Выбрать главу

A później Charlie znikł.

Norm także przeskoczył ogrodzenie i zatrzymał się na chwilę, patrząc na pokryty śniegiem las, słuchając, jak krople wody z roztopionego śniegu spadają z brzóz, sosen i świerków.

– Wracaj, tchórzu! – krzyknął i wydał z siebie kilka cienkich, bulgoczących dźwięków.

Charlie nie połknął przynęty. Nie pozostał po nim nawet ślad, lecz ścieżka w tym miejscu spadała stromo w stronę strumienia. Norm znów zabulgotał jak indor, a później przestąpił z nogi na nogę, niezdecydowany. To był las Charlie'ego; on sam nie znał go zbyt dobrze. To był teren Charlie'ego. Norm uwielbiał bitwę na śnieżki, kiedy wygrywał, ale wcale nie miał ochoty pójść ścieżką, wpaść w zastawioną pułapkę i zarobić parę razy dobrymi, twardymi pigułami.

Mimo wszystko zrobił kilka kroków przed siebie, kiedy z dołu dobiegł go rozpaczliwy krzyk.

Norm Lawson zrobił się zimny jak śnieg, w którym ugrzęzły jego zielone kalosze. Dwie kulki, które trzymał w rękach, wypadły i potoczyły się po ziemi. Krzyk rozległ się jeszcze raz, tak cienki, że niemal niesłyszalny.

Rany Julek! Biegł i wpadł do potoku, pomyślał Norm i to wyrwało go ze spowodowanego strachem paraliżu. Pobiegł ścieżką, potykał się, ślizgał, raz upadł wprost na tyłek. Serce biło mu jak oszalałe. Ale miał czas, by wyobrazić sobie, jak wyciąga Charlie'ego z wody, nim ten zanurza się w nią po raz trzeci i tonie, i jak w gazecie robią z niego bohatera.

W dwóch trzecich długości ścieżka zakręcała o sto osiemdziesiąt stopni. Wybiegając zza rogu, Norm dostrzegł, że Charlie Norton wcale nie wpadł do potoku. Stał w miejscu, gdzie ścieżka wyrównywała bieg i patrzył na coś wystającego spod topniejącego śniegu. Kaptur zsunął mu się z głowy; twarz miał niemal tak białą, jak śnieg. Podczas gdy Norm podchodził do niego, Charlie jeszcze raz zakrztusił się krzykiem.

– Co się stało? – zapytał Norm, podchodząc do kolegi. – Charlie, co się stało?

Chłopiec odwrócił się; oczy wyszły mu z orbit, usta miał otwarte. Próbował odpowiedzieć, ale z ust wydostały mu się tylko dwa niewyraźnie chrząknięcia i srebrna nić śliny. Wskazał coś palcem.

Norm podszedł bliżej i spojrzał. Nagle nogi ugięły się pod nim, aż usiadł ciężko na śniegu. Świat zatańczył mu przed oczami.

Spod śniegu wystawały dwie nogi w dżinsach. Na jednej z nich tkwił pantofel, druga była bosa, biała i bezbronna. Spod śniegu wystawała także jedna ręka; wyciągnięta w górę dłoń wydawała się błagać o ratunek, który nigdy nie nadszedł. Reszta ciała była ciągle, dzięki Bogu, ukryta.

Charlie i Norm odkryli ciało siedemnastoletniej Carol Dunbarger, czwartej ofiary Dusiciela z Castle Rock.

Od jego ostatniego morderstwa upłynęły dwa lata i ludzie z Castle Rock (potok Strimmera był południową granicą między miastami Castle Rock i Otisfield) zaczynali odżywać, pełni nadziei, że koszmar już się skończył.

Ale koszmar wcale się nie skończył.

ROZDZIAŁ 6

l

Jedenaście dni po odkryciu ciała małej Dunbarger w północnej Nowej Anglii rozpętała się zamieć i w konsekwencji na szóstym piętrze Centrum Medycznego Wschodniego Maine praca rozpoczęła się z niewielkim opóźnieniem. Wielu pracowników miało problemy z dojazdem do pracy, a ci, którym się udało, odkryli, że muszą biec bardzo szybko tylko po to, żeby stać w tym samym miejscu.

