Johnny wyrwał lekarzowi portfel. I sam Weizak, i Brown sprawiali wrażenie oszołomionych. Johnny otworzył portfel i zaczął w nim grzebać, nie zważając na plastykowe okładki na fotografie. Pominął stare wizytówki, rachunki ze sklepów, skasowany czek, stare zaświadczenie o pełnieniu jakiejś funkcji politycznej. Znalazł wreszcie małe zdjęcie oprawione w plastyk. Przedstawiało młodą kobietę o dość pospolitej twarzy, z włosami związanymi pod chustką. Uśmiechała się promiennym uśmiechem młodości. Na rękach trzymała małego chłopca. Obok niej stał mężczyzna w mundurze polskiej armii.
Johnny włożył zdjęcie pomiędzy dłonie, zamknął oczy i przez chwilę widział tylko ciemność, a potem z ciemności wyłonił się wóz… nie, karawan. Karawan ciągnięty przez konie, z lampami przykrytymi czarnymi woreczkami. Oczywiście, to był karawan, bo…
(ginęli setkami, tak, tysiącami, nie mogli walczyć z czołgami, wermachtem, dziewiętnastowieczna kawaleria przeciw czołgom i karabinom maszynowym, wybuchy, ludzie wyją, umierają, koń, wypłynęły mu wnętrzności, wywalone, otoczone białą obwódką oczy, za nim przewrócona armata, jadą nadal, jadą, jedzie weizak, stoi w strzemionach, w wyciągniętej ręce trzyma szablę, jest jesień 1939, pada jesienny deszcz, ludzie idą za nim, grzęznąc w błocie, działo nazistowskiego tygrysa obraca się, namierza go, ma go, strzela i nagle weizak powyżej pasa znika, szabla wypada mu z dłoni, to droga do warszawy, nazistowski wilk szaleje w europie)
– Doprawdy, powinniśmy z tym skończyć. – W odległym głosie Browna brzmiał strach. – Zbyt się podniecasz, Johnny. Słyszał głosy z dala, jak z tunelu czasu.
– Wprowadził się w jakiś trans – powiedział Weizak.
Było gorąco. Pocił się. Pocił się, bo
(miasto płonie, uciekają tysiące ludzi, po wybrukowanej ulicy jedzie zygzakiem ciężarówka, na ciężarówce siedzą niemieccy żołnierze w hełmach jak wiadra na węgiel, machając rękami, a młoda kobieta nie uśmiecha się teraz, ucieka, musi uciekać, chłopiec, odesłała go, chłopiec jest bezpieczny, ciężarówka skacze na krawężniku, błotnik uderza kobietę, miażdży jej biodro, kobieta wpada przez wybitą szybę do sklepu z zegarami, zegary zaczynają bić, biją, bo jest… bo jest)
– Szósta – powiedział Johnny ochryple. Oczy miał wywrócone, wybałuszone, widać było tylko białka. – Drugi września 1939 roku, wszystkie kukułki kukają godzinę.
– O mój Boże, co my tu mamy? – szepnął Weizak.
Pielęgniarka przytuliła się do elektroencefalografii, twarz miała bladą, przerażoną. Wszyscy się teraz boją, bo w powietrzu wisi śmierć. Śmierć wisi tu zawsze, zawsze tu wisi, bo to
(szpital, zapach eteru, krzyczą w obliczu śmierci, polska nie żyje, polska upadła wobec błyskawicznego marszu niemieckiego blitzkriegu, strzaskane biodro, mężczyzna w sąsiednim łóżku krzyczy o wodę, krzyczy, krzyczy, krzyczy, kobieta pamięta „CHŁOPIEC JEST BEZPIECZNY" jaki chłopiec? nie wie jaki chłopiec? jak się nazywam? nie pamięta nic tylko)
– Chłopiec jest bezpieczny – powiedział Johnny ochryple. – Och. Och. Och.
– Musimy to przerwać – powtórzył Brown.
– A co według ciebie powinniśmy zrobić? – głos Weizaka załamywał się. – Tkwi w tym zbyt głęboko, by…
Cichły głosy. Głosy z mgły. Mgła przykryła wszystko. Europa spowita jest mgłą wojny. Przykryła wszystko z wyjątkiem szczytów, szczytów gór
(szwajcaria. nazywa się teraz BORENTZ, nazywa się JOANNA BORENTZ, a jej mąż jest inżynierem czy architektem, czy jak się nazywa człowiek budujący mosty, buduje mosty w Szwajcarii, jest kozie mleko, kozi ser, dziecko, ooooch! poród, straszny poród, trzeba jej dać znieczulenie, morfinę, tej JOANNIE BORENTZ z powodu biodra, zmiażdżone biodro, zrosło się, zasnęło, a teraz się przebudziło i zaczyna krzyczeć, kości rozsuwają się, by przepuścić dziecko, jedno dziecko, drugie, trzecie, czwarte, nie urodziły się od razu, nie – rodziły się przez lata, lata)
– Dzieci – zawodził Johnny i mówił teraz kobiecym głosem, wcale niepodobnym do swego głosu. Mówił głosem kobiety. Z jego ust wypłynęły bełkotliwe dźwięki piosenki.
– Co, na miłość boską… – zaczął Brown.
– To po polsku! – krzyknął Weizak. Ogarnęło go zdumienie, twarz miał białą jak papier. – To kołysanka, śpiewa polską kołysankę, mój Boże, Chryste, co my tu mamy?
Pochylił się nad Johnnym, jakby chciał się z nim połączyć przez lata, jakby chciał przeskoczyć czas, jakby (most, jakiś most, to turcja, a później most gdzieś, gdzie jest gorąco, na dalekim wschodzie, czy to laos? nie wiem, zagubiłem go tam, straciliśmy tam HANSA, potem most w wirginii, most nad rzeką RAPPAHANNOCK i kolejny most w kalifornu, składamy wniosek o obywatelstwo i chodzimy na zajęcia w małym gorącym pokoju na zapleczu poczty, gdzie zawsze czuć zapach kleju, jest rok 1963, październik, i kiedy słyszymy o śmierci kennedy'ego w dallas, płaczemy i kiedy mały chłopczyk salutuje nad trumną ojca, kobieta myśli „CHŁOPIEC JEST BEZPIECZNY" i to przywołuje wspomnienie pożaru, jakiegoś wielkiego pożaru i wielkiego smutku, jaki chłopiec? śni jej się chłopiec i boli ją serce, mężczyzna umiera, HELMUT BORENTZ umiera, a ona z dziećmi mieszka w carmel w kalifornii w domu na, na… na… nie widzę nazwy ulicy, jest w martwej strefie jak łódź, jak stoi piknikowy na trawniku, jest w martwej strefie, jak warszawa, dzieci odchodzą, idzie na rozdanie matur raz, drugi i trzeci, biodro ją boli. jeden syn ginie w Wietnamie, ale reszta żyje dobrze, jeden z nich buduje mosty, kobieta nazywa się JOANNA BORENTZ i późną nocą, kiedy jest sama w zapadającym zmroku, myśli czasem „CHŁOPIEC JEST BEZPIECZNY")
Johnny spojrzał na lekarzy. Czuł w głowie zamęt. To szczególne światło wokół Weizaka znikło. Znów czuł się sobą, choć był słaby i trochę go mdliło. Przez chwilę patrzył na zdjęcie, a później oddał je lekarzowi.
– Johnny? – spytał Brown. – Dobrze się czujesz?
– Jestem zmęczony.
– Czy możesz powiedzieć nam, co się z tobą działo? Johnny spojrzał na Weizaka.
– Pańska matka żyje – powiedział.
– Nie, Johnny. Zmarła wiele lat temu. Podczas wojny.
– Niemiecka ciężarówka z żołnierzami potrąciła ją. Wpadła przez szybę do sklepu z zegarami – mówił. – Ocknęła się w szpitalu. Amnezja. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów. Żadnych papierów. Przybrała imię Joanna… nie znam nazwiska. Tego nie widziałem, ale po wojnie wyjechała do Szwajcarii i wyszła za mąż za Szwajcara… chyba inżyniera. Jego specjalnością była budowa mostów, nazywał się Helmut Borentz. Po mężu nazywała… nazywa się… Joanna Borentz.
Oczy pielęgniarki robiły się coraz większe. Twarz doktora Browna była napięta; może uważał, iż Johnny nabiera ich wszystkich, albo po prostu nie podobało mu się, że naruszono ciasny grafik badań. Natomiast Weizak miał twarz nieruchomą, zamyśloną.
– Miała z Helmutem Borentzem czwórkę dzieci – kontynuował Johnny spokojnym, zmęczonym głosem. – Borentz pracował na całym świecie. Przez pewien czas był w Turcji. I gdzieś na Dalekim Wschodzie, chyba w Laosie, może w Kambodży. Później przyjechał tutaj. Najpierw do Wirginii, później w kilka innych miejsc, których nie widziałem, w końcu do Kalifornii.
Dostali obywatelstwo amerykańskie. Helmut Borentz nie żyje. Jedno z ich dzieci także nie żyje. Inne mają się doskonale. Ona czasami o panu śni. W snach myśli „chłopiec jest bezpieczny". Ale nie pamięta pańskiego nazwiska. Może sądzi, że już za późno.
– Kalifornia? – powtórzył Weizak z namysłem.
– Sam – wtrącił doktor Brown – doprawdy, nie powinieneś go zachęcać.