Выбрать главу

– Johnny?

– Nie zostawiłaś jej. Nie, wcale jej nie zostawiłaś.

– Czego nie zostawiłam? – Sara zmarszczyła czoło, zaskoczona.

– Obrączki. Nie zostawiłaś jej w Montrealu.

Johnny podniósł rękę do czoła i pocierał palcami skórę nad prawym okiem. Jego ramię rzucało cień i lekko przestraszona Sara zauważyła, że twarz ma tylko w połowie oświetloną. Sprawiło to, że pomyślała o masce na Halloween, którą kiedyś tak ją wystraszył. Miesiąc miodowy spędzili z Waltem w Montrealu, ale skąd Johnny miał to wiedzieć? Chyba, że Herb mu powiedział. Tak, na pewno dowiedział się o tym od Herba. Ale tylko ona i Walt wiedzieli, że gdzieś w hotelowym pokoju zgubiła obrączkę. Nikt inny nie mógł się o tym dowiedzieć, bo przed odlotem do domu Walt kupił jej drugą. Za bardzo się wstydziła, żeby powiedzieć o tym komukolwiek, nawet matce.

– Skąd…

Johnny zamyślił się głęboko i nagle uśmiechnął się do niej. Opuścił dłoń i zacisnął obie, spoczywające teraz na brzuchu, ręce.

– Była źle dopasowana. Pakowałaś się, nie pamiętasz, Saro? Wyszedł coś kupić, a ty się pakowałaś. Wyszedł kupić… kupić… nie wiem. Jest w martwej strefie.

Martwej strefie?

– Poszedł do sklepu z pamiątkami i kupił mnóstwo śmiesznych rzeczy na prezenty. Poduszki do rzucania i różne takie. Ale Johnny, skąd możesz wiedzieć, że zgubiłam obrączkę…

– Pakowałaś się. Obrączka była źle dopasowana, o wiele za luźna. Miałaś to załatwić, kiedy wrócicie do domu. Ale tymczasem ty… ty… – Widoczny na jego twarzy wyraz zaskoczenia wrócił na moment i natychmiast znikł. Johnny uśmiechnął się. – Wypchałaś ją papierem toaletowym!

Sara zamarła ze strachu. Podniosła rękę do gardła i wpatrywała się w Johnny'ego jak zahipnotyzowana. Ma w oczach ten sam wyraz, ten sam wyraz chłodnego rozbawienia, który miał w nich, kiedy bił to koło fortuny. Co się z tobą dzieje, Johnny? Kim się stałeś? Błękitne oczy Johnny'ego pociemniały, ich błękit zmienił się w fiolet; patrzył na nią jakby z bardzo daleka. Miała ochotę uciec. Wydawało sięjej, że pokój pociemniał, jakby on rozdzierał jakoś tkankę czasu, zrywał to, co łączy przeszłość z teraźniejszością.

– Ześlizgnęła ci się z palca. Wkładałaś jego maszynkę do golenia do jednej z tych małych kieszonek i obrączka zsunęła się wprost do niej. Zauważyłaś to dopiero później, więc myślałaś, że jest gdzieś w pokoju. – Johnny roześmiał się, cienko, szyderczo, przeraźliwie; nie brzmiało to wcale jak normalny śmiech, tylko zimno… wręcz odpychająco. – Rany, wywróciliście pokój do góry nogami. Ale ty ją spakowałaś. Jest ciągle w kieszonce tej walizki. Leżała tam przez cały czas. Sprawdź na strychu, Saro. Zobaczysz.

Na zewnątrz, na korytarzu, ktoś upuścił szklankę i zaklął, zaskoczony, kiedy się stłukła. Johnny odwrócił się, usłyszawszy hałas, i z oczu znikła mu ta dziwna mgła. Spojrzał na Sarę, dostrzegł jej nieruchomą twarz, szeroko otwarte oczy i zmarszczył się, zatroskany.

– Co? Powiedziałem coś nie tak?

– Skąd mogłeś wiedzieć? – wyszeptała. – Skąd mogłeś to wszystko wiedzieć?

– Nie mam pojęcia. Przepraszam, jeżeli…

– Johnny, muszę już lecieć. Denny został z opiekunką.

– Dobrze, Saro. Przepraszam, jeśli cię zdenerwowałem.

– Skąd wiedziałeś o obrączce, Johnny? Johnny mógł tylko potrząsnąć głową.

7

Nie zdążyła nawet zejść na niższe piętro, kiedy poczuła mdłości. Ledwie zdążyła znaleźć toaletę. Wbiegła do środka, zamknęła się w kabince i gwałtownie zwymiotowała. Spuściła wodę i stała z zamkniętymi oczami drżąc, lecz także bliska śmiechu. Kiedy widziała się z Johnnym po raz ostatni, także wymiotowała. Zadziałała surowa sprawiedliwość? Zamknął się nawias czasu, wypełniła półka? Przyłożyła dłoń do ust i stłumiła to, co miało się z nich wydostać, może śmiech, a może krzyk. W ciemności świat huśtał się dziwnie, wirował jak okrągły talerz. Wirował jak koło fortuny.

8

Zostawiła Denny'ego z panią Labelle, więc kiedy wróciła, dom był cichy i pusty. Po wąskich schodkach wspięła się na strych i zapaliła światło – dwie nagie żarówki. Trzy walizki od Granta leżały rzucone w kąt, do ich pomarańczowych ścianek ciągle przylepione były naklejki z Montrealu. Otworzyła pierwszą, obmacała kieszonki i nic nie znalazła. Podobnie w drugiej i w trzeciej.

Sara zrobiła głęboki wdech, a później wypuściła powietrze z płuc, czując się głupio. Była rozczarowana, ale przede wszystkim czuła ulgę. Oszałamiającą ulgę. Nie ma obrączki. Bardzo mi przykro, Johnny. Ale z drugiej strony, wcale nie jest mi przykro. Gdybym ją znalazła, byłoby to jednak trochę jak na filmie.

Zaczęła ustawiać walizki na ich dawnym miejscu, między stosem starych notatek Walta i stojącą lampą, którą przewrócił pies tej zwariowanej baby i której jakoś nigdy nie miała serca wyrzucić, i kiedy otrzepywała ręce, gotowa zapomnieć o całej tej sprawie, jakiś cichy głos, tak cichy, że niemal niesłyszalny, szepnął: „Niezbyt dokładnie szukałaś, prawda? Nie chciałaś jej znaleźć, racja, Saro?"

Nie. Tak naprawdę, to nie chciała niczego znaleźć. A jeśli ten cichy głos spodziewał się, że znowu zacznie otwierać te wszystkie walizki, to był szalony. Za piętnaście minut miała odebrać Denny'ego. Walt przyprowadzi na kolację jednego z ważniejszych dyrektorów swej firmy (b a r d z o ważna sprawa!) i jeszcze powinna napisać list do Bettye Hackman – ze stacjonującego w Ugandzie Korpusu Pokoju Bettye trafiła wprost w ramiona oszałamiająco bogatego hodowcy koni z Kentucky. Powinna także umyć obie łazienki, zrobić sobie włosy i wykąpać Denny'ego. Za dużo miała roboty, by wygłupiać się na gorącym i brudnym strychu.

Więc wyjęła znów wszystkie trzy walizki, otworzyła je, i tym razem przeszukała wewnętrzne kieszonki naprawdę uważnie… a w trzeciej, wciśnięta w róg na samym spodzie, leżała obrączka. Sara podniosła ją do światła jednej z nagich żarówek i przeczytała wygrawerowany wewnątrz napis, ciągle tak świeży jak w dniu, kiedy Walt wsunął ją jej na palec: WALTER I SARA HAZLETT – 9 LIPCA 1972 ROKU.

Przyglądała się obrączce przez bardzo długą chwilę.

A później odłożyła walizki, wyłączyła światło i zeszła po schodkach. Zdjęła lnianą sukienkę, mocno zabrudzoną kurzem, włożyła luźne spodnie i podkoszulkę. Poszła przecznicę dalej i odebrała synka od pani Labelle. Wrócili do domu. Sara umieściła Denny'ego w dużym pokoju, po którym raczkował sobie radośnie, podczas gdy ona przygotowywała pieczeń i obierała ziemniaki. Kiedy już mięso znalazło się w piekarniku, poszła do dużego pokoju i zobaczyła, że Denny zasnął na dywanie. Podniosła go i wsadziła do łóżeczka. Później umyła toalety. Mimo wszystko, mimo to, jak szybko zbliżała się pora kolacji, nie przestawała myśleć o obrączce. Johnny wiedział. Potrafiła nawet dokładnie wskazać moment, w którym się dowiedział. To było wtedy, kiedy pocałowała go na pożegnanie.

Sama myśl o tym sprawiła, że poczuła się słabo, dziwnie; i nie była nawet pewna, czemu. Wszystko jej się pomieszało. Jego krzywy uśmiech, który wcale się nie zmienił, jego ciało, tak strasznie zmienione, chude i niedożywione, to, jak martwe włosy przylepiały mu się do czaszki, tak strasznie kontrastowało z jej ciągle żywymi wspomnieniami. C h c i a ł a go pocałować.

Przestań, powiedziała sobie. Jej twarz w łazienkowym lustrze była twarzą obcej osoby. Zarumieniona, podniecona – powiedzmy sobie: zmysłowa, seksy.

Zacisnęła dłoń na spoczywającej w kieszonce spodni obrączce i prawie – ale nie całkiem – nim uświadomiła sobie, co robi, wrzuciła ją do czystej, lekko niebieskiej wody. Woda była krystalicznie czysta; jeśli pan Treachers z Baribault, firma Treachers, Moorehouse i Gendron, będzie musiał wysiusiać się w trakcie kolacji, to nie przerazi go żaden ciemny krążek na dnie kibelka; kto wie, jakie przeszkody czyhają na drodze, którą młody człowiek wspina się ku Radzie Mędrców, prawda? Kto wie cokolwiek o tym świecie?