Było po dziewiątej rano, kiedy jedna z salowych, młoda kobieta nazwiskiem Allison Conover, przyniosła panu Starretowi lekkie śniadanie. Pan Starret przychodził do siebie po ataku serca i „odrabiał szesnastkę" na oddziale intensywnej terapii -szesnastodniowy okres spędzany tam po zawale należał do standardowej procedury medycznej. Pan Starret czuł się doskonale. Leżał w sali 619 i poinformował w sekrecie żonę, że o-zdrowienie zawdzięcza przede wszystkim chęci jak najszybszego oddalenia się od żywego trupa leżącego na sąsiednim łóżku. Mówił jej, że ciągły szum respiratora tego biednego gościa nie pozwala mu spać. Po pewnym czasie sam już nie wiesz, czy chcesz, żeby dalej działał, czy marzysz o tym, żeby przestał działać. Na zawsze, że tak powiem.

Kiedy Allison weszła, grał telewizor. Pan Starret siedział na łóżku, trzymając w ręku sterownik. Skończyły się poranne wiadomości i nie potrafił podjąć decyzji, czy ma wyłączyć Ogródek – kreskówki, które wyświetlano po dzienniku. Gdyby wyłączył telewizor, pozostałby sam na sam z respiratorem.

– Niemal już straciłem nadzieję, że panią zobaczę – powiedział, bez radości przypatrując się śniadaniu: sok owocowy, chudy jogurt i płatki owsiane. Tak naprawdę, to marzył o dwóch pełnych cholesterolu jajkach, usmażonych na tłustym masełku z pięcioma kawałkami niezbyt wysmażonego boczku. To tego rodzaju gusty kulinarne zaprowadziły go tu w pierwszym rzędzie – tak przynajmniej twierdził jego lekarz, cholerny ptasi móżdżek.

– Na dworze jest coraz gorzej – powiedziała krótko Allison. Sześciu pacjentów zdążyło stwierdzić, że niemal już straciło nadzieję, że ją zobaczą, i ten żart stracił już sporo ze swej świeżości. Allison była miłą dziewczyną, ale tego ranka pacjenci ją drażnili.

– Och, przepraszam. – Pan Starret spokorniał. – Drogi są bardzo śliskie, prawda?

– Tak, oczywiście. – Allison odtajała nieco. – Gdyby nie samochód męża z napędem na cztery koła, nigdy bym tu nie dotarła.

Pan Starret nacisnął przycisk podnoszący oparcie łóżka, co umożliwiało mu wygodne zjedzenie śniadania. Napędzający je elektryczny silniczek był mały, ale całkiem głośny. Telewizor także hałasował – pan Starret był głuchawy, ale (jak powiedział żonie) facet z drugiego łóżka nigdy nie skarżył się na hałas. I nigdy nie chciał sprawdzić, co idzie na innym kanale. Przypuszczał, że takie żarty nie są w najlepszym guście, ale kiedy miało się atak serca i trafiło na intensywną terapię do jednej sali z żywym warzywem, człowiek uczył się cenić czarny humor albo dostawał świra.

Allison podniosła lekko głos, przekrzykując telewizor i silnik poruszający oparciem łóżka. Stawiała tacę przed panem Starretem.

– Po obu stronach wzgórza na State Street kilkanaście samochodów wypadło z drogi.

Na sąsiednim łóżku Johnny Smith powiedział cicho: „Wszystko na dziewiętnastkę. Tak albo tak. Moja dziewczyna źle się czuje".

– Wie pani, ten jogurt wcale nie jest taki zły – stwierdził pan Starret. Nienawidził jogurtu, ale nie chciał zostać sam ani minutę wcześniej, niż będzie to absolutnie nieuniknione. Kiedy był sam, nic tylko mierzył sobie puls. – Smakuje trochę jak nektar z dzikiej hikory i…

– Słyszał pan coś? – zapytała Allison i rozejrzała się dookoła z powątpiewaniem.

Pan Starret puścił przycisk, wycie elektrycznego silniczka zamilkło. Na ekranie telewizora Elmer Fudd strzelił do królika Bugsa. To był łatwy strzał, ale Elmer Fudd chybił.

– Tylko telewizor. Straciłem coś?

– Chyba nic. To musiał być wiatr za oknem. – Allison czuła, jak z napięcia zaczynają boleć głowa; miała zbyt wiele do zrobienia i nie było nikogo, kto by jej w tym pomógł. Pomasowała skronie, jakby chciała odpędzić ból, nim się zakorzeni.

Wychodząc z sali, zatrzymała się na chwilę i przyjrzała mężczyźnie z drugiego łóżka. Czy nie wygląda jakoś inaczej? Jakby zmienił pozycję? Z pewnością nie.

Allison wyszła z sali i poszła korytarzem, pchając przed sobą wózek z jedzeniem. Ranek okazał się tak straszny, jak to sobie wyobrażała, wszystko się plątało i w południe głowa aż huczała jej od migreny. Zupełnie zrozumiałe, że zapomniała powiedzieć komukolwiek o tym, co – jak się jej zdawało – słyszała w sali 619.