Ktoś wrzeszczał cienko: gruba kobieta, która zapytała go o demokratów. Johnny dostrzegł, jak Dussault pada na klęczki, chwyta rękaw wzorzystej bluzki tej kobiety, a później schyla się do przodu, jakby się zmęczył, i przewraca się na kafelki podłogi przy drzwiach, do których próbował się dostać. W ręku nadal trzymał medalik ze świętym Krzysztofem.
– Zemdlał – powiedział ktoś. – Padł jak neptek. Niech mnie diabli!
– Czy coś mu się stało? – zapytał Johnny. Odwrócił się w stronę dziewczyny w luźnym spodniumie, która na ten gest odskoczyła gwałtownie. Na jej twarzy pojawił się wyraz panicznego strachu.
Johnny spojrzał w drugą stronę, na dziennikarza telewizyjnego, który pytał go, czy miał przeczucia przed wypadkiem. Nagle wydało mu się strasznie ważne, by to komuś wyjaśnić.
– Nie chciałem go skrzywdzić – tłumaczył się. – Na Boga, przecież nie chciałem go skrzywdzić. Nie wiedziałem… Dziennikarz telewizyjny cofnął się o krok.
– Nie. Oczywiście, że nie. Sam się o to prosił, wszyscy to widzieli. Tylko… nie dotykaj mnie, co?
Johnny spojrzał na niego bezradnie. Usta mu drżały. Był ciągle w szoku, ale zaczął już rozumieć. O tak, zaczął już rozumieć! Dziennikarz telewizyjny próbował się uśmiechnąć, lecz wyszedł z tego grymas.
– Nie dotykaj mnie, Johnny. Proszę.
– To nie tak – powiedział Johnny, albo tylko usiłował. Później nie potrafił sobie przypomnieć, czy wydał z siebie jakiś dźwięk.
– Nie dotykaj mnie Johnny, dobrze?
Dziennikarz cofnął się do miejsca, w którym jego kamerzysta pakował sprzęt. Johnny stał i przyglądał się im. Drżał na całym ciele.
3
– To dla twojego dobra – powiedział Weizak. Za nim stała pielęgniarka, biały duch, uczennica czarnoksiężnika z dłońmi zawieszonymi nad małym stolikiem na kółkach, rajem narkomana pełnym słodkich snów.
– Nie! – Johnny nadal miał dreszcze, a na dodatek oblał się jeszcze zimnym potem. – Żadnych zastrzyków. Mam już potąd zastrzyków.
– Więc pigułka?
– I żadnych pigułek.
– Pomogą ci zasnąć.
– A czy o n zaśnie? Ten Dussault?
– Sam się o to prosił – burknęła pielęgniarka i przestraszyła się, kiedy Weizak odwrócił się do niej. Ale lekarz tylko uśmiechnął się krzywo.
– Ma rację, nie? – powiedział. – Sam się o to prosił. Myślał, że sprzedajesz kota w worku, John. Prześpisz noc i będziesz mógł zobaczyć to we właściwej perspektywie.
– Zasnę bez żadnych środków.
– Johnny, proszę.
Było piętnaście po jedenastej. Właśnie wyłączyli stojący w kącie pokoju telewizor. Johnny i Sam oglądali razem konferencję prasową; pokazano ją na drugim miejscu, zaraz po informacji o ustawach, które odrzucił Ford. Moja historia lepiej wygląda na ekranie, pomyślał Johnny z gorzką ironią. Łysy republikanin prawiący banały o budżecie narodowym nie mógł się nawet równać z klipem, który tego wieczora nakręcił kamerzysta WABI. Klip kończył się ujęciem Dussaulta czołgającego się po podłodze z zaciśniętym w dłoni medalikiem, mdlej ącego, czepiającego się dziennikarki, tak jak tonący mógłby chwytać słomkę.
Kiedy prezenter odczytywał informację o policyjnym psie i dwustu kilogramach marihuany, Weizak wyszedł na chwilę i wrócił z wiadomością, że szpitalna centralka telefoniczna została zablokowana jeszcze przed końcem informacji. Pielęgniarka z lekarstwami pojawiła się kilka minut później. Johnny pomyślał, że Sam zszedł do pokoju pielęgniarek nie tylko po najświeższe informacje.
I właśnie wtedy rozległ się dzwonek.
Weizak zaklął pod nosem
– Mówiłem, żeby nie przyjmowali telefonów. Nie podnoś słuchawki, Johnny. Ja…
Ale Johnny już odebrał telefon. Słuchał przez chwilę, a potem skinął głową.
– Tak, dobrze się stało. – Przykrył dłonią słuchawkę. – To tata – wyjaśnił. – Zdjął dłoń ze słuchawki. – Cześć, tato. Sądzę, że… – przerwał i słuchał. Na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Poruszał wargami w milczeniu.
– John, co się stało?
– Dobrze, tato – przytaknął Johnny szeptem. – Tak. Szpital Ogólny w Cumberland. Wiem, gdzie to jest. Tuż obok Jerusalem Lot. Tak. Dobrze, tato…
Głos mu się załamał. Nie płakał, ale oczy mu błyszczały.
– Wiem, tato. Ja też cię kocham. Przepraszam. – Słuchał. -Tak. Właśnie tak. Do zobaczenia, tato. Tak. Do zobaczenia. Odłożył słuchawkę, podniósł dłonie i przycisnął je do oczu.
– Johnny? – Sam pochylił się, złapał go za rękę, odciągnął ją od twarzy i delikatnie ścisnął. – Czy to mama?
– Tak.
– Atak serca?
– Wylew. – Sam Weizak wypuścił powietrze z płuc przez zaciśnięte zęby z pełnym bólu westchnieniem. – Oglądali wiadomości… żadne z nich nie miało pojęcia… Pojawiłem się na ekranie… dostała wylewu. Jezu! Jest w szpitalu. Teraz, jeśli coś stanie się tacie, to trafiłem triplę. – Johnny roześmiał się piskliwie. Rzucał wokół siebie dzikie spojrzenia; patrzył na Weizaka, na pielęgniarkę i znowu na Weizaka. – Nadzwyczajne zdolności – mówił dalej. – Każdy powinien je mieć.
– Co z nią? – zapytał neurolog.
– Tata nie wie.
Johnny usiadł na łóżku, spuszczając nogi na podłogę. Ubrany był tylko w szpitalną koszulę i nogi miał gołe.
– Co ty chcesz zrobić?
– A jak myślisz?
Johnny wstał i przez chwilę wydawało się, że Weizak przewróci go na łóżko. Ale lekarz tylko patrzył, jak chory kulejąc podchodzi do szafy.
– Nie wygłupiaj się. Na to jeszcze za wcześnie.
Nie zwracając uwagi na pielęgniarkę – widziały jego nagie ciało jeden Bóg wie jak często – Johnny zdjął koszulę. Grube, skręcone blizny za kolanami zachodziły aż na nieznaczne zgrubienie łydek. Grzebał w szafie, szukając ubrania, i znalazł tę samą białą koszulę i dżinsy, w których wystąpił na konferencji.
– Johnny, absolutnie ci zabraniam. Jako lekarz i jako przyjaciel. Mówię ci, to szaleństwo.
– Zabraniaj, ile chcesz, ja jadę – stwierdził Johnny i zaczął się ubierać. Na twarzy miał ten wyraz chłodnego zaciekawienia, który Weizak nauczył się kojarzyć z jego transami. Pielęgniarka gapiła się nań z otwartymi ustami.
– Siostro, może pani równie dobrze wrócić na swoje stanowisko – powiedział Sam.
Pielęgniarka cofnęła się, stanęła w drzwiach i w końcu wyszła. Niechętnie.
– Johnny. – Sam wstał, podszedł do pacjenta i położył mu rękę na ramieniu. – To nie twoja wina. Johnny strącił jego dłoń.
– Ja to zrobiłem. Tylko ja. Patrzyła na mnie, kiedy to się stało. – Zaczął zapinać koszulę.
– Prosiłeś, żeby brała lekarstwa, a ona cię nie słuchała. Johnny przez chwilę patrzył na Weizaka, a później wrócił do zapinania koszuli.
– Gdyby to nie zdarzyło się dziś, nastąpiłoby jutro, za tydzień, za miesiąc…
– Albo w przyszłym roku, albo za dziesięć lat.
– Nie. Nie czekałaby na to dziesięć lat. Ani nawet rok. I ty o tym wiesz. Czemu tak ci zależy, żeby się obwiniać? Przez tego zadowolonego z siebie durnia-dziennikarza? A może odreagowujesz żal nad samym sobą? Chcesz uwierzyć, że zostałeś przeklęty?
Twarz Johnny'ego skurczyła się ze złości.
– Kiedy to się stało, widziała mnie! Nie pojmujesz? Jesteś taki cholernie głupi, że to do ciebie nie dociera?
– Planowała męczącą podróż aż do Kalifornii i z powrotem, sam mi o tym powiedziałeś. Jakieś sympozjum. Podchodziła do tego bardzo emocjonalnie – sądząc po tym, co sam mówiłeś. Tak? Tak. Równie dobrze to mogłoby nastąpić tam, w Kalifornii. Wylew to nie grom z jasnego nieba.