Выбрать главу

– Uchch, proszę o tym nie wspominać.

– Pomóc panu zaprowadzić ją do samochodu? – zapytał chłopak.

– Nie, dziękuję. Wszystko w porządku.

– Jasne. I tak muszę się zmywać. – Lecz zatrzymał się jeszcze na chwilę i jego wstydliwy uśmieszek zmienił się szeroki, radosny grymas. – U w i e l b i a m patrzeć, jak tacy faceci dostają w tyłek.

Odbiegł i znikł w ciemności.

Mały, biały samochód Sary był ostatnim pojazdem na parkingu; drzemał pod jasnym światłem neonówek jak samotny, zapomniany szczeniak. Johnny otworzył drzwi od strony pasażera i dziewczyna wsiadła powoli, ostrożnie. Sam zajął miejsce za kierownicą. Włączył silnik.

– Zaczekamy parę minut, aż się nagrzeje – zaproponował.

– Nie ma sensu. Teraz mi gorąco.

Przyjrzał się uważnie ł zobaczył pot na jej twarzy.

– Może powinienem podwieźć cię na izbę przyjęć do Wschodniego? Jeśli to salmonella, mogą być kłopoty.

– Nie, już mi lepiej. Chcę jedynie dojechać do domu i iść spać. Rano obudzę się, żeby zadzwonić do szkoły, i wrócę do łóżka.

– Nie musisz wstawać do telefonu. Ja im powiem. Spojrzała na niego z wdzięcznością.

– Naprawdę?

– Jasne.

Jechali w stronę autostrady.

– Przykro mi – powiedziała – ale nie mogę pojechać z tobą. Po prostu nie mogę, przysięgam.

– Nie twoja wina.

– Jasne. Zjadłam nieświeżego hot-doga. Pechowa Sara.

– Kocham cię, Saro – powiedział Johnny. A więc padło w końcu to słowo, nie sposób było je odwołać, wisiało między nimi w jadącym samochodzie i czekało, żeby ktoś coś z nim zrobił.

Sara zrobiła, co mogła.

– Dziękuję ci, Johnny.

Jechali dalej w przyjaznym milczeniu.

ROZDZIAŁ 2

l

Dochodziła północ, kiedy Johnny zakręcił na podjazd przed domem, w którym mieszkała Sara. Dziewczyna drzemała.

– Hej – powiedział, wyłączając silnik, i potrząsnął nią lekko. – Jesteśmy w domu.

– Aha… doskonale. – Wyprostowała się i ciaśniej otuliła płaszczem.

– Jak się czujesz?

– Lepiej. Boli mnie żołądek i plecy, ale i tak czuję się o niebo lepiej. Johnny, jedź moim samochodem do Cleaves, dobrze?

– Nie. Raczej nie. Ktoś mógłby zobaczyć, jak przez całą noc stoi pod moim domem. Nie potrzebujemy takich plotek.

– Przecież miałam pojechać z tobą… Johnny uśmiechnął się.

– I to warte byłoby ryzyka, nawet gdybyśmy musieli przejść piechotą ostatnie trzy przecznice. A poza tym chciałbym, żebyś miała samochód; możesz przecież zmienić zdanie na temat szpitala.

– Nie zmienię.

– Ale mogłabyś. Pozwolisz, że wejdę i zadzwonię po taksówkę?

– Oczywiście.

Weszli do środka. Sara zdążyła włączyć światło, nim chwycił ją nowy atak dreszczy.

– Telefon jest w dużym pokoju. Ja włażę pod kołdrę. Pokój sprawiałby wrażenie koszar, gdyby nie wzorzyste zasłony – kwiaty w krzykliwych kolorach – i wiszące na ścianach plakaty: Dylan w Forest Hills, Baez w Carnegie Hall, Jefferson Airplane w Berkeley, Byrds w Cleveland.

Sara położyła się na kanapie i przykryła kołdrą aż po uszy. Johnny przyjrzał się jej z prawdziwą troską. Twarz miała białą jak papier, z wyjątkiem ciemnych kręgów pod oczami. Wyglądała, jakby nie mogła się utrzymać na nogach.

– Może powinienem zostać tu na noc? Na wypadek, gdyby coś się miało stać, na przykład…

– Na przykład pęknięcie kręgów szyjnych? – Próba żartu wypadła żałośnie.

– No, wiesz. Cokolwiek.

Zdecydowało złowrogie burczenie w żołądku. Miała zamiar zakończyć tę noc, śpiąc z Johnnym Smithem. To już nie nastąpi, lecz przecież nie musiała kończyć wspólnego wieczoru trzymana przez niego za głowę, wymiotując w toalecie; nie musiała biegać przy nim do łazienki i brać krople na żołądek.

– Wszystko będzie dobrze – powiedziała. – To tylko nieświeży hot-dog, Johnny. Równie dobrze ty mogłeś go zjeść. Zadzwoń do mnie jutro, na dużej przerwie.

– Jesteś pewna, że wszystko w porządku?

– Jak najbardziej.

– Dobrze, mała. – Przestał się spierać, podniósł słuchawkę i zadzwonił po taksówkę. Sara zamknęła oczy, ukołysana i uspokojona brzmieniem jego głosu. Jedną z cech, które u niego lubiła, było to, że zawsze starał się postąpić właściwie, jak najlepiej, nie troszcząc się o żadne kretyńskie konwenanse. Odpowiadało jej to. Była zbyt zmęczona i zbyt kiepsko się czuła, by bawić się w dobre maniery.

– Sprawa załatwiona. – Johnny odwiesił słuchawkę. – Przyjadą po mnie za pięć minut.

– Przynajmniej masz czym zapłacić. – Sara odpowiedziała mu uśmiechem.

– I starczy na bardzo dobry napiwek. – Johnny z powodzeniem naśladował gangstera z telewizyjnego serialu. Podszedł do kanapy, usiadł przy Sarze i wziął ją za rękę.

– Jak tyś to zrobił?

– Cooo…?

– Koło. Jak tyś to zrobił?

– Miałem szczęśliwą passę. Po prostu. – Sprawiał wrażenie zakłopotanego. – Od czasu do czasu każdemu może dopisać szczęście – na wyścigach konnych, przy black jacku, nawet przy rzucaniu monetą.

– Nie.

– Co?

– Nie przypuszczam, by wszystkim zdarzała się od czasu do czasu taka seria. To było niesamowite. Ja… ja się nawet trochę bałam.

– Bałaś się?

– Tak.

Johnny westchnął.

– Miewam przeczucia. Nic więcej. Od kiedy pamiętam, nawet jak byłem mały. I zawsze nieźle mi szło odszukiwanie rzeczy, które ktoś zgubił. Jak w szkole, z tą małą Lisa Schumann. Znasz ją, prawda?

– Mała, smutna szara myszka Lisa? – Sara uśmiechnęła się. – Wprowadza nieustanne zamieszanie na lekcjach podstaw biznesu.

– Zgubiła szkolny pierścionek i przyszła do mnie cała we łzach. Zapytałem, czy sprawdziła na najwyższej półce w szafce, z tyłu. Zgadywałem. Ale zgadłem.

– Zawsze ci się udaje?

Johnny roześmiał się i potrząsnął głową.

– Prawie nigdy. – Uśmiech zaczął znikać. – Ale dziś to wszystko było dziwne, Saro. Miałem koło… – Zacisnął wolno pięści i spojrzał na nią. Zmarszczył czoło. – Miałem je w garści. I cholernie dziwnie mi się to kojarzy.

– Z czym?

– Guma – powiedział powoli. – Paląca się guma. Mróz. I lód. Czarny lód. To mi siedzi gdzieś w głowie. Jeden Bóg wie, czemu. I to złe przeczucie. Jakbym miał się czegoś strzec.

Sara milczała. Przyglądała mu się tylko uważnie i po chwili Johnny rozchmurzył się.

– Ale teraz wszystko znikło. I pewnie nie miało żadnego znaczenia.

– W każdym razie zyskałeś pięćset dolarów.

Johnny uśmiechnął się i skinął głową. Nie mówił nic więcej i Sara zaczęła, zasypiać. Była szczęśliwa, że ma go przy sobie. Oprzytomniała, kiedy pokój zalało światło reflektorów z podjazdu. Przyjechała taksówka.

– Zadzwonię – powiedział Johnny i delikatnie pocałował ją w usta. – Jesteś pewna, że nie chcesz mnie tu dzisiaj?

Nagle nabrała ochoty na jego towarzystwo, ale potrząsnęła głową.

– Zadzwoń – poprosiła.

– Po trzeciej lekcji – obiecał. Podszedł do drzwi.

– Johnny? Odwrócił się.

– Kocham cię – powiedziała i jego twarz rozjaśniła się, jakby ktoś zapalił lampę. Posłał jej całusa.

– Pogadamy, jak się lepiej poczujesz. Skinęła głową. Ale miało minąć cztery i pół roku, nim znów mogła porozmawiać z Johnnym.

2

– Nie ma pan nic przeciwko temu, żebym usiadł z przodu? -zapytał Johnny taksówkarza.

– Nie, jeśli nie uderzy pan kolanem w licznik. To delikatna rzecz.