prędko znów nadarzy się podobna okazja.
Ale uśmiech na ustach Indry przygasł. Wiedziała, że nigdy nie zabierze Rama na Islandię, do Norwegii ani w żadne inne miejsce. Musi się cieszyć, że jest blisko niego tutaj, choć bardziej ponurego otoczenia nie dało się chyba wyobrazić i choć być może nie był im pisany powrót do domu.
Jori wyszedł dumny jak paw z tego, że Słońce go zaakceptowało.
– Widzicie, że wprost jaśnieję mdłą dobrocią?
– Owszem – chłodno przyznała Indra. – Wyglądasz, jakby cię zamarynowali w świętym oleju.
Mężczyźni przynieśli nosze z chorym Tsi, bo przecież jego także należało chronić, a być może zwłaszcza jego, narażony wszak został na atak zainfekowanych złem róż. Siska stała na zewnątrz, gryząc paznokcie ze strachu, ale Dolg zapewnił ją, że promienie Świętego Słońca tylko dobrze zrobią Tsi, wzmocnią jego system obronny, a ponadto zapewnią ochronę przed groźnymi mocami czyhającymi w górach. Siska jednak odzyskała równowagę dopiero wówczas, gdy nosze wyniesiono z powrotem. Przekonała się, że stan elfa przynajmniej się nie pogorszył. Na twarzy rysował mu się teraz spokój, co odczytała jako dobry znak. Można się w tym było dopatrzyć również spokoju śmierci, ona jednak nie chciała sięgać myślą tak daleko.