Выбрать главу

– Jesteś znacznie barwniejszą postacią – stwierdził spokojnie Greg. – A William Loeb z Union Leadera nie przepada za klubami motocyklowymi.

– To nędzny, łysy kretyn – mruknął Sonny. Greg wyjął z biurka płaską półlitrową butelkę bourbona Leader's.

– Wypijmy za to – powiedział, odkręcając korek. Jednym łykiem opróżnił połowę butelki. Westchnął ciężko, w oczach miał łzy. Podał bourbona przez biurko. – A ty?

Sonny wykończył butelkę. Gorący płomień wybuchł mu w żołądku i sięgnął gardła.

– Oświeć mnie, bracie – sapnął.

Greg odrzucił głowę i wybuchnął śmiechem.

– Dogadamy się, Sonny – stwierdził. – Mam wrażenie, że się doskonale dogadamy.

– Czego chcesz? – spytał go Sonny, trzymając w ręku pustą butelkę.

– Niczego… na razie. Ale mam uczucie… – Spojrzenie Grega stało się nagle dalekie, niemal puste. – Powiedziałem ci, że tu, w Ridgeway, jestem kimś. Mam zamiar startować w najbliższych wyborach na burmistrza i wygram. Ale to…

– Początek – podsunął Sonny.

– Tylko początek. Tylko. – Oczy Grega Stillsona nadal były puste. – Wszystko mi się udaje. Ludzie to wiedzą. Wiedzą, że to, co robię, robię dobrze. Czuję… jakby czekała mnie wielka przyszłość. Wielka, bez granic. Ale nie… jestem całkiem… pewny, co mam na myśli. Wiesz?

Sonny tylko wzruszył ramionami.

Pustka w oczach Stillsona znikła.

– Jest taka bajka, Sonny. Bajka o myszy, która wyjęła cierń z łapy lwa. Zrobiła to, żeby odpłacić się lwu za to, że jej nie zjadł. Znasz tę bajkę?

– Chyba ją słyszałem, jak byłem mały. Greg skinął głową.

– No, trzeba jeszcze poczekać kilka lat… na to, na co czekamy, Sonny. – Przesunął torebki z narkotykami po biurku. – Nie mam zamiaru cię zgnoić. Mógłbym, gdybym chciał, wiesz? Najgłupszy prawnik by cię z tego nie wyciągnął. W tym mieście, z rozruchami w Hamptons, zaledwie trzydzieści kilometrów stąd, nie wyciągnąłby cię tu z tego nawet pieprzony Clarence Darrow. Ci ludzie z radością patrzyliby, jak dyndasz na gałęzi.

Elliman nie odpowiedział, ale podejrzewał, że Greg ma rację. Nie miał ze sobą nic obciążającego – zaledwie trochę haszu -lecz kolektywni rodzice Jasia i Małgosi z rozkoszą patrzyliby, jak łupie kamienie w Portsmouth z włosami ostrzyżonymi do samej skóry.

– Nie mam zamiaru cię wkopać – powtórzył Greg. – Mam tylko nadzieję, że będziesz o tym pamiętał za parę lat, kiedy wbiję sobie cierń w łapę… albo będę miał dla ciebie jakąś robotę. Będziesz?

Wdzięczność nie należała do ograniczonego zasobu ludzkich uczuć, jakie znał Sonny Elliman, ale należała do nich ciekawość. W stosunku do Stillsona żywił ambiwalentne uczucia.

Widoczne w jego oczach szaleństwo sugerowało mnóstwo rzeczy, ale z pewnością nie nudę.

– Kto wie, gdzie będziemy za kilka lat? – powiedział. – Możemy już nie żyć, chłopie.

– Tylko o mnie pamiętaj. O nic innego nie proszę. Sonny przyjrzał się okruchem pucharu.

– Będę pamiętał – obiecał.

4

Minął rok 1971. Rozruchy na plażach New Hampshire skończyły się, a biadolenia tamtejszych przedsiębiorców ucichły pod wpływem rosnących wkładów na ich kontach. Zupełnie nieznany gość, niejaki George McGovern, zgłosił już swą kandydaturę na prezydenta. Wszyscy interesujący się polityką wiedzieli, że Partia Demokratyczna nominuje do wyborów w 1972 roku Edmunda Muskie; byli i tacy, którzy wierzyli, że Muskie zwycięży trolla z San Clemente i rzuci go na matę.

W pierwszych dniach czerwca, tuż przed początkiem letnich wakacji, Sara znów spotkała młodego studenta prawa. Było to w sklepie Day's; ona szukała opiekacza do grzanek, a on prezentu na rocznicę ślubu rodziców. Zaprosił ją do kina – w mieście grali nowy film z Clintem Eastwoodem, Brudny Harry. Sara zgodziła się i obydwoje dobrze się bawili. Walter Hazlett zapuścił brodę i już nie przypominał tak bardzo Johnny'ego. W rzeczywistości coraz trudniej przychodziło jej przypomnieć sobie, jak dokładnie wyglądał Johnny. Jego twarz wracała do niej tylko w snach, w snach, w których stał naprzeciwko koła fortuny, patrząc, jak się obraca; twarz miał chłodną, jego niebieskie oczy były ciemne, w tym niepokojącym, nawet nieco strasznym kolorze ciemnego fioletu, i patrzył na koło fortuny, jakby na nie polował.

Sara i Walt spotykali się coraz częściej. Dobrze czuła się w jego towarzystwie. Niczego nie wymagał – a jeśli nawet, to jego wymagania rosły tak powoli i stopniowo, że trudno to było dostrzec. W październiku zapytał, czy może kupić jej mały pierścionek z diamentem. Odpowiedziała, że chciałaby to sobie przemyśleć przez sobotę i niedzielę. W sobotę wieczorem wybrała się do Centrum Medycznego Wschodniego Maine, w rejestracji wzięła specjalną przepustkę – dla gości – z czerwoną obwódką i poszła na oddział intensywnej terapii. Przez godzinę siedziała przy łóżku Johnny'ego. Za oknem, w ciemności, wył jesienny wiatr obiecujący mróz, obiecujący śnieg, zapowiadający nadejście pory śmierci. Do rocznicy jarmarku, koła i wypadku samochodowego pozostało jeszcze szesnaście dni.

Siedziała, słuchając wiatru i patrząc na chorego. Zdjęto mu bandaże. Na czole miał bliznę zaczynającą się dwa centymetry nad prawą brwią i niknącą wśród włosów. Włosy miał kompletnie białe – przypomniało jej to tego detektywa z serialu Komisariat 87; tak, nazywał się Cotton Hawes. Nie widziała w nim żadnych objawów degeneracji, oprócz nieuniknionego spadku wagi. Był to po prostu chłopak, prawie jej nie znany, który mocno spał.

Sara pochyliła się i pocałowała go w usta, jakby była w stanie w nieco zmienionej wersji powtórzyć historię ze starej bajki i jakby jej pocałunek mógł go obudzić. Ale Johnny spał nadal.

Wyszła, wróciła do swego mieszkania w Veazie, poszła do łóżka i płakała, a na zewnątrz, w ciemności, wiał wiatr, rozwiewając po ulicach żółte i czerwone liście. W poniedziałek powiedziała Walterowi, że jeśli rzeczywiście chce jej kupić pierścionek – tylko ma być mały, pamiętaj! – to ona będzie dumna i szczęśliwa, mogąc go nosić.

Taki był rok 1971 dla Sary Bracknell.

Na początku 1972 roku, podczas pełnej uczucia przemowy, wygłaszanej przed biurem człowieka, którego Sonny Elliman nazwał „nędznym, łysym kretynem", Edmund Muskie rozpłakał się. George McGovern namieszał w wyborach wstępnych i szczęśliwy Loeb na łamach swej gazety ogłosił, że obywatele New Hampshire nie lubią mazgajów. W lipcu nominowano McGoverna. Również w lipcu Sara Bracknell została Sara Hazlett.

Johnny Smith spał nadal. I nagle, z wielką i straszną siłą, przypomniał się Sarze – akurat wtedy, kiedy Walt całował ją wśród najbliższych zebranych na ceremonii; Johnny, pomyślała Sara i zobaczyła go takim, jakim był, kiedy nagle zapaliło się światło i ukazał się na pół Jekyll, na pół szczerzący zęby Hyde. Na chwilkę zesztywniała w ramionach Walta, a później wszystko się skończyło. Wspomnienie czy wizja, jakkolwiek to nazwać, znikła.

Po długim namyśle i rozmowie z Waltem zaprosiła na ślub rodziców Johnny'ego. Herb przyjechał sam. Na przyjęciu zapytała go, czy Vera czuje się dobrze.

Herb rozejrzał się, dostrzegł, że na moment zostali sami, i jednym łykiem wypił swoją whisky z wodą sodową. Sara pomyślała, że przez ostatnie półtora roku postarzał się o pięć lat. Włosy mu się przerzedziły. Zmarszczki na twarzy stały się głębsze. Nosił okulary w sposób jakże charakterystyczny dla ludzi, którzy właśnie zaczęli je nosić, i za łagodnymi szkłami korekcyjnymi jego oczy były zmęczone i pełne bólu.