Выбрать главу

– Myślałeś, żeby znowu uczyć? John utkwił wzrok w mówiącego.

– Czy to propozycja?

– No przecież nie siekana wątróbka!

– Jestem ci strasznie wdzięczny, Dave. Ale nie będę gotów na wrzesień.

– Nie myślałem o wrześniu. Musisz pamiętać przyjaciółkę Sary, Anne Strafford. – Johnny skinął głową. – Ona teraz nazywa się Anne Beatty i w grudniu będzie miała dziecko. Więc potrzebujemy nauczyciela angielskiego na drugie półrocze. Niewielkie obciążenie. Cztery klasy, jeden fakultet dla starszych uczniów, dwa dni wolne.

– Czy to poważna oferta, Dave?

– Jak najbardziej.

– Cholernie fajny z ciebie facet. – Głos Johnny'ego był ochrypły.

– Nie mów bzdur. Byłeś bardzo dobrym nauczycielem.

– Dasz mi kilka tygodni, żebym to sobie przemyślał?

– Jeśli chcesz, masz czas do pierwszego listopada i mógłbyś równolegle pracować nad swoją książką. Jeśli sprawa zacznie wyglądać obiecująco.

Johnny skinął głową.

– A może będziesz wolał szybciej wyjechać z Pownal. Być może pobyt tam… nie posłuży ci.

Słowa trafiły na usta Johnny'ego, połknął je i omal się nimi nie zadławił.

To nie potrwa długo, Dave. Widzisz, matka akurat pracuje nad tym, żeby sobie rozwalić mózg. Tylko że nie użyje strzelby. Dostanie wylewu. Umrze przed Gwiazdką, jeśli razem z ojcem nie skłonimy jej do zażywania lekarstw, a nie sądzę, żeby się nam udało. I to poniekąd moja robota – nie wiem, w jakiej części. Chyba wolę nie wiedzieć.

– Plotki szybko się rozchodzą, prawda? Dave wzruszył ramionami.

– Z tego, czego się dowiedziałem od Sary, rozumiem, że twoja matka ma problemy z przystosowaniem się do sytuacji. Wszystko będzie dobrze, Johnny. A tymczasem pomyśl o tym, co ci proponowałem.

– Pomyślę. W rzeczywistości, tak niezobowiązująco, od razu mogę wyrazić zgodę. Dobrze będzie znowu zacząć uczyć. Wrócić do normalnego świata.

– To rozumiem! – stwierdził Dave.

Kiedy wyszedł, Johnny położył się na łóżku i wyglądał przez okno. Był bardzo zmęczony. Wrócić do normalnego świata. Jakoś nie wydawało mu się, by miało to kiedyś nastąpić.

Czuł, jak nadchodzi jedna z jego migren.

4

Fakt, że Johnny Smith obudził się ze śpiączki bogatszy o nowe umiejętności, w końcu trafił do prasy. Artykuł na ten temat znalazł się na pierwszej stronie, podpisany przez Dave'a Brighta. Zdarzyło się to na niecały tydzień przed wypisaniem go ze szpitala.

Była godzina fizykoterapii. Leżał na plecach na materacu. Na brzuchu miał sześciokilową piłkę lekarską. Jego fizykoterapeutka, Eileen Magown, stała nad nim, licząc przysiady. Miał ich wykonać dziesięć, a właśnie skończył siódmy. Po twarzy płynął mu pot, gojące się blizny na jego szyi nabrały jaskrawo-czerwonego koloru.

Eileen była niską, sympatyczną kobietą, płaską jak deska. Miała wspaniałe, kędzierzawe rude włosy i ciemnozielone oczy z orzechowymi plamkami. Czasami – z mieszanymi uczuciami gniewu i sympatii – Johnny nazywał ją „najmniejszym sierżantem marines". Prośbą, groźbą i rozkazem zmieniała go z pacjenta przykutego do łóżka i zdolnego zaledwie podnieść do ust szklankę wody w mężczyznę mogącego chodzić bez laski, zrobić trzy pompki i przepłynąć dwie długości w szpitalnym basenie w pięćdziesiąt trzy sekundy – za mało na olimpiadę, ale i tak nieźle. Eileen nie miała męża. Mieszkała w wielkim domu na Center Street na Starym Mieście wraz ze swymi czterema kotami. Była twarda jak stal i nie przyjmowała do wiadomości żadnej odmowy.

Johnny próbował zrobić kolejny przysiad i właśnie przewrócił się na plecy.

– Nie – wydyszał. – Nie, chyba nie dam rady.

– Próbuj, chłopcze – krzyknęła cienko Eileen w przypływie sadystycznego dobrego humoru. – Dalej, dalej! Jeszcze trzy razy i dostaniesz puszkę coli!

– Daj mi pięciokilową piłkę, to zrobię dwa.

– Ta pięciokilową piłka znajdzie się w Księdze Rekordów Guinnessa jako największy w świecie czopek, jeśli nie zrobisz swoich trzech przysiadów! Do roboty!

– Jeeeeej! – zawołał Johnny i wykonał numer ósmy. Opadł na pięty i podniósł się po raz kolejny.

– Wspaniale! – krzyknęła Eileen. – Jeszcze raz! Jeszcze raz!

– JEEEEJ! – wrzasnął Johnny i zrobił w końcu te dziesięć przysiadów. Przewrócił się na brzuch, wypuszczając piłkę. -Przerwałem się, jesteś zadowolona, oberwały mi się flaki, niczego się nie trzymają. Zaskarżę cię, ty cholerna harpio!

– Rany, jaki mięczak – stwierdziła Eileen i wyciągnęła rękę. – To przecież nic w porównaniu z tym, co szykuję dla ciebie na następny raz.

– Daj sobie spokój. Następnym razem zamierzam tylko popływać w basenie…

Johnny spojrzał na nią nagle; na twarzy pojawił mu się wyraz zaskoczenia. Zacisnął jej dłoń w swojej, aż jego uścisk stał się niemal bolesny.

– Johnny? Co się stało? Dostałeś kurczy?

– O, rany!

– J o h n n y!

Johnny nadal ściskał dłoń Eileen, patrząc w jej oczy zatopiony w myślach, co sprawiło, że poczuła się niepewnie. Słyszała pewne plotki o Johnnym Smithcie, a to nie zgadzało się z jej sztywnym pragmatyzmem. Podobno przewidział, iż chłopak Marie Michaud wyzdrowieje, nim jeszcze doktorzy zdecydowali się zaryzykować niebezpieczną operację. Inne pogłoski miały coś wspólnego z doktorem Weizakiem; podobno Johnny powiedział lekarzowi, że jego matka nie umarła, tylko żyje gdzieś na Zachodnim Wybrzeżu pod innym nazwiskiem. Jeśli chodzi o Eileen Magown, opowieści te były dla niej prostą bajdą, podobną do romansów i słodkich historii o miłości, które pielęgniarki tak namiętnie czytały w pracy. Ale patrzył teraz na nią tak, że się przestraszyła. Jakby patrzył nie na nią, lecz p r z e z nią.

– Johnny, dobrze się czujesz? – Byli w sali gimnastycznej sami. Wielkie podwójne drzwi, przeszklone matowym szkłem i wychodzące na basen, były zamknięte.

– Rany Julek – powiedział. – Lepiej… tak, ciągle mamy czas. Niewiele, ale może starczy!

– O czym ty mówisz?

Dopiero wtedy Johnny się ocknął. Puścił jej dłoń… ale ściskał ją wystarczająco mocno, żeby na grzbiecie pozostały białe ślady.

– Dzwoń po straż pożarną. Zapomniałaś wyłączyć kuchenkę. Zasłony się zapaliły.

– Co…?

– Od kuchenki zapaliła się ścierka, a od ścierki zasłony -rzucił niecierpliwie Johnny. – Pośpiesz się i dzwoń. Chcesz, żeby dom ci się spalił?

– Johnny, nie możesz wiedzieć…

– Nieważne, co mogę wiedzieć – powiedział, łapiąc ją za łokieć. Popchnął ją tak, że musiała się ruszyć, i razem skierowali się do drzwi. Johnny mocno kulał na lewą nogę, jak zawsze, kiedy był zmęczony. Mijali salę, którą zajmował basen – podeszwy ich butów klapały po kafelkach – wyszli na korytarz pierwszego piętra i ruszli do pokoju pielęgniarek. Dwie z nich piły kawę, a trzecia opowiadała komuś przez telefon o przemeblowanym mieszkaniu.

– Zadzwonisz, czy ja mam to zrobić?

Eileen czuła zawrót głowy. Prowadziła uporządkowane i systematyczne życie osoby samotnej. Wstawała, gotowała sobie jedno jajko, zjadała nie posłodzonego grejpfruta i talerz zwykłych płatków kukurydzianych. Po śniadaniu ubierała się i jechała do szpitala. Czy rzeczywiście wyłączyła kuchenkę? Tak, oczywiście. Wprawdzie nie pamiętała samego faktu, ale przecież zawsze ją wyłączała. Przyzwyczajenie.

– Johnny, naprawdę nie wiem, skąd przyszedł ci do głowy ten pomysł